Łotr 1. Gwiezdne wojny – historie, czyli uważaj, czego sobie życzysz
Minął rok, a w kinach kolejne Gwiezdne Wojny, czyli Łotr 1. Tym razem poważniejsze i mocniej skupiające się na dramatach jednostek. Przynajmniej według zapewnień twórców. Czy rzeczywiście udało im się to ambitne zadanie?
Naprawdę chciałem, aby ten film mi się podobał. Od samego początku kupowała mnie idea spin offu Gwiezdnych Wojen pozbawionego Jedi i skupiającego się na militarnej stronie uniwersum. Marzyła mi się taka kosmiczna “Parszywa dwunastka”, która pokazywałaby desperacje i poświęcenie osób walczących w imię Rebelii. Historia pokazująca, że wojna z Imperium to nie tylko legendarni bohaterowie, ale też dziesiątki zapomnianych bojowników o wolność. desperatów, których połączyła słuszna idea. I Łotr 1 dostarczył mi tego wszystkiego. Niestety, zrobił to w taki sposób, że na przyszłość postanowiłem uważać, czego sobie życzę.
Łotr 1 to prequel Nowej nadziei
Fabularnie film cofa nas do wydarzeń rozgrywających się tuż przed początkiem Nowej nadziei i opowiada o tym, jak plany Gwiazdy Śmierci trafiły w ręce rebeliantów. Główną bohaterką jest Jyn Erso – córka głównego konstruktora wspomnianej stacji bojowej. W dzieciństwie została oderwana od ojca, a potem wychowana przez walczącego z Imperium ekstremistę Sawa Gerrerę (grający jak po wylewie Forest Whitaker). Potem przez długie lata robiła jakieś nielegalne sprawy, przez co trafiła jako więzień do obozu pracy. Gdy spotyka się Rebelią jest postacią, która dba o siebie i nie chce mieszać się w politykę. I to jest fajne, bo daje pole do zbudowania wielowymiarowej postaci. Problem w tym, że bardzo szybko zmienia się w zaciekłą wojowniczkę o wolność, która jest sztampowa jak reszta członków tytułowej jednostki. Mamy w niej nawróconego pilota Imperium, szlachetnego Rebelianta, dwóch członków zakonu wyznawców Mocy (jeden fanatyczny, drugi z kryzysem wiary). Jest jeszcze robot, który tutaj robi za zabawnego Murzyna.
Poświęcam tyle miejsca na opis członków drużyny, bo w takich filmach ich charaktery i wzajemne relacje są bardzo istotne i budują cały dramatyzm historii. Jednak w tym wypadku wszyscy są tak sztampowi i wyprani z osobowości, że nawet nie chciało mi się zapamiętywać ich imion. Podobnie ma się sprawa z kontaktami osobistymi między poszczególnymi członkami – są zbudowana na szybcika, bo tego wymaga fabuła. Irytujące jest to, że postaci, które sobie nie ufają kilka minut później są gotowe do wzajemnych poświęceń. Ktoś pewnie powie, że to przecież Gwiezdne Wojny i takie uproszczenia zawsze były w nich obecne – oczywiście jest to racja, ale to, co sprawdza się w konwencji awanturniczo-przygodowej, w poważniejszym wydaniu już zaczyna przeszkadzać.
Nie chcę tylko narzekać, więc pochwalę warstwę wizualną, bo ta ma sporo uroku. I nie chodzi tutaj tylko o typowe gwiezdnowojenne pocztówki i ciekawie wykreowanych kosmitów. Bardzo dobrze wychodzi zbliżenie estetyką do trochę starszego science-fiction, mogłoby to wyjść dość kiczowato, ale zważywszy na tematykę filmu, sprawdza się bardzo dobrze. Łotr 1 to także film, w którym pochwalić można pracę kamery – niektóre ujęcia są naprawdę ładnie wybrane. Oko cieszy też dość duże bogactwo kadrów. Jest sporo smaczków – np. usyfiony błotem szturmowiec pokazany tak, że naprawdę można mu współczuć słabej roboty.
Na koniec zostawiłem swój największy zarzut wobec filmu, wynikający z zawiedzionych nadziei. Twórcy chcieli pokazać trochę mroczniejsze oblicze Gwiezdnych Wojen, ale jednocześnie musieli pamiętać, że nadal robią historie dla wszystkich. Przez to nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że te idee spotkały się pośrodku drogi. Niby wprowadzone są jakieś odcienie szarości, ale ostatecznie źli są strasznie źli, a dobrzy szlachetni i wspaniali. Niby widzimy zawiłości wewnątrz Rebelii, ale ostatecznie nie są one ważne. Nie ma tutaj walka na miecze świetlne, ale Moc pojawia się w co drugim zdaniu. Na początku cieszyłem się, że nie uświadczymy tutaj Jedi i całej tej baśniowo-magicznej otoczki, ale okazało się, że to ona pozwala na zawieszenie niewiary przy oglądaniu tych filmów. Bo bez tego aż za dobrze widać, jakie są one proste i jednowymiarowe.
Łotr 1 to dla mnie spory zawód
W czasie seansu czułem się jakbym grał w jedną ze słabszych gier komputerowych z tego uniwersum. Niby to wciąż Gwiezdne Wojny, ale poza tym faktem trudno znaleźć mi coś, co rzeczywiście byłoby tu jakimś wyróżnikiem. Może zdziadziałem i nie potrafię odnaleźć tej magii, a może po prostu tym razem jest tutaj najzwyczajniej na świecie zabrakło.