AMERICAN VANDAL – DORWAĆ KUTASIARZA
American Vandal to jeden z najlepszych seriali dokumentalnych, które pojawiły się w ofercie Netflixa. Niezwykle wciągająca historia, która śmiało porusza jeden z najważniejszych tematów w życiu każdego nastolatka.
Rysowanie penisów – pozornie niewinna rozrywka, której oddają się uczniowie liceum na całym świecie. Najczęściej lądują one w zeszytach nieuważnych kolegów z klasy, ale można je znaleźć także na szkolnych ławkach, tablicach i ścianach ubikacji. W większości przypadków jest to zwyczaj nieszkodliwy, jednak czasami może służyć jako sposób na potężne zniszczenie mienia, tak jak miało to miejsce w Hannover High School w miasteczku Oceanside. W pewne wiosenne popołudnie doszło tam do śmiałego aktu wandalizmu: ktoś namalował kutasy na dwudziestu sześciu samochodach należących do nauczycieli, a potem usunął nagranie z całym zajściem ze szkolnych serwerów. Jednak nikt nie miał wątpliwości, kto z całą pewnością jest sprawcą tego zajścia. Oskarżenie padło na niejakiego Dylana Maxwella – szkolnego żartownisia, dla którego rysowanie kutasów stanowiło prawdziwą pasję. Do tego szkolna rada zdobyła zeznanie naocznego świadka, który twierdził, że był koło parkingu w czasie całego zajścia. Los Dylana wydawał się przesądzony – rada uznała go za winnego i wydaliła ze szkoły. Jednak dwóch kolegów ze szkolnego kółka telewizyjnego stwierdziło, że w całej historii coś nie pasuje i prawda została zamieciona pod dywan. W ten sposób rozpoczęło się fascynujące śledztwo, którego efektem jest odkrycie wielu niewygodnych sekretów ukrywanych w murach szkoły.
American Vandal wciąga jak rasowy kryminał
To chyba moment, w którym warto napisać, że American Vandal to parodia różnorakich dokumentów śledczych i programów z gatunku “true crime”. Czy osiem odcinków serialu poświęconego rozgryzieniu sprawy namalowanych kutasów to przypadkiem nie za dużo? Okazuje się, że wcale nie, jeśli celem jest wyśmianie różnorakich zagrywek używanych przez twórców dokumentów. Mamy tutaj pełno przesadnego analizowania najmniejszych wskazówek, niepotrzebne wywlekanie prywatnych tajemnic, teorie spiskowe zbudowane na bardzo wątłych poszlakach – serial jest tym wszystkim wypełniony do granic absurdu. Do tego dochodzi wspaniałe oddanie atmosfery środowiska, w którym żyją amerykańskie nastolatki z klasy średniej. Szkoła jest dla nich całym światem, gdzie nawet najmniejsze wydarzenia osiągają rangę sensacji. Równie trafnie wyśmiana została kultura internetowa i opieranie na niej swoich relacji. Idealnym przykładem jest tu wątek analizy wiadomości o treści “heyyyyy”. W jej trakcie dowiadujemy się, że kilkukrotnie powtórzenie “y” świadczy o jej silnym nacechowaniu seksualnym. Podobne perełki pojawiają się wielokrotnie w każdym odcinku.
American Vandal spełnia też jeden z najważniejszych wymogów porządnej satyry – sam w sobie jest udanym przedstawicielem wyśmiewanego gatunku. Sprowadza się do tego, że całość jest zaskakująco wciągająca, a opisywana intryga pełna jest nieoczekiwanych zwrotów akcji. Narracja serialu jest skonstruowana w sposób nie pozwalający na spokojne odejście po zakończeniu odcinka, bo te wieńczone są bezczelnymi cliffhangerami. Na początku wydaje się, że serial będzie trzymał widzów przy ekranie tylko za pomocą rubasznego humoru. Jednak już po dwóch odcinkach tajemnicza tożsamość tytułowego wandala nie daje nam spokoju. Czy zrobił to któryś z uczniów? Jaki był jego motyw? Może to jakiś nauczyciel? A może Dylan jest naprawdę winy i nie ma żadnej konspiracji? Takie pytania towarzyszą aż do samiutkiego końca.
Nie zróbcie błędu i nie przegapcie American Vandal
Historia o dochodzeniu w sprawie narysowanych penisów to jedna z największych perełek, które pojawiły się w tym roku w ofercie Netflixa. Najbardziej zaskakujące okazuje się w niej to, że pod tym całym natłokiem mniej lub bardziej wybrednych żartów kryje się naprawdę inteligentny komentarz do wielu aktualnych spraw. To serial, który każe zastanowić się nad naszą, często bezrefleksyjnie, wiarą w to, co oglądamy w dokumentach i wpływ dzisiejszych mediów na nasze życie. Komedie służące czemuś więcej niż taniej rozrywce to zjawisko na tyle rzadkie, że warto się przyjrzeć każdemu ich przedstawicielowi. A przy okazji cofnąć się do czasów liceum i przypomnieć sobie te wszystkie brzydko ozdobione zeszyty.