Binarne cuda – zachwyty nad nowym wydaniem “Bajek robotów”
Nowe wydanie “Bajek robotów” Stanisława Lema z ilustracjami Przemka Dębowskiego trafiło już na półki księgarń. Z tej okazji chciałem podzielić się wrażeniami z ponownej lektury tego niegdyś niedocenionego przeze mnie dzieła.
Od prawie dziesięciu lat Wydawnictwo Literackie publikuje wznowienia dzieł Stanisława Lema, które zdobią przepiękne okładki wykonane przez Przemka Dębowskiego, czyli jednego z największych asów wśród polskich projektantów książek i plakatów. W ciągu tej dekady jego styl się chyba rozpoznawalny dla większości polskich fanów giganta polskiej fantastyki naukowej. Jednak teraz ta współpraca poszła o krok dalej. W końcu aktualnie w kulturze polskiej mamy właśnie rok Lema (z okazji jest setnych urodzin), więc powód do świętowania jest. Z tej okazji powstało nowe, przepiękne wydanie Bajek robotów, które Dębowski nie tylko zaprojektował, ale stworzył też zupełnie nowe grafiki ilustrujące poszczególnie opowiadania. Dla mnie to wydanie stało się natomiast motywacją, aby w końcu odświeżyć sobie lekturę i tym razem docenić ją już jako trochę bardziej doświadczony czytelnik.
O moim pierwszym kontakcie z tą książką mogę powiedzieć głównie tyle, że był, jak zapewne w wielu przypadkach, za wczesny. Nie była to moja lektura szkolna, ale chyba i tak przeczytałem ją właśnie w szóstej klasie szkoły podstawowej. Nie będę ukrywał – raczej mało z niej wtedy zrozumiałem. Okazało się trochę za dziwna (choć fantastykę już wtedy czytałem z zapałem), a bajkowa otoczka sprawiła, że nie potrafiłem traktować jej poważnie. Dopiero powrót w okolicach liceum pozwolił mi na odrobinę większe zrozumienie. Jednak wtedy byłem już skupiony na “dojrzałych” (według standardów siedemnastolatka) tytułach, więc nadal jej nie doceniałem. Dlatego mogę uznać, że czytając je po raz trzeci, tak naprawdę sięgnąłem po nie po raz pierwszy z pełną otwartością, która pozwoliła mi na prawdziwe zachwyty.
Zachwyt pierwszy wywołała stylizacja sprawiająca, że rzeczywiście mamy do czynienia z bajkami w pełnej krasie, bez gatunkowej taryfy ulgowej. Poczynając od bardzo charakterystycznych zabiegów językowych, poprzez brak osadzenia w konkretnym czasie i przestrzeni, po wyraźną symbolikę i morały (choć te bywają mocno nietypowe). To dowód na to, jaką władzę nad słowem pisanym posiadał Lem (często stoi to w cieniu jego pomysłów). Zawsze podziwiam, kiedy ktoś traktuje ograniczenia formy nie jako przeszkodę, a wyzwanie pozwalające sprawdzić ile jest w niej miejsca na eksperymenty, ukazując jej nieoczekiwane oblicza. A tu zostało to wykorzystane po mistrzowsku.
Zachwyt drugi był już bardziej klasyczny, związany jest z nieustającym podziwem dla nieograniczonej wyobraźni autora, tutaj zupełnie spuszczonej ze smyczy, w pełni korzystającej z absurdów, na które zezwala wybrana przez niego koncepcja. Każde opowiadanie to istny zalew nowych pomysłów na świat, bohaterów wymykających się pojmowaniu i przewrotnych fabuł, których rozwinięcia nie da się przewidzieć. Rzecz jasna, najbardziej imponujące są tu wizje samych robotów. Nakręcani rycerze, władcy wielkości całej swojej planety, nieśmiertelni inżynierowie gwiazd traktujący je jak narzędzia w swoim warsztacie, stwory składające się z nieistnienia, umysły wielkości ziarnka piasku. Jest tego tyle, że jedna lektura to stanowczo za mało, aby w pełni je pojąć i spamiętać choćby ich część. Na pewno potrzebne będą kolejne powtórki.
Zachwyt trzeci wynika z uświadomienia sobie, jak w gruncie rzeczy niepokojące są niektóre z tych opowieści. Najbardziej rzuca się w oczy wyszydzanie bezsensu istnienia cielistych form życia i uświadomienie jego absurdu, ale ja kilka razy poczułem dreszcze z innych powodów. Dla mnie najbardziej poruszająca jest pewnego rodzaju pustka, poczucie zupełnego braku znaczenia w obliczu nieskończonego ogromu wszechświata, jego zimnej, czysto fizycznej natury. Możliwe, że trochę wybiegam z tym za daleko, ale właśnie tego wrażenia nie mogłem się pozbyć podczas przypominania sobie kolejnych niepozornych historyjek.
Czas na zachwyt czwarty, tym razem związany z tym, co przygotował Dębowski. Jak już wspomniałem, nie tylko wzbogacił opowiadania Lema o swoje ilustracje, ale także zaprojektował całą książkę. Same grafiki są bardzo zaskakujące. Oparte na geometrycznych bryłach, zimne, przypominające trochę rysunki technicznie, co świetnie pasuje do klimatu, jakim przesiąknięty jest ten zbiór. Dębowski korzysta w nich ze zjawiska pareidolii każącego naszym mózgom doszukiwać się ludzkich twarzy tam, gdzie ich nie ma. Jednak nie tylko ilustracje robią wrażenie. To wyjątkowo skrupulatnie zaprojektowana książka. Okładka, jej wewnętrzna strona, dobrany krój pisma (pięknie wyróżnione tytuły), niebieskie elementy, wszystko ze sobą współgra. Jednym z najciekawszych smaczków jest to, że numery stron zostały podane w systemie binarnym. Zresztą sami możecie to zobaczyć na załączonych powyżej ilustracjach.
Lema warto czytać zawsze, zwłaszcza w tak pięknym wykonaniu. Zatwardziałych miłośników nie muszę pewnie namawiać, więc skieruje się do tych pamiętających Bajki robotów głownie jako tą dziwną lekturą z końca podstawówki, z której prawie nic nie zrozumieli. Zróbcie sobie przyjemność i sięgnijcie po nią ponownie. Gwarantuję, że tym razem głowy naprawdę Wam wybuchną
Post powstał w ramach współpracy z Wydawnictwem Literackiem.