Kino gatunkowe to współczesna baśń – wywiad z Adrianem Pankiem, reżyserem “Wilkołaka”
“Wilkołak” to bardzo ciekawa próba przeniesienia horroru na grunt polskiego kina. O tym ambitnym zabiegu miałem przyjemność porozmawiać z Adrianem Pankiem, reżyserem filmu.
Czy czuje Pan, że za sprawą Wilkołaka staje się Pan w Polsce pionierem pewnego trendu panującego obecnie w światowym kinie? W końcu horror przeżywa obecnie prawdziwy renesans.
To nie jest do końca tak, bo takie filmy już się w Polsce pojawiły. Mowa tu o Córkach dancingu Agnieszki Smoczyńskiej i Demonie Marcina Wrony, których scenariusze powstawały w tym samym czasie, co Wilkołak – wszyscy byliśmy studentami w szkole filmowej Andrzeja Wajdy. Pan pewnie ma na myśli tytuły pokroju Uciekaj. Wydaje mi się, że obecnie nie jest tak, że polskie kino kopiuje jakieś trendy, tylko jest normalnym uczestnikiem światowego obiegu. Pamiętajmy też, że nie jest to zjawiskowo zupełnie nowe, bo już kiedyś horror miał wiele wspólnego z ambitnym kinem – wystarczy wspomnieć chociażby Lśnienie. Tam też łączono nadprzyrodzoną opowieść z innym gatunkiem, w tym wypadku dramatem rodziny pogrążającej się w szaleństwie. Wydaje mi się też, że nawet w kinie najbardziej mainstreamowym widać większy wpływ obrazów art housowych niż kiedyś. Wystarczy spojrzeć na historie o superbohaterach – teraz te postaci są bardziej skomplikowane niż miało to miejsce trzydzieści lat temu.
A co skłoniło Pana do sięgnięcia po gatunek nie mający w Polsce tradycji, z którą można by wejść w dialog?
Ja po prostu jestem kinomanem i takie filmy oglądałem jako nastolatek, bardzo je wtedy lubiłem. Zastanawiałem się, czy można takie kino nakręcić Polsce, ale jeśli się tego nie robi, to jaki jest ku temu powód. Doszedłem do wniosku, że to jest związane z realizmem. Bardzo dobrze mają się u nas komedie romantyczne i kryminały, bo łatwo nam uwierzyć, że ktoś się zakochał lub dokonał zbrodni. Jednak o wiele trudniej nam uwierzyć w polskiego potwora. Nie mamy problemu z wampirem czy UFO w amerykańskim filmie, bo to trwa tam już ponad sto lat, oglądali je nasi dziadkowie i rodzice, więc zdążyliśmy się do nich przyzwyczaić. Musiałem znaleźć coś osadzonego w naszej rzeczywistości – stąd ten rok 1945, w którym istniały prawdziwe potwory trudne do przebicia za sprawą fikcji. Pomyślałem, że ciekawie byłoby opowiedzieć o tych doświadczeniach w sposób gatunkowy, bo nasze poczucie realizmu pozwoliłoby nam wsiąknąć w taką historię.
Wydaje mi się, że na korzyść Wilkołaka działa też fakt, że moment po samym zakończeniu wojny nie jest w naszej świadomości mocno wyeksploatowany, co umożliwia wprowadzenie aury pewnej tajemniczości.
To jest dla mnie bardzo ciekawy okres, który podoba mi się z powodu swojej specyfiki. Skończyło się coś potwornego, co miało niewyobrażalny wpływ na ludzi i na zawsze ich zmieniło. Pochodzę z Dolnego Śląska i mam w sobie zakodowany mityczny obraz 1945 roku, między innymi dzięki opowieściom rodziny. Słyszałem o tym, jak Polacy tam przyjeżdżali i znajdywali opuszczone domy, jeszcz3 z talerzami z zupą na stołach. To wszystko bardzo działało na moją wyobraźnię. To przejście jednej cywilizacji w drugą, koniec i początek, wydało mi się tematem na fascynującą opowieść. W “Wilkołaku” nie chodziło mi o samą wojnę, a szersze, może nawet antropologiczne, spojrzenie na ludzką naturę. Dzieci będące bohaterami filmu są wyniszczone, praktycznie zmienione w zwierzęta i startują w roku zerowym, miejscu odciętym od cywilizacji. To historia o człowieku od nowa budującym swoje społeczeństwo i kulturę.
Spotkałem się z opinią, że to taka optymistyczna wersja Władcy much, bo mimo całej mrocznej otoczki, jest w tej historii zawarta pewna dawka nadziei.
Tak naprawdę, gdy robi się film o dzieciach pozostawionych w ekstremalnej sytuacji to trudno uniknąć skojarzeń z “Władcą much”, bo to w końcu filar naszej kultury jeśli chodzi o tego typu opowieści. Mi się jednak wydaje, że “Wilkołak” jest innym kierunkiem, bo w Władcy much mamy chłopców z dobrych domów, którzy zmieniają się w zwierzęta. A bohaterowie filmu zostali zamienieni w zwierzęta już w obozie koncentracyjnych, a ich życie sprowadziło się tylko do walki o przetrwanie. A wyjście z niewoli, to dla nich próba znalezienia czegoś, co wyrasta poza te pierwotne instynkty. Ta historia rzeczywiście daje pewną nadzieje, ale nie nazwałbym jej optymistyczną.
Wilkołak wydaje mi się ciekawy także z powodu tego, że porusza pewne kinowe tabu, jakim jest pokazywanie okrucieństwa wobec dzieci. Na ekranie widzimy małych bohaterów, którzy głodują i cierpią z pragnienia. To wydaje się straszniejsze niż psy, które otaczają ściany ich schronienia.
Wydaje mi się, że spojrzenia na to zmienia fakt ujęcia tych wszystkich zagrożeń w ramy narracji gatunkowej, która stanowi pewien rodzaj nowej baśni. Dzięki temu całość wyjęta jest z realistycznego kontekstu i nie jest opowieścią ani o głodzie, ani o pragnieniu, ale o wychodzeniu z traumy. Jeśli pojawiają się w niej elementy uznawane za drastyczne to służą, aby przekazać coś więcej. Dlatego też nie zrobiłem slashera, czy innego rodzaju okrutnego epatowania przemocą.
Czy w takim razie konwencja horroru może pomóc w oswajaniu się widzów z poważnymi tematami? Bo ludzie zazwyczaj uciekają od filmów, które mogą być dla nich nieprzyjemne.
Z gatunkiem to jest w ogóle ciekawa sprawa, bo on pozwalał oswajać traumy nie tylko w kinie. Kiedy pomyślimy o klasycznych baśniach, choćby tych braci Grimm, to łatwo zauważyć, że one opowiadały o bardzo nieprzyjemnych rzeczach – kanibalizm, przestępstwa seksualne czy właśnie głód. Jednak, dzięki dodaniu elementu fantastycznego, ofiary zmieniły się na przykład w Wilka i Czerwonego Kapturka. Za pomocą baśni i konwencji od zawsze opowiadało się o mrocznych stronach ludzkiego życia. A teraz to wszystko zamieniło się w kino gatunkowe. Nie bez powodu filmy bazujące na okropieństwa, horrory i thrillery, są wciąż obecne. To zabieg stary, jak samo opowiadanie historii, był z nami i pewnie pozostanie już na zawsze.