Atlanta, czyli słodki stan wiecznej niepewności.

 Atlanta, czyli słodki stan wiecznej niepewności.

Atlanta to serial bezczelnie drwiący z oczekiwań i przyzwyczajeń widzów. Surrealistyczna podróż, która nieustanie zwodzi i uświadamia, jak bardzo łatwo wpaść w wygodne, ale upraszczające rzeczywistość schematy.

W tekście odnoszę się do wydarzeń z wszystkich sezonów, więc osoby bojące się spoilerów powinny być ostrożne.

Atlanta to jeden z nielicznych produkcji telewizyjnych, o których pisanie potrafi przyprawić o ból głowy spowodowany próbą uchwycenia tego, co świadczy o jej wyjątkowości. Nie oszukujmy się, zazwyczaj to nie jest takie trudne – seriale w większości przypadków opierają się na dość prostej formule i raczej trzymają się bezpiecznych granic. Powód jest prosty – telewizyjni oraz streamingowi włodarze nie przepadają za ryzykiem. Kiedy zamierzają zainwestować w cały sezon (a nawet więcej), to muszą mieć pewność, że znajdą się na niego widzowie. Z perspektywy roku 2023 i obecnego zalewu nowych produkcji sprawa wygląda trochę lepiej, ale w większości przypadków nadal doskonale wiemy, czego się spodziewać. Nawet jeśli dany serial bawi się tropami narracyjnym i eksperymentuje z konwencją, to zazwyczaj grzecznie trzyma się zasad gry. Natomiast Atlanta wymyka się takim założeniom i perfidnie drażni się z widzem, który od początku do końca nie może być pewien tego, że w końcu zrozumiał twórców i już nic go nie zaskoczy. Nawet w kwestii tego, czy zaprezentowane pomysły będą trafione, bo sporo z nich można uznać za, delikatnie mówiąc, przestrzelone. To serial, który potrafi być irytujący i męczący swoim samozadowoleniem, ale kiedy osiąga swoje szczyty, jest po prostu wspaniały.

Atlanta Donald Glover

Trudno rozmawiać o Atlancie bez omówienia postaci głównego twórcy, czyli Donalda Glovera, który podobnie jak sam serial, wymyka się prostym kwalifikacją. Patrząc na jego dokonania łatwo poddać się złudzenie, że wszystko czego dotknie zamienia się w sukces. Osiągnął sukces jako raper Childish Gambino, aktor, scenarzysta i producent. Do tego lubi dobitnie podkreślać, że jego sekretem jest robienie wszystkiego według własnej wizji i nie poddawanie się zewnętrznym naciskom. Ewidentnie uwielbia prowokować, przekształcać się, a czasami zachowywać po prostu dziwacznie i niezrozumiałe. W tym co robi jest niezwykle sprawny, ale jego wypowiedzi w wywiadach (choćby w tym przeprowadzonym z samym sobą, co też jest symboliczne) często zadziwiają egocentryzmem i patologiczną pewnością siebie. Wystarczy wspomnieć jego stwierdzenie, że rzeczywistość to program, a on potrafi go shakować. Takich kwiatków znaleźć można pełno, a przy każdym trzeba zastanowić się, czy został wypowiedziany na serio, czy to kolejny z jego zamaskowanych żartów. Glover ewidentnie kocha budować wokół siebie tę enigmatyczną otoczkę, a prawdopodobnie jednym z jego ulubionych tworów jest jego własna autokreacja.

Atlanta Donald Glover

Niezwykłość Atlanty uderza znienacka, bo ta początkowo zapowiada się jako serial bardzo przyziemny. Sam premise ocieka wręcz zwyczajnością – nieudacznik i pechowiec Earn odzyskuje kontakt ze swoim kuzynem, zdobywającym sławę raperem o ksywce Paper Boi, i rozpoczyna karierę jako jego menadżer. Tym samym próbuje pokazać byłej dziewczynie, z którą ma małą córeczkę, że potrafi być odpowiedzialnym partnerem oraz ojcem jednocześnie łącząc to z życiem na własnych zasadach. Przez pierwsze cztery odcinki bohaterowie snują się po tytułowym mieście i przeżywają różne przygody, często związane z ich rasą i statusem społecznym. Co prawda serial od początku ma dość nietypowe tempo i jego struktura wydaje się mocno płynna, ale dalej twardo stoi na ziemi. Jedyne co jest w nim naprawdę dziwne, to znajdujący się wiecznie w innej rzeczywistości Darius, ale to też w gruncie rzeczy w miarę standardowy przykład postaci “tego odklejonego”. Przełomowym odcinkiem okazuje się piąty, w którym pojawia się postać czarnoskórego idola nastolatek nazywającego się Justin Bieber. To w tym momencie rzeczywistość Atlanty zaczyna się powoli rozwarstwiać i obierać lekko inną ścieżkę niż nasz świat, a widzowie zwabiani są w swoistą strefę mroku, w której sen miesza się z jawą. Kolejnym skokiem jest odcinek o Black American Network, w której zaproszony do talk show Paper Boi konfrontuje się między innymi z czarnoskórym mężczyzną określającym się transrasowy. Nie będę wymieniał tu wszystkich odjechanych motywów, ale kto oglądał ten wie, że im dalej w las tym robi się dziwniej. Także pod względem zjawisk ewidentnie nadnaturalnych. Jednak nie jest tak, że serial zmienia się w pewnym momencie w jakąś dziwaczną fantastykę. A przynajmniej w większości odcinków, bo np. ten, w którym śledzimy losy Van szukającej w Paryżu dłoni mających posłużyć jako główne danie podczas dziwnej obiadowej ceremonii (nawiązanie do rzeczywistego sposobu jedzenia pewnego objętego ochroną gatunku słowika) odlatuje już trochę za bardzo, przez co traci na swojej sile. Bo Atlanta jest najbardziej niepokojąca właśnie wtedy, kiedy ta fantastyka jest tylko lekką nakładką na znany dobrze nam świat.

Atlanta Donald Glover

Fabuła Atlanty bywa wypełniona dziwami, ale największym z nich jest sam sposób ich prowadzenia. Oglądając perypetie Earna i jego bliskich trudno nie mieć wrażenie, że wszystko co widzimy tak naprawdę dzieje się z boku najważniejszych wydarzeń. To często tak zwane “historie o niczym” ukazujące pozornie nieznaczące epizody z życia bohaterów. Jak chociażby odcinek, w którym Paper Boi wpada do swojego stałego fryzjera na szybkie strzyżenie, a ten zabiera go na wyjątkowo irytującą wyprawę w celu załatwienia swoich spraw na mieście. Albo ten opowiadający o tym, jak Darius próbuje kupić pianino od mieszkającego w rozpadającej się wilii dziwaka niepokojąco przypominającego Michaela Jacksona. Kiedy my jesteśmy zajęci śledzeniem ich małych przygód, główny wątek fabularny przeskakuje do przodu bez naszej obecności. Tak naprawdę prawie nigdy nie widzimy przełomowych chwil w ich życiach. Paper Boi staje się gigantyczną gwiazdą (ale my nie mamy okazji zobaczyć go na scenie), a Earn staje się całkiem zamożnym i ogarniętym człowiekiem sukcesu. W ogóle rzadko doświadczamy momentów ich chwały, twórcy skupiają się raczej na ukazywaniu ich porażek i mniej chwalebnych momentów. Dzięki temu mamy okazje poznać ich takimi, jakimi są naprawdę, bez masek zakładanych dla wciąż powiększającej się publiki. Choć ich sytuacja się zmienia, oni w gruncie rzeczy wciąż borykają się z tymi samymi blokadami i problemami, co na samym początku. To postaci, które rzadko kiedy wyglądają na szczęśliwe, przez większość ekranowego czasu trawi je depresyjne przygaszenie, stany lękowe i kompletne zagubienie. Pod tym względem najciekawszy wydaje się dla mnie Paper Boi. Początkowo sprawiający wrażenie osoby bardzo prostej, stereotypowego wręcz czarnoskórego rapera, dla którego liczy się głównie zarabianie kasy z jednoczesnym zachowaniem swojego street creed, ale później pojawia się w nim coraz więcej niuansów. Alfred z sezonu na sezon wydaje się coraz bardziej zmęczony. Jest zawieszony pomiędzy podejmowaniem kolejnych komercyjnych kompromisów, a dalszym zgrywaniem gangusa. Żadna z tych ról nie wydaje się dla niego istotna i prawdziwa, to tylko jedyna dostępna mu szansa na przetrwanie. Dlatego do moich ukochanych odcinków należy jeden z ostatnich – ten, w którym obserwujemy jak spędza czas na swojej małej farmie zielska, próbuje naprawić traktor, a potem musi walczyć o życie z dzikim wieprzem. Odcinek prawie pozbawiony dialogów, bardzo spokojny i oddający niesamowicie wiele za pomocą samego obrazu. Pół godziny podsumowania na pożegnanie postaci, niby nie ukazujące za wiele, a oddające jej sedno. Po zakończeniu czwartego sezonu jestem bliski stwierdzenia, że to Brian Tyree Henry jest moim ulubionym aktorem z obsady. Owszem, Donald Glover, Zazie Beetz i zwłaszcza LaKeith Stanfield to ekranowe bestie, które od razu kradną uwagę, ale to spokojne aktorstwo Henry’ego ma w sobie coś tajemniczego i powoli dojrzewającego do wielkości.

Atlanta Brian Tyree Henry

Narracyjne zabawy to jedno, ale Atlanta to przede wszystkim serial o znaczeniu rasy oraz jej wpływie na życie w amerykańskim społeczeństwie. Z perspektywy białego mieszkańca raczej niezbyt zróżnicowanego etnicznie kraju wyciągam z tego tylu, że nie jestem w stanie zbliżyć się nawet odrobinę do zrozumienia jego złożoności. Człowiek czasami daje się ponieść ułudzie, że skoro obejrzał kilka filmów Spike’a Lee, przeczytał trochę wydanych przez wydawnictwo Czarne reportaży o sytuacji czarnoskórych w USA i coś tam wie o rapie, to już rozumie o co w tym wszystkim chodzi. Atlanta mogłaby równie dobrze nosić podtytuł wydaje ci się białasie, co byłoby o tyle adekwatne, że część czarnoskórych odbiorców wyrzuca Gloverowi, że stworzył serial tak naprawdę dla białych. Równie dużo osób nazywa ją “najbardziej czarnym serialem w historii telewizji”. Kwestia kolory skóry urasta tu do rangi obsesji i to nie tylko z powodu oczywistych rasistowskich uprzedzeń. Albo inaczej, twórcy dobitnie tłumaczą, że rasizm to także zjawisko o wiele bardziej zniuansowane, często wręcz kryjące się za pozornie tolerancyjnym i wspierającym zachowaniem. W Atlancie każdy jest ofiarą opętania tematem rasy, właściwie nikt nie jest wobec niej neutralny. Warto podkreślić, że “czarność” jest w niej pokazana jako socjologiczny i ekonomiczny konstrukt wyrastający daleko ponad sam kolor skóry. Świetnie ukazane jest to w odcinku Rick Wigga, Poor Wigga, w którym bohater odcinka (Wigga to określenie na białe dziecko czarnoskórego rodzica) próbuje uzyskać stypendium na studia przeznaczone dla Afroamerykańskich studentów, do którego przesłuchanie składa się z serii absurdalnie brzmiących pytań. Protagonista oczywiście jest zdyskwalifikowany z powodu koloru skóry, ale spotyka czarnoskórego ucznia, który także nie także się nie łapie z powodu faktu, że jego rodzice pochodzą z Nigerii, a więc mają świadomość swoich korzeni, a bycie prawdziwym Afroamerykaninem wymaga oderwania od swojego kulturowego dziedzictwa. Takich sytuacji w serialu jest o wiele więcej. Dla bohaterów wdrapywanie się na kolejne szczeble drabiny społecznej stanowi próbę ucieczki od tego konstruktu, który z jednej strony daje im wadzi, ale też stanowi poczucie mocniejszego osadzenia w rzeczywistości. Znajdując się na jej dole przynajmniej doskonale wiedzą jak się zachowywać, im wyżej tym mocniej uświadamiają sobie sprawę, że już do końca życia będą musieli brać udział w swoistym teatrzyku i wystrzegać się na każdym kroku zachowań, które mogą ich zdradzić. Wydaje się, że jedyną postacią wolną od wszelkich rozterek tego typu jest z założenia bojkotujący rzeczywistość Darius. Początkowo sprawiający wrażenie zupełnego odstrzeleńca, ostatecznie okazuje się najczystszym duchem bohaterem serialu.

Atlanta Lekeith Stanfield

Polemika na temat rasy przedstawiona w Atlancie jest konfudująca, bo krytyka uderza chyba w każdą postawę. Afroamerykanie dostają tu za fetyszyzowanie swojej rasy, jak i rozpaczliwą próbę ucieczki od niej. Biali oczywiście obrywają za klasyczny rasizm i gaslighting, ale też przesadne próby nadrabiania historycznych win i robienia z siebie największych fanów czarnoskórych na świecie, co świetnie pokazuje chociażby odcinek o przyjęciu z okazji Dnia Wyzwolenia z pierwszego sezonu. Twórcy zresztą w tym temacie często idą naprawdę daleko, czego kwintesencją jest utrzymany w formie mockdokumentu odcinek przedstawiający historię fikcyjnego czarnoskórego szefa Disneya, który tworząc Goofy’ego na wakacjach chciał zrobić ostateczny film o tym, czym jest bycie Afroamerykaninem. Przewrotna jest także scena, w której Paper Boi spotyka w jednym z amsterdamskich barów Liama Neesona, który kilka lat wcześniej doczekał się ostrej krytyki swojej niefortunnej wypowiedzi na temat swojej młodości, kiedy to bliska mu osoba została zgwałcona przez czarnoskórego, przez co później fantazjował na temat zabicia jakiejś czarnoskórej osoby (po więcej zapraszam tu). Prawdziwy Neeson później bardzo przepraszał, zapewniał o tym, że wyciągnął swoją lekcję i jest strasznie zawstydzony tymi słowami. Jednak jego wersja z Atlanty raczy Paper Boia ciągiem rasistowskich rozważań, a zapytany czy nie nauczył się tego, że nie może mówić takich bzdur stwierdza “Aye. But I also learned that the best and worst part of being white is that we don’t have to learn anything if we don’t want to.”

Na początku tekstu wspominałem, że Atlanta nie jest serialem pozbawionym wad, a wolność twórcza bywa także jej problemem. Tak jak w prawdziwym, albo może lepiej napisać medialnym, życiu także tutaj Glover nie zna umiaru i bywa nieznośny. Niektóre rasowe metafory są szyte grubymi nićmi, a choć w większości wspaniałe, niektóre wolty narracyjne służą ewidentnie graniu widzom na nosie i popisówie mającej uświadomić, że mają do czynienia z najmądrzejszym dzieciakiem w całej szkole. Podobnie jak w jego wypowiedziach, czasami trudno rozróżnić zwykłą bufonadę od decyzji wynikającej z kreatywnych potrzeb. Jednak nawet to strukturalne przeskakiwanie rekina ma dla mnie swój urok, bo w tym przypadku zdarzające się od czasu do czasu wpadki tylko potwierdzają, że nie mamy do czynienia z czysto wykalkulowanym produktem. Tak naprawdę największy problem mam z tym, jak w trzecim i czwartym sezonie potraktowano Van. Z silnej i niezależnej postaci, której zdrowy rozsądek stanowił przeciwwagę do rozgrywającego się wokół szaleństwa, stała się bohaterką zależną od innych. W trzecim sezonie obserwujemy jej drogę ku zatraceniu spowodowaną brakiem wiedzy kim tak naprawdę jest, ale w ostatnich odcinkach odniosłem wrażenie, że poddała się i ostatecznie została skazana tylko na role matki dziecka Earna. Kiedy Paper Boi i Earn (Darius jest z założenia cudownie niezmienny) przeszli ewolucję, ona wróciła do punktu wyjścia. Duża szkoda.

Kończąc ten, nie aż tak długi, tekst mam wrażenie, że ledwo musnąłem bogactwo (choćby samych kulturowych odniesień) skrywające się w Atlancie. Nie będę też zaskoczony, że akapity dotyczące tego, jak serial porusza kwestie rasowe, okażą się dowodem na to, że ich prawdziwy sens przeleciał mi nad głową, a ja sam dołożyłem cegiełkę do powielenia mylnych wyobrażeń. Jednocześnie czuję, że właśnie to poczucie niepewności jest najbliższe tego, co niesie za sobą ten serial. Podważanie wszystkiego tkwi w jego założeniach, to chyba najlepsza lekcja, jaką z niego można wyciągnąć – Twoje założenia mogą być błędne, a z czyjejś perspektywy na pewno są. Seriale telewizyjne zazwyczaj utwierdzają w pewnych poglądach, przedstawiają jasną wizje świata. Atlanta bezczelnie zadaje pytania i ucieka od odpowiedzi, zostawiając widza z jeszcze większym bałaganem w głowie. Myślę, że będę do niej wracał jeszcze kilkukrotnie, właśnie po to, aby przypomnieć sobie o tym, jak dobrze uświadomić sobie, jak często popadam w myślowe schematy.

Jeśli podobają Ci się moje teksty i chciałbyś Wesprzeć ich powstawanie za sprawą postawienia symbolicznej (5 zł) kawy to kliknij poniżej?

Related post

WP-Backgrounds Lite by InoPlugs Web Design and Juwelier Schönmann 1010 Wien