Kajetan do Polki, Polka do Kajetana – The Get Down

Netlfix znowu zaszalał. The Get Down to wyjątkowo intensywna i malownicza opowieść o początkach hip hopu na ulicach Bronxu. Unikalna, pełna specyficznego wdzięku, ale też nie skierowana do każdego.
Kajetan: Chciałbym rozpocząć naszą rozmowę od kluczowego pytania – jaki jest Twój stosunek do wcześniejszych wyczynów Baza Luhrmanna?
Polka: Od razu muszę przyznać, że nie widziałam Wielkiego Gatsby’ego, który uchodzi ostatnio za jego flagowe dzieło. Przypuszczam jednak, ze jest to film zrobiony z nie mniejszym rozmachem co Moulin Rouge czy Romeo i Julia. A z tymi filmami mam trochę problem. Nie mam nic przeciwko bogatej inscenizacji, w końcu kocham Wesa Andersona. Wizualny przepych zupełnie mi nie przeszkadza. Bardziej uderza mnie przesadna bajkowość serwowanych przez niego historii. Z drugiej strony ogląda się to wyśmienicie. Czasami chyba trudno przyznać się przed samym sobą, ze lubimy takie odrealnione, może nieco pompatyczne historie, a Luhrmann nam o tym przypomina. Odpowiadając zatem trochę wymijająco na Twoje pytanie – mam do nich stosunek ambiwalentny ;))
The Get Down kosztował 120 mln dolarów
Kajetan: To rozdmuchanie upchnięte do dwugodzinnego spektaklu jest czymś, do czego zdążyliśmy już przywyknąć. Jednak przeniesienie takie formy do długiego serialu wydaje się naprawdę ryzykownym ruchem. Włodarze Netflixa nie przestraszyli się i postanowili wydać na nowy projekt Luhrmanna zawrotną sumę 120 milionów dolarów. Przyznam się, że kiedy odpaliłem pierwszy odcinek “The Get Down”, nie miałem pojęcia, kto za nim stoi. I początkowo bardzo mocno zdziwiłem się tym, co zobaczyłem. Połączenie realistycznej stylistyki archiwalnych zdjęć Bronxu lat siedemdziesiątym z wręcz bajkową konwencją świata rodzącego się hip hopu początkowo wydaje się zupełnie do siebie nie pasować. Jednak z każdą kolejną sceną zaczyna nabierać coraz większego sensu.
Polka: Ja z kolei, mając świadomość kto maczał w tym swoje palce, podchodziłam do pilota z lekką obawą, ale i ogromną ciekawością. Pierwsze 20 minut mnie zszokowało. To tempo, montaż – istne wariactwo, którego kompletnie się nie spodziewałam, oglądając chociażby trailer. Po pierwszym odcinku byłam wykończona, tym bardziej, że zaserwowano nam 1,5 godziny takiej szalonej narracji. Warto jednak przebrnąć przez to, bo z kazdym kolejnym odcinkiem jest coraz przyjemniej i bardziej spójnie. Moze dlatego, ze reżyseruje je ktoś inny niż Luhrmann. Naiwna wręcz prostota historii, ktorej nadano baśniowy sznyt sprawdza się idealnie. Wszystkie chwyty musicalowe, wszystkie modelowe postaci i klisze wywoływały moją szczerą radość. No i ta muzyka!
Kajetan: Czytałem już opinie, że niektórych drażni nadmierna mitologizacja całej fabuły. Myślę, że na The Get Down nie można patrzeć inaczej niż właśnie, jak na mit założycielski. Mamy tutaj głównego bohatera, który jest pionerem czegoś zupełnie nowego. Wychowany w beznadziejnie biednym Bronxie, mimo dużych umiejętności nie potrafi odnaleźć się w szarej rzeczywistości. I nagle pojawiają się przed nim dwie drogi – jedna każąca odrzucić mu wszystko w czym się wychował i pójść w świat uczelni i polityki. Natomiast ta druga każe mu się zagłębić w świat ulicy i muzyki jeszcze głębiej. Jest to o tyle ciekawe, że już od początku wiemy, która ścieżka okaże się mu bliższa, bo w końcu narratorem opowieści jest jego rapujące dorosłe wcielenie. I od już od pierwszych scen właśnie muzyka nadaje ton całej opowieści – niesamowite, że już nawet ten rapujący grecki chór sam spokojnie mógłby sobie poradzić jako osobny kawałek. I można to powiedzieć o chyba wszystkich utworach pojawiających się w serialu. Odważyłbym się na stwierdzenie, że jeśli rzeczywiście pojawiłyby się one pod koniec lat siedemdziesiątych, to dzisiaj byłyby już klasykami swojego gatunku.
Polka: Ta mitologizacja dodaje też serialowi nieco komediowego charakteru. Przecież te wszystkie ksywki, wplatane dźwięki z filmów z Brucem Lee, specyficzna inscenizacja – to zwykłe śmieszkowanie. Jestem ciekawa jak odnoszą się do takiego przedstawienia tamtych czasów ludzie, którzy rzeczywiście pod koniec lat ‘70 żyli tam i doświadczali na własnej skórze narodzin nowego gatunku… Opowieść ma na tyle uniwersalny charakter, że chyba głupotą byłoby się czepiać tutaj jakichś historycznych zgodności. Nie wiem czy oglądałeś polski film Disco Polo? Tam użyto podobnej zabawy, opowiadając baśń o narodzinach piosenki chodnikowej. Bardzo odpowiada mi taka forma nostalgii, zabawnej, inteligentnej i pokazującej, że może czasem warto pozostać w bańce mydlanej wspomnienia, niż dążyć do nadmiernego realizmu. Ta prostota sprawia, że w całości kupuje ten musicalowy charakter, który niespecjalnie dąży do pogłębienia psychologii postaci, ucieka w uproszczenia i klisze.
The Get Down urzeka prostotą
Kajetan: Zwłaszcza, że po raz kolejny w sprawach realizacyjnych wszystko zostało dopięte na ostatni guzik. Jakby ktoś się zastanawiał, gdzie tutaj wydano 120 milionów baksów, to myślę, że samo szlifowanie serialu mogło pochłonąć sporo kawałek tej kwoty. I ponownie można się zachwycić castingiem i grą aktorską. Z aktorów bardziej rozpoznawalnych bardzo przypadła mi rola Jimmy’ego Smitsa jako Papy Fuerte.Choć podobnie jak w wypadku Stranger Things największe uznanie budzi młoda obsada – nawet Jaden Smith jest mniej wkurzający niż zazwyczaj. Uważam też, że warto przyglądać się dalszemu rozwojowi kariery Shameika Moore’a. Tutaj wciela się w cool aż do przesady Shao, a niedawno mogliśmy go oglądać w Dope, gdzie wiarygodnie wypadł w roli zamkniętego w sobie nerda. A Tobie jakiś młody talent specjalnie przypadł do gustu?
Polka: Jestem zauroczona dwoma wspierającymi dziewczynami, przyjaciółkami Mylene. Może wynika to z poczucia tego, że w poprzednim wcieleniu mogłam mieć afro i jeździć na wrotkach… Nienajgorzej aktorsko wypada też główny bohater, odtwarzany przez Justice’a Smitha. Choć muszę przyznać – żebyśmy tylko ciągle nie chwalili – że jego natchnione patetyczne monologi troszkę mnie irytowały. Rozumiem w jakim celu są one wplatane, ale ich patos był nieco komiczny. A ty na co byś jeszcze ponarzekał?
Kajetan: Mimo mojej akceptacji umowności całej fabuły, to trochę raziły mnie pewnie niekonsekwencje niektórych wątków, a konkretnie brak ich odczuwalnych skutków. Szczególnie boli mnie to w wypadku motywu gangsterskiego. Niby bohaterowie są świadkami poważnej strzelaniny, niby ocierają się co chwilę o niebezpieczne rejony Bronxu, ale nic im takiego strasznego się z tego powodu nie dzieje. Brakuje tutaj trochę zaznaczenia, że mamy do czynienia z naprawdę nieciekawym rejonem Nowego Jorku. Wątek powiązania Shao z potężną szefową przestępczego półświatka też wypada jakoś blado. Bohater trzymany jest na smyczy, ale nie jest to jakoś dotkliwie odczuwalne. Irytujące też były wszystkie sceny dotyczące relacji Mylene i Ezekiela – takie typowa nastoletnia niemożność podjęcia właściwych kroków. Ciekawi mnie teraz, czy w kolejnych odcinkach akcja przeniesie się w latach, bo tak naprawdę nie wiemy, co ma znaleźć się w drugiej części sezonu. Netflix tym razem trochę nas oszukał. .
Polka: Podzielenie sezonu na dwie części jest trochę sprzeczne z dotychczasową polityką Netflixa. Miejmy nadzieję, że skutki będą tylko i wyłącznie pozytywne i za rok zobaczymy rozwinięcie wspomnianych przez Ciebie wątków oraz dalszy ciąg tej, mimo wszystko, uroczej i wciągającej historii. Tymczasem z niecierpliwością czekam aż soundtrack pojawi się na Spotify!