Filmowy misz-masz #16

 Filmowy misz-masz #16

“Dym”, “Historia małżeńska”, “Lighthouse” i “Na noże”. Oto tytuły, które znalazły się w tej odsłonie przeglądu filmowych postów z profilu Kusi na Kulturę.

Dym 

Dym Harvey Keitel William Hurt

Przeglądając ofertę HBO GO trafiłem na uroczy kawałek ocieplającego serducho kina, który chciałem obejrzeć od dawna, ale jakoś nigdy nie był to priorytet. A teraz mam okazję Was do tego przekonać, bo to jeden z tych niepozornych filmów, które potrafią poruszyć bardziej niż “wielkie kino”. Fabuła to zbiór kilku przeplatających się historii skupionych wokół sklepu tytoniowego stojącego na rogu nowojorskiej ulicy. Jego właściciel od osiemnastu lat, codziennie o ósmej wychodzi na chodnik i robi pozornie to samo zdjęcie. Tworzy z niego album będący dla niego kroniką zwykłego życia. Pokazuje go swojemu przyjacielowi-pisarzowi, który wciąż nie otrząsnął się z śmierci żony – ofiary rabunkowej strzelaniny. Ten zaś przypadkowo zaprzyjaźnia się z mającym problemy z lokalnymi gangsterami czarnoskórym chłopakiem, który staje się jego podopiecznym. Z kolei on próbuje zatrudnić się na podupadłej stacji benzynowej prowadzonej przez swojego ojca, którego nigdy nie miał okazji poznać.

Harve Keitel Dym

To typowe “okruchy życia” oparte na dialogach i podstawowych międzyludzkich relacjach. Nie ma tu miejsca na skomplikowane zawirowania fabularne. I właśnie ta prostota świadczy o sile tego filmu – to kino mające na celu przekonanie widza, że warto się na chwilę zatrzymać i skupić się na przeżywaniu nawet najmniej pozornych momentów, bo to właśnie w nich czasami można znaleźć najwięcej sensu. To wzorcowy “feel good movie” – nie brak w nim goryczy, ale jednocześnie problemy rozwiązują się tu prawie same, a kluczem jest tylko otwarcie na innych ludzi. Jednocześnie, twórcom udało się w tym wszystkim uniknąć banału, który wywoływałby dreszcze zażenowania. Zamiast tego mamy uczucie, że rzeczywiście obserwujemy czyjeś życie, a bohaterowie jawią się nam jak prawdziwi ludzie. Na pewno pomaga w tym doskonała obsada aktorska, w której znaleźli się między innymi Harvey Keitel, William Hurt i Forest Whitaker. Bardzo wyraziste role, którym jednocześnie daleko od aktorskich szarży. “Kiedyś to było. Żadnych telefonów, tylko ludzie żyjący chwilą” The Movie. Warto obejrzeć choćby dla sceny, w której postać grana przez Keitela przez kilka minut po prostu siedzi i opowiada pewną historię. Widzimy tylko mówiącego aktora, a dzieje się czysta ekranowa magia. Człowiek po seansie ma ochotę wyjść do znajomych, napić się czegoś i pogadać o pierdołach. A to chyba wystarczająca rekomendacja.

Historia małżeńska 

Historia małżeńska netflix Adam Driver Scarlett Johanson

 Noah Baumbach ponownie mistrzowsko opowiada o dezintegracji uczucia i stopniowej przemiany miłości w niechęć (jak w bardziej kameralnej Walce żywiołów) . Na początku filmu wręcz trudno uwierzyć, że Nicole i Charlie są na prostej drodze do rozwodu. Wydają się nadal pragnąc dla siebie (oraz swojego syna) tego, co najlepsze oraz są nastawieni do swojego rozstania pokojowo. Jednak z każdą minutą filmu coraz mocniej dają znać o sobie pielęgnowane przez lata pretensje, niespełnione ambicje i poczucie zbyt dużego poświęcenia dla związku. Ich uczucie zaczyna się nie tylko wygaszać, ono wręcz zostaje niszczone wstecz, jakby nigdy tak naprawdę nie miało miejsca. Jest to bolesne w oglądaniu, bo jednocześnie widzimy pełno małych gestów (choćby nawyków z długotrwałego życia razem), które są dowodem na to, że ta miłość była prawdziwa, a budowanych przez tyle lat przywiązania i czułości nie da się nagle unicestwić. Baumbach od samego początku stara się, abyśmy nie byli w stanie wybrać, która strona tego konfliktu jest bardziej pokrzywdzona, bo przecież nie o to w tym wszystkim chodzi. Zarówno Charlie, jak i Nicole są ludźmi pełnym dobrych, jak i złych cech, zagubionymi w nowej sytuacji, przerażonymi tym, co mogą stracić (głównie relacje z synem i kariery). Tam gdzie jedno wydaje się mieć więcej racji, tam drugie okazuje się być bardziej skłonne do poświęceń. Baumbachowi udała się bardzo trudna sztuka zachowania równowagi i proporcji, dzięki którym najbardziej chcemy tego, aby bohaterowie mogli znaleźć jakiś kompromis, który nie skrzywdzi nikogo zbyt mocno. Przez to te wszystkie upadki, kłótnie i małe wojny robią się tym bardziej bolesne. Zwłaszcza kiedy podsycane są przez żerujący na ludzkim nieszczęściu biznes prawniczo-rozwodowy niemający oporów przed wyciągnięciem najgorszych brudów, wszystko w imię wygranej.

Historia małżeńska netflix Adam Driver Scarlett Johanson

Jest w tym filmie trochę scen “wielkich emocji”, w których bohaterowie wybuchają i wyrzucają z siebie wszystko, co im leży na duszy. Jednak Baumbach swój geniusz ujawnia w pokazywaniu tego, co dzieję się pomiędzy tymi wielkimi, bardzo filmowymi fragmentami. Mało kto potrafi wyciągnąć tak wiele z niepozornych “okruchów życia”, scen dotyczących spraw codziennych, wręcz błahych, zarówno tych dobrych, jak i złych. To właśnie tam czujemy prawdziwy dramat i zagubienie bohaterów, sceny wybuchów są przez co bardzo oczyszczające i pozwalające pożywić się gniewem. Ale potem znowu następuje ta cholernie niewygodna codzienność, w której Nicole i Charlie muszą radzić sobie sami ze sobą. W budowaniu tej atmosfery z całą pewnością pomagają świetne, naturalnie brzmiące dialogi, które są już znakiem rozpoznawczym Baumbacha. Wobec Historii małżeńskiej stawiano duże wymagania choćby ze względu na doborową obsadę aktorską, ale chyba mało kto spodziewał się, że będzie aż tak dobrze. To film bardzo teatralny, w którym ciężar narracji w dużej mierze spoczywa na aktorach, co jednocześnie pozwala im na pełne pokazanie swoich umiejętności (jest kilka scen zrobionych typowo “pod Oscary”). Bardzo cieszy możliwość zobaczenia pierwszej od kilku lat czysto dramatycznej roli Scarlett Johansson. Aktorka nadal nie zgubiła swojej aktorskiej charyzmy opartej w dużej mierze na subtelności i delikatnych zmianach mimiki, dzięki którym dawno temu zdobyła serca widowni w “Między słowami”. Adam Driver ponownie udowadnia, że jest jednym z największych aktorów swojego pokolenia, który jest w stanie wydobyć z siebie każdą możliwą emocje. Kiedy widzimy tego wielkiego chłopa targanego spazmami płaczu, trudno samemu nie poczuć ukłucia w sercu. Sceny ich kłótni, to pokaz prawdziwej furii, rozpaczy, ale przede wszystkim bezsilności. Oboje dają przykład bardzo mocno zanurzonego w roli, dojrzałego aktorstwa. Historia małżeńska to jednak nie tylko główne role, bardzo dobrze został obsadzony tutaj drugi plan, szczególnie postaci prawników zaangażowanych w sprawę rozwodu. Laura Dern jako współczująca ale konkretna Nora Fanshaw, Alan Alda (on wciąż gra!) jako pełen ciepła, nienawidzący systemu sądowego Bert Spitz , Ray Liotta (on nadal żyje!) jako bezwzględny i obślizgły Jay – cała trójka stanowi świetne uzupełnienie dla pary Johansson/Driver. Piękna, wypełniona niuansami historia, która dotyka bolesnych miejsc i zmusza do zastanowienia się, czy sami jesteśmy wystarczająco dobrzy dla bliskich nam ludzi. Wrażliwi muszą przygotować chusteczki.

Lighthouse 

The Lighthouse Robert Pattinson Willem Dafoe

Najnowszy film Roberta Eggersa to pokaz pełnego zaufania do mocy oddziaływania języka kina. Oddanie tak dużej części narracji i ciężaru dramatycznego elementom charakterystycznym dla tego medium to zjawisko dość rzadkie i bardzo ryzykowne, bo łatwo się na tym wyłożyć. Ale tym razem udało się w pełni – dawno nie widziałem filmu, w którym atmosfera była tak mocno budowana przez pracę kamery, odpowiednią grę światłem, montaż i dźwięk współpracujące razem, aby narobić bałaganu w głowach widzów. Mogłoby się wydawać, że w połączeniu z użyciem klasycznego formatu 4:3 i kamery 35 mmLighthouse zmieni się w pustą zabawę formą. Zabawy na pewno jest dużo, ale trudno nazwać ją pustą, bo to jeden z najciekawszych filmowych zapisów postępującego szaleństwa, które mieliśmy okazję oglądać w tej dekadzie. Fabuła jest tu bardzo prosta, wręcz symboliczna. Latarnia morska na odciętej od świata, skalistej wyspie pośrodku morza. A na tej wyspie dwóch pracowników – stary, snujący opowieści o morskich duchach wyjadacz oraz młody żółtodziób, który po prostu szukał uczciwej pracy. Ten pierwszy pomiata młodszym i traktuje go jak pomagiera. Ten drugi uważa swojego współpracownika za pijącego za dużo mitomana. Pogłębiająca się izolacja, gniew morza i lejący się strumieniami alkohol sprawiają, że panowie zaczynają tworzyć relację na skraju miłości i nienawiści. Nigdy nie wiadomo, czy rzucą się sobie w ramiona, czy zaczną ze sobą walczyć. Pewne jest tylko jedno – młodszy nigdy nie zostanie wpuszczony na sam szczyt latarni, bo nie jest godny zobaczenia tajemniczego światła.

The Lighthouse Robert Pattinson

Narracja Lighthouse jest stworzona tak, aby nawet swoją formą oddawać nastrój powolnego szaleństwa. Na początku wszystko wydaje się spokojne, wręcz senne. Owszem, tu i ówdzie zobaczymy coś niepokojącego, a dziwne dźwięki nie pozwolą nam na relaks. Wiadomo, że coś złego wisi w powietrzu. Jednak im dalej w las, tym wszystko staje się coraz bardziej chaotycznie, poszarpane i dziwne. Film robi wszystko, abyśmy podobnie jak bohaterowie zgubili poczucie czasu i umiejętność rozpoznania tego, co jest realne, a co rodzi się w głowie bohaterów. Wiele z oglądanych scen mogłoby się wydarzyć w dowolnej kolejności, bo stanowią tylko elementy w kalejdoskopie, w jaki pewnym momencie zmienia się ten obraz. Ile czasu minęło? Który z nich popada w większy obłęd? Czy stali się ofiarami klątwy? Czy na wyspie naprawdę dzieje się coś nienaturalnego, czy to po prostu wymysły umęczonych samotnością i alkoholowym delirium umysłów? To tylko niektóre z pytań, które możemy sobie zadawać bez nadziei na prawdziwą odpowiedź. To jedna z tych historii, które tylko lekko rysują swoje kontury i pozwala widzom wypełnić je według własnego uznania. Willem Dafoe i Robert Pattinson dają tu niesamowity popis aktorskiego kunsztu. To ten rodzaj kina, który pozwala aktorom zrzucić jakiekolwiek jarzmo i zatopić się w przyjętej konwencji. Zarówno Dafoe, jak i Pattinson chętnie oddają się odgrywaniu paranoi, skrajnego szaleństwa i obłędu. I zupełnie się przy tym nie krępują, to role bardzo “over the top”. Stylistyka starego filmu grozy sprawia, że nie można mówić o kiczu i przesadzie, bo granie na szóstym biegu pasuje tutaj idealnie. Do tego dochodzą też zabiegi kojarzące się choćby z niemieckim ekspresjonizmem – bardzo duże zbliżenia na twarz, dzięki którym aktorzy mogą jeszcze mocniej podbić intensywność przeżywanych emocji. Cudowna zabawa dla miłośników aktorskich szarży, w których grający przez cały czas kontrolują to, co robią. Jeśli ktoś nadal sądzi, że Pattinson to słaby aktor, to niech obejrzy Lighthouse i zamilknie na wieki. Można oczywiście narzekać, że brak tu psychologicznej głębi, a dużo sztuczek narracyjnych ślizga się po powierzchni. Ale dla mnie to także zaleta tego filmu – on stara się wywołać lęk poprzez odniesienie się do najprostszych, wręcz pierwotnych aspektów ludzkiej natury. To strach pierwotny, przypominający to co można poczuć podczas wizyty w ciemnym lesie lub na skalistym wybrzeżu w środku nocy. I to udało się twórcom perfekcyjnie.

Na noże

Na noże Chris Evans

Nie chcę o tym filmie pisać za dużo, bo boję się, że za łatwo mogę Wam popsuć zabawę, więc pozostanę przy krótkiej zachęcie. Kryminalna komedia Riana Johnsona od samego początku gubi tropy, bawi się oczekiwaniami widzów oraz samą esencją klasycznego kryminału. Widać, że twórcy doskonale zdają sobie sprawę z tego, jak działają najważniejsze elementy gatunku, co pozwala im na zaskakująco świeżą zabawą tą skostniałą formułą. Najlepiej symbolizuje to postać genialnego detektywa granego przez Daniela Craiga, o którym nie mamy pojęcia czy naprawdę jest geniuszem, czy po prostu oderwanym od rzeczywistości kretynem z wielkim ego. Johnson osiągnął coś niezwykle trudnego – stworzył satyrę gatunku, która jednocześnie jest jego wyśmienitym przedstawicielem. “Na noże” bezlitośnie wyśmiewa schematy i śmiesznostki formy, jaką jest klasyczny kryminał utrzymany w duchu Agathy Christie. Poczynając od samej scenerii (willa pisarza kryminałów wypełniona gadżetami z jego powieści), relacji postaci, jak i przesadnego komplikowania narracji. Zabawa tymi tropami jest prześmieszna, ale jednocześnie sprawia, że otrzymujemy kawał wciągającej historii, która trzyma w napięciu do samego końca. Śmiejemy się z obśmiewanych sztuczek narracyjnych, a jednak sami chętnie poddajemy się zasadom tej gry.

Na noże daniel craig

Fenomenalne wrażenie robi obsada aktorska, która jest wręcz absurdalnie dobra. Don Johnson, Michael Shannon, Jamie Lee Curtis, Toni Colette i inni tworzą wspaniałą galerię odpychających postaci, które uwielbia się nienawidzić. Oczywiście na pierwszy plan wybija się przezabawny Daniel Craig, który ze swoim koszmarnym akcentem pięknie odgrywa “ostatniego detektywa-dżentelmena”. Dużo przyjemności daje oglądanie dupkowatego Chrisa Evansa mającego w końcu szansę oderwać się od roli Kapitana Ameryki. Jednak najwięcej uznania należy się grającej główną rolę, chyba najmniej znanej z tej stawki, Anie de Armas. Miała podwójnie trudne zadanie – bo w tym całym komediowym spektaklu, tylko jej postać może zostać uznana za prawdziwego człowieka, który przeżywa realne emocje. Swoją grą musi płynąć pod prąd, który ciągnie ze sobą resztę ekipy,.

Related post

WP-Backgrounds Lite by InoPlugs Web Design and Juwelier Schönmann 1010 Wien