Loty w kosmos to nie tylko astronauci o perłowych uśmiechach – wywiad z Jakubem Szamałkiem, autorem książki “Stacja”.

 Loty w kosmos to nie tylko astronauci o perłowych uśmiechach – wywiad z Jakubem Szamałkiem, autorem książki “Stacja”.

“Stacja” to pełen napięcia thriller odbywający się w klaustrofobicznej przestrzeni Międzynarodowej Stacji Kosmicznej. Z jej autorem, Jakubem Szamałkiem, porozmawiałem między innymi o tym, czemu nie powinniśmy zapominać o kosmosie i w jaki sposób życie astronautów przypomina uczestniczenie w reality show.

Czy popkultura zapomniała o kosmosie? Wydaje mi się, że coraz rzadziej sięga się w niej po ten temat.

Temat astronautów wciąż się pojawia, choćby w serialach, ale z jakiegoś powodu przypisywany jest fantastyce. Zauważyłem to w rozmowach ze znajomymi, którym opowiadałem o pracy nad Stacją. Kiedy mówiłem im, że będzie to thriller rozgrywający się na stacji kosmicznej, to często słyszałem w odpowiedzi “Aha, to teraz zajmujesz się science-fiction?”. Tak jakby nie dotarło do nas, że ta stacja krąży nad nami od ponad dwudziestu lat, a jakbyśmy chcieli sięgnąć  do początków programu kosmicznego, to mowa o czasach po II wojnie światowej. Jednak wciąż nie myślimy ten sposób, z jakiegoś powodu ten kosmiczny klocek nie pasuje do naszych wyobrażeń o rzeczywistości i od razu wrzucamy go do zbioru science-fiction.

Za sprawą Stacji chciałem pokazać, że ten proces wciąż istnieje i ciągle się z nim coś dzieje. Co więcej, niedługo będzie się działo bardziej i częściej, bo wychodzimy z okresu spowolnienia.  Nadchodzi nowy wyścig kosmiczny, tylko tym razem Amerykanie nie będą ścigać się z Rosjanami, a Chińczykami. Widać też, że prywatne firmy, takie jak SpaceX, dorzuciły do pieca i obecnie wszystko przyśpiesza. Dlatego warto się tym zainteresować i zrozumieć, że to wcale nie jest science-fiction, a ten rozwój technologiczny wpływa także na naszą codzienność. Możliwe, że te plany o stałej obecności człowieka na Księżycu uda się zrealizować jeszcze za naszego życia. 

Czy w tym wszystkim jest jeszcze miejsce na romantyzm związany z wizją ekspansji ludzkości? Czy raczej mowa już o czystym pragmatyzmie?

Na pewno skończył się czas pięknego optymizmu lat dziewięćdziesiątych, kiedy wydawało się nam, że wraz z upadkiem Związku Radzieckiego historia się skończyła, a mi się już nie ścigamy, tylko podajemy sobie nawzajem ręce i budujemy coś razem w imię ideałów. Symbolem tego optymizmu wobec przyszłości jest dla mnie właśnie Stacja — najdroższy projekt w historii ludzkości, efekt pracy wielu narodów, przy którym  Amerykanie i Rosjanie zapomnieli o swoich różnicach w obliczu wyzwań rzucanych przez Kosmos. Wydawało się wtedy, że jesteśmy na dobrej do czegoś, co nazywam statrekową przyszłością. 

Niestety po latach widać, że to się sypie. Stacja będąca ucieleśnieniem tych nadziei już dobiega końca, za parę lat stare części zostaną zniszczone, a te nowe użyte jako zalążki jej następczyni. A w kolejnych rozdziałach już raczej nie będzie miejsca na to partnerstwo i romantycznej wizji wspólnej eksploracji przestrzeni kosmicznej. Tutaj ponownie dużo zmienia pojawienie się firm prywatnych, dla których ostatecznie ważne jest, aby zgadzały się rachunki zysków i strat. 

Czyli do gry wchodzi typowa, kapitalistyczna optymalizacja.

Z drugiej strony, czy to aż tak źle? To wszystko dość mocno blokowało rozwój naszej obecności w kosmosie, bo było tak horrendalnie drogie. A było takie, bo w Rosji wszystko pożerała korupcja i kradzież, a w USA stworzył się taki system kliencki polegający na tym, że każdy stan musiał mieć swój udział, choćby za sprawą budowy śrubek używanych w rakiecie. Przez to wydatki stawały się naprawdę absurdalne, prawie niemożliwe do sfinansowania. Natomiast SpaceX pokazał, że w kosmos można latać mądrzej, szybciej i taniej. Utrata romantyzmu nie boli mnie tak, jak świadomość, że droga do wspomnianej już, startrekowej przyszłości staje się o wiele bardziej kręta. 

Co pojawiło się u Ciebie najpierw: zainteresowanie eksploracją kosmosem czy pomysł na książkę?

Zacząłem się interesować tym tematem na poważnie dzięki dziecięcej pasji mojej ośmioletniej córki, która jakiś czas temu weszła w etap fascynacji kosmosem. Dorośli są mistrzami w zawężaniu swojego widnokręgu do momentu, w którym ogranicza się on do spraw najbardziej przyziemnych, takich jak zakupy i rachunki. A dzieci, przynajmniej te mające takie szczęście, mogą bujać sobie w obłokach. Wiadomo, jak to działa — tato przeczytajmy książkę o kosmosie, obejrzyjmy kreskówkę o kosmosie, pójdźmy do muzeum kosmosu. Więc siłą rzeczy ponownie obudziło to moje zainteresowanie z czasów, kiedy sam byłem dużo młodszy. Zdałem sobie sprawę, że za rzadko patrzę w górę, a przecież to nadal potrafi zaprzeć dech w piersiach. Zacząłem na ten temat czytać coraz więcej, wertowałem między innymi wspomnienia byłych astronautów i książki na temat historii programu kosmicznego. 

Przełomem okazała się wycieczka do kosmicznego miasteczka pod Tuluzą, gdzie można zobaczyć model skali kosmicznej jeden do jednego. Wejście do środka było dla mnie niesamowitym przeżyciem, zaskoczyło mnie to, jak jest tam niesamowicie ciasno i zaskakująco dziadowsko. Przypominało to wdrapanie się do blaszanej aktówki. Pomyślałem sobie: Boże, spędzenie kilku miesięcy w takim miejscu musi być koszmarem. Nie można się nawet porządnie wyprostować, wszystko buczy i huczy, a z każdej ściany wystaje jakiś przycisk lub kabel. Przebywanie tam generuje napięcie psychiczne, które idealnie nadaje się na podstawę thrillera. Do tego dochodzi warstwa polityczna. W końcu siedzą tam dwie załogi, rosyjska i amerykańska, które ciągle muszą się jakoś tam dogadywać. Z tyłu głowy zaczęło mi się rodzić pytanie: co by się stało, gdyby się pokłócili? 

Z gatunkowego punktu widzenia to bardzo ciekawa, ale jednocześnie narzucająca dużo ograniczeń przestrzeń. Było to dla Ciebie stymulujące?

Największym wyzwaniem była sama ciasnota, która sprawia, że nie ma tam raczej miejsca na efektowne pościgi i tym podobne sceny akcyjne. Musiałem wykombinować sobie, jak powoli budować napięcie przy okazji nie zanudzając czytelnika. Dobrym punktem odniesienia były dla mnie powieści spod znaku “tajemnicy zamkniętego pokoju”, w których wiadomo, że ktoś z obecnych dokonał zbrodni, wszyscy mają dobre motywy, a detektyw musi dojść do tego, co się wydarzyło. Stacja łączy w sobie takie staroświeckie podejście do kryminału ze współczesnymi motywami. Przemyślenie tego w taki sposób, aby każdy rozdział kończył się pojawieniem nowej, ważnej informacji, to była niezła gimnastyka umysłowa.

Ta atmosfera rosnącego napięcia psychicznego jest tym bardziej interesująca, bo mowa o najlepszych z najlepszych, przecież tylko oni mogą zostać wybrani na załogę stacji. Jednak nawet oni nie radzą sobie dobrze z panującymi tam warunkami.

W oficjalnych wywiadach wszyscy członkowie załogi opowiadają o tym, jak tam na górze jest cudownie. Weseli astronauci uśmiechający do fleszy aparatów to ważna część strategii marketingowej, w końcu agencję potrzebują dobrego PR-u, aby dostawać dotację na swoje działania. Muszą wypowiadać się w samych superlatywach o swoich misjach, aby budować ich pozytywny obraz i poczuci ważności. Do tego są świadomi, że na ich miejsce czekają tysiące  chętnych. Jednak udało mi się dotrzeć do szalenie interesującego artykułu, w którym zamieszczono wyniki anonimowych rozmów astronautów z psychologami. I z nich wyłania się mniej wesoły obraz, przedstawiający zazwyczaj pomijane bolączki,  jak chociażby konieczność ciągłego przebywania z ludźmi, których niezbyt dobrze znają, a czasami po prostu nie lubią. A to wszystko pod ciągłym okiem kamer obserwujących ich każdy ruch. W Stacji kilkukrotnie porównuję to do bycia uczestnikiem reality show, bo ich sytuacja jest dość podobna — są zamknięci w małej przestrzeni, inwigilowani, wykonują narzucane zadania i poddają się ciągłej ocenie obserwujących.

Brzmi jak siedzenie na tykającej bombie.

Konflikt, jaki narasta w Stacji, wynika z połączenia niesamowicie skomplikowanego mechanizmy ze zdezaktualizowanymi założeniami politycznymi. Jeśli postaci mają ze sobą współpracować, choć z powodu różnic interesów tak naprawdę nie mogą tego robić, to wiadomo, że coś pójdzie nie tak. To przypomina dom zamieszkały przez rozwiedzionych małżonków, którzy nie mogą się wyprowadzić, bo nie mają gdzie, więc zaczynają się kłócić o to, czyja jest półeczka w lodówce i kto zjadł nieswój jogurt. W takiej sytuacji wybuch jest nieunikniony.  

Zresztą ja tak dużo w tej książce nie zmyślam, bo wzajemne oskarżenia o sabotaż i świadomie szkodzenie drugiej stronie miały już miejsce. Choćby w sytuacji, w której Rosjanie, prawdopodobnie przez swoją niekompetencję, prawie zepchnęli stację z orbity podczas dołączania swojego, już wtedy przestarzałego, modułu. W Stacji pozwoliłem sobie pójść o krok dalej, ale uważam, że to wcale nie jest nieprawdopodobne. 

W tym kontekście trudno nie zapytać o kwestię inwazji Rosji na Ukrainę. Jak wybuch wojny zmienił Twoje podejście do pisania książki? 

W momencie rozpoczęcia wojny byłem gdzieś w jednej trzeciej tworzenia Stacji. Wcześniej  starałem się ją pisać tak, aby nie padały w niej żadne daty, a akcja nie była umiejscowiona w konkretnym czasie.  Nagle okazało się, że jest to już niemożliwe i trzeba ją osadzić na kilka miesięcy przed. Wybuch wojny zupełnie zburzył moją wizję świata, bo nie myślałem, że wojna na taką skalę może się wydarzyć w Europie. Dlatego Stacja też delikatnie zahacza o to, jak ta współczesna geopolityka nagle się przetasowała. 

W Stacji poświęcasz dużo miejsca ludziom, którzy w rozmowach o podbijaniu kosmosu często są pomijani, a przecież to od nich w dużej mierze zależy sukces misji. Chodzi mi o wszelkiej maści naukowców i specjalistów od kontroli lotów. 

Zależało mi na tym, aby uświadomić czytelnikom, że loty w kosmos to nie tylko astronauci o perłowych uśmiechach, ale też całe sztaby bardzo ciężko pracujących ludzi. Ich praca bywa frustrująca, bo załogowe loty zabierają dużą część budżetu, który można byłoby wykorzystać na przykład na budowę sondy lecącej na księżyce Saturna. Możliwe, że odpowiedziałoby to na kilka ciekawszych pytań niż to, co dzieje się na stacji. 

Podczas zgłębienia tematu ich pracy naukowej najbardziej poraziło mnie odkrycie, że wysłanie jednej takiej sondy może być dla kogoś efektem jego całej naukowej kariery. To są lata lobbowania, planowania i organizowania międzynarodowej współpracy. A kiedy się już uda, to trzeba przygotować się na długie lata oczekiwania, bo lot na takiego Jowisza może zająć ponad dekadę. To nadal nie gwarantuje sukcesu, bo może się okazać, że z powodu nawet małej awarii, typu poluzowanie się śrubki, cały ten projekt, a wraz z nim kariera twórców, idzie na przemiał.

Jak czujesz się, z tym że Twoja książka za dziesięć lat będzie prawdopodobnie reliktem poczciwej przeszłości?

Już czuję coś podobnego w związku z Gdziekolwiek spojrzysz, w którym jedną z głównych ról grał Chart GPT w swojej drugiej odsłonie. Już wtedy przecierałem oczy ze zdumienia, patrząc na jego możliwości, to z perspektywy dzisiejszej jest to śmieszna ramotka z poprzedniej epoki, a przecież nie minęło nawet pięć lat. Cóż, pozostaje mi miłe poczucie, że pisałem o tym wszystkim, zanim było to modne

Myślisz, że coś podobnego może nas niedługo spotkać z tematem podboju kosmosu?

Oczywiście nie jestem ekspertem, tylko pisarzem, który lubi się mądrzyć, ale patrząc, w jaką stronę to idzie, to myślę, że czeka nas taki gwałtowny skok. Jeśli okaże się, że olbrzymie rakiety SpaceX rzeczywiście działają tak sprawnie, jak jest to zapowiadane, to, dzięki możliwości przeniesienia o wiele większej ilości materiałów, budowa baz poza Ziemią będzie dużo, dużo tańsza. Do tego NASA chyba coraz bardziej zbliża się do tego, aby wykonać misję Artemis i ponownie wysłać człowieka na powierzchnię Księżyca. A kiedy oni tam wylądują i pokażą nam wszystko w jakości HD, to ludzie ponownie zakochają się w podboju kosmosu.

Czy uświadamianie o tego typu, odbywających się coraz szybciej zmianach jest jednym z zadań popkultury? 

Popkultura nie musi tego robić, ale z całą pewności może. Dla mnie pisanie w tym nurcie jest o wiele ciekawsze, bo dzięki temu książki nie są tylko rozrywką, ale opowiadają też o czymś ważnym. Musimy wiedzieć o tym, co się dzieje naokoło nas, aby po prostu się nie pogubić w rzeczywistości. Świat wokół tak mocno się zmienia i galopuje do przodu, że wystarczy chwila zagapienia się, aby stać się zdezorientowanym. A natura ludzka ma to do siebie, że uwielbiamy słuchać historię i wolimy czerpać wiedzę z nich niż słuchać wykładu naukowego. Dzięki dobrze opowiedzianym historia możemy sprawiać, że czytelnicy zaczną interesować się tymi zmianami. 

Wywiad powstał w ramach płatnej współpracy z wydawnictwem W.A.B. Autorką użytych zdjęć jest Laura Bielak.

Related post

WP-Backgrounds Lite by InoPlugs Web Design and Juwelier Schönmann 1010 Wien