Legion – psychodelia, paranoja i inne supermoce
Legion to psychodeliczny cukierek dla oczu łamiący schematy opowieści o ludziach ze supermocami. Piękna i hipnotyzująca opowieść zabierająca widza w najdziwniejsze rejony marvelowskiego świata.
Doszedłem do dziwnego momentu, w którym narzekam na znużenie kinem superbohaterskim, a jednocześnie na lewo i prawo chwalę serial opowiadający o postaci wprost z komiksów Marvela. Gdzie tu sens, gdzie tu logika? Odpowiedź jest dość prosta: twórcy Legion nie ruszają przetartymi szlakami i szukają ścieżki, której nie wybrał nikt przed nimi. Zresztą to chyba za łagodne stwierdzenie, bo serialowi bliżej do biegu z zamkniętymi oczami wprost w nieodkryte chaszcze. To szalony eksperyment z formą i treścią, który ma naprawdę niewiele wspólnego ze standardową historię o superherosie ratującym świat przed złem i niebezpieczeństwem. Co nie powinno dziwić, bo w końcu odpowiedzialni są za niego ci sami ludzie, którzy stworzyli rewelacyjne serialowe Fargo
Kim jest Legion?
Kim właściwie jest tytułowy bohater? Miłośnicy komiksów o X-Menach wiedzą to doskonale, ale nieobeznani nie powinni tego sprawdzać, bo mogą popsuć sobie część zabawy wynikającej z odkrywania historii Davida Hallera. Gdy go poznajemy przebywa jako pacjent w szpitalu psychiatrycznym. Nawiedzany jest przez różnorakie wizje i halucynacje oraz uważa, że posiada nadludzkie siły. Oczywiście szybko okazuje się, że to wszystko prawda, a sam bohater jest mutantem o wyjątkowo silnych mocach psychicznych. Budzi to zainteresowanie zarówno paramilitarnej grupy wspieranej przez rząd oraz instytutu skupiającego osobników o specyficznych umiejętnościach. Problem jest tylko jeden – moce Davida nie są co prawda wytworem jego schizofrenii, ale nie zmienia to faktu, że naprawdę cierpi na silne zaburzenia osobowości. A wypadku kogoś, kto może naginać rzeczywistość do swojej woli, oznacza to spore kłopoty.
Jeśli spojrzymy na fabułę serialu w normalny sposób, to można uznać, że akcja posuwa się w nim do przodu bardzo powoli. I byłoby w tym sporo prawdy, bo rzeczywiście najważniejsze wydarzenia można byłoby spokojnie zmieścić w trzech z ośmiu odcinków składających się na pierwszy sezon. Tylko, że tym razem ważniejszy od samej akcji jest sposób w jaki zostaje ona pokazana. Legion to prawdziwy festiwal dziwności i psychodelicznych rozwiązań zaburzających klasyczną strukturę narracji. Twórcy w pełni wykorzystują fakt, że psychiczne moce bohaterów pozwalają wyzwolić ich historię z okowów rzeczywistości i zabrać widza w szaloną jazdę, podczas której sami nie będą wiedzieli, co mogą uznać za prawdziwe. To rozwiązanie pozwala także na wielką zabawę wizualno-dźwiękową.
Legion to serial, który jest po prostu przepięknie zrealizowany. Wizualnie kojarzy mi się zarówno z kolorowymi filmami Wesa Andersona, klaustrofobicznymi kadrami Davida Lyncha i pewnym nie namacalnym duchem Jima Jarmuscha. Pełno w nim zabiegów formalnych, które mają jeden cel – stworzenie uczty dla oczu. A może lepiej nazwać to orgią, bo nikt nie bawi się w subtelności i wyważenie. W każdym odcinku jesteśmy atakowani eksperymentami, które wybijają opowieść z zwykłego rytmu i każą nam czerpać radość z rozpływającej się normalności. Mogę się domyślać, że dla wielu może to być bezczelny przerost formy nad treścią. I zupełnie się z tym zgodzę, ale w wypadku tak pięknej i hipnotyzującej formy jestem w stanie wybaczyć ten grzech. Zbyt dobrze się ten serial ogląda, aby narzekać na jego braki fabularne.
Leigon to zupełnie inny Marvel
Nawet jeśli nie jesteście fanami marvelowskich adaptacji, powinniście dać Legionowi szansę, bo to zupełnie inna produkcja, która nie boi się łamać schematów i eksperymentować z własną formą. Historię Davida ogląda się w pełnym napięciu i oczekiwaniu, czym jeszcze mogą zaskoczyć nas twórcy. Za każdym razem, kiedy wydaje się, że widzieliśmy już wszystko, oni wyciągają kolejnego asa z rękawa. Ta zabawa trwa do samego końca, pozostawiając wielkie oczekiwania w stosunku do kolejnego sezonu najbardziej odjechanego serialu o supermocach.