Kajetan do Polki, Polka do Kajetana – Nienawistna ósemka
Ósmy film w dorobku Quentina Tarantino nie wszystkim przypadł do gustu. Zarzuca mu się powtarzalność, nudę oraz brak oryginalnych pomysłów. Czy na pewno jest aż tak źle? Okazuje się, że mamy na ten temat bardzo podzielone zdania.
Kajetan: Ktoś tu chyba mocno się nudził na seansie nowego Tarantino.
Polka: Jestem zła, smutna i rozczarowana. Pierwsze 15 minut, ze swoim nieśpiesznym tempem, zapowiadało dobrą, kameralną historię. Niestety potem jest już tylko gorzej. Oczywiście z drobnymi wyjątkami i malutkimi highlightami, ale przeokrutnie nudno, zupełnie niezaskakująco. Tarantino okazał się chyba za bardzo zakochany w swojej własnej pisaninie, przez co przez większość czasu czułam się po prostu poirytowana. Dla mnie było to powtarzanie kilkukrotnie tego samego i udawanie, że ten film jest czymś więcej niż opowiadankiem. Meeeeh, szkoda!
Kajetan: Ja mam chyba dość specyficzny stosunek do tego filmu. Mogę zgodzić się z wieloma Twoimi uwagami, ale mimo wszystko bawiłem się na nim bardzo dobrze. Podczas seansu ani razu nie spojrzałem na zegarek, a jestem raczej niecierpliwym widzem. Po prostu mi to wszystko jakoś podpasowało, choć czasami rzeczywiście zbyt zalatywało samouwielbieniem Tarantino. Myślę jednak, że te film to pewna odskocznia od “Django” i “Bękartów Wojny”. Najbliżej mu do jego debiutanckich “Wściekłych Psów” i późniejszego “Death Proof”. Co doskonale widać po obsadzie. Może chociaż ona przypadła Ci do gustu?
Polka: Poza tym, że “Wściekłe Psy” odznaczały się znakomitymi dialogami, a “Nienawistna ósemka” również w tym względzie nie powala. “Death Proof” z kolei co rusz mrugał do nas oczkiem. Właśnie tego ‘wink-wink” zabrakło mi w nowej produkcji Tarantino. Nie mogę kłócić się z Twoim znudzeniem, czy jego brakiem. Ja wierciłam się na fotelu i miałam w głowie raczej myśl: “Dobraaa, już wszystko wiemy, nic więcej nam nie pokażesz, więc kończ waść!”. Obsada wydaje mi się nierówna. Mamy świetnych Kurta Russela i Jennifer Jason Leigh. Oboje przez ostatnie lata raczej mało w kinie widoczni, w “The Hateful Eight” odwalają kawał dobrej roboty. Nie można też przyczepić się do Samuela L. Jacksona, wiadomo. Ale liczyłam na bardziej spektakularną rolę Tima Rotha i Michaela Madsena. Pierwszemu Tarantino kazał zagrać Christopha Waltza, drugi przez cały film jest tak samo nijaki. Jeśli miałabym wskazać, co najbardziej przypadło mi do gustu, są to zdjęcia. Uwielbiam anamorficzny format. W momentach, w których umierałam z nudów mogłam sobie chociaż podziwiać analogowy obraz. Musisz przyznać, że należy docenić taki smaczek.
Kajetan: O Timie Rothie jako Waltzu nie pomyślałem, ale coś w tym jest. Choć drze się tak jak za młodu we “Wściekłych psach”. Zgodzę się co do Michaela Madsena – on wygląda jakby nie grał, tylko kręcił się po planie. Więc chyba robi dokładnie to samo, co przez ostatnie dwadzieścia lat ; ) Ja bym też pochwalił mały epizod Channinga Tatuma, który zagrał dość odmienną rolę niż zazwyczaj. W kwestii montażu to ciekawy eksperyment, bo użyto taśmy, która poszła w odstawkę prawie czterdzieści lat temu. Ciekawe zdjęcia i triki montażowe zawsze były mocnym punktem filmów Tarantino, po nich widać, że on kinem po prostu oddycha. Trochę żałuje, że tak naprawdę, prawie w ogóle nie został wykorzystany motyw zamieci, myślałem, że zostanie ona przedstawiona jako jakaś demoniczna siła. A tutaj po prostu jest motywem do zamknięcia wszystkich postaci w jednym miejscu. Choć pewnie Twoja lista niewykorzystanych w pełni motywów jest o wiele dłuższa.
Polka: Nie wiem nawet czy chodzi o niewykorzystanie motywów. Raczej o odbębnienie ich na pół gwizdka. Część postaci, jak już wspomnieliśmy wyżej, jest mniej barwna, niż by się chciało. Posoka nie robiła już na mnie żadnego wrażenia. Pewnie to, co powiem, będzie zbrodnią, ale muzyka Morricone jest tylko dobra. Przypomnijmy sobie jak świetny był soundtrack z “Django”! Absolutnie nie czuje się znawcą westernów, ale oglądałam je z dziadkiem za dzieciaka i wydaje mi się, że gra konwencją też nie jest specjalnie wirtuozerska. Widziałam ostatnio wywiad z Quentinem, w którym mówił, że najważniejszą cechą jego twórczości, czymś na czym najbardziej mu zależy, jest nieustanne zaskakiwanie i nietuzinkowe rozwiązania. A tutaj niespodzianek nie dostajemy. A może po prostu znudziłam się Tarantino…
Kajetan: Miałem kiedyś podobne myśli po obejrzeniu “Death Proof”, które też mi kazało się zastanowić, czy Quentin się nie przejadł, ale potem się odkupił. Brak zabawy konwencją może wynikać z tego, że to nadal nie jest bardzo westernowy film, tak samo jak “Django” nim nie był. Trudno bawić się konwencją w pełni jeśli nie wykorzystujemy jej potencjału. Na pewno zgodzę się, że następnego takiego filmu od Quentina już bym nie przyjął. Rzeczywiście potrzeba mu świeżego oddechu, albo zrobienia filmu z przytupem w stylu “Kill Billa”. Prawdą jest, że takim reżyserom jak Tarantino, w późniejszych filmach trudno jest zaskakiwać swoich widzów. Choćby dlatego, że nadal powstają nowe twory a’la Tarantino, więc musi nastąpić przesyt. Może czas teraz zaskoczyć widzów zupełnie innym klimatem?
Polka: Ja z kolei bardzo lubię “Death Proof”, który swoim slasherowym klimatem bawił, ale odsyłał nas do jakiegoś szerszego kontekstu. Nie mówię tylko o nawiązaniu do kina eksploatacji lat ‘70. Motyw zemsty, przy całej nieskomplikowanej historii, uważam za bardzo udany. W końcu babeczki kopią tyłek facetowi. Dalej – w “Django” i “Bękartach…” też mieliśmy do czynienia z udanym, inteligentnym motywem odwetu wziętego na zbrodniarzach. W “Nienawistnej ósemce” pozostawia się nas Z niezbyt odkrywczą refleksją, że wszyscy, niezależnie do której bramki grają, szczerze się nienawidzą. Diagnoza niewygodna i niewesoła, ale raczej mało wywrotowa. Tarantino to inteligentny, bezkompromisowy twórca, z głową pełną świetnych pomysłów. Mam nadzieję, że przy realizacji kolejnego filmu z tego skorzysta, a obok niego pojawią się producenci, którzy czasem zmuszą go do wykreślenia paru linijek zbędnego tekstu, by nie zapędził się po raz kolejny w spiralę własnego egocentryzmu.