Luke Cage sezon drugi – poza czernią i bielą
Luke Cage wraca z drugim, zaskakująco dobrym sezonem. Opowiedziana historia jest naprawdę mroczna i wciągająca, choć nie obyło się bez typowych wad produkcji Netflix/Marvel.
UWAGA! Tekst zawiera duże spoilery związane z poprzednim sezonem
Luke Cage mocno podzielił widownię, która do tamtej pory raczej entuzjastycznie podchodziła do koprodukcji Netflixa z Marvelem. Przyczyn tego rozłamu było sporo i z perspektywy czasu trudno się temu dziwić. Z jednej strony pierwszy sezon przyciągał za sprawą klimatu Harlemu i afroamerykańskiej kultury oraz ciekawym przeciwnikiem głównego bohatera, który w dość szokujący sposób został szybko uśmiercony. I tu zaczął się główny problem, bo o ile zabicie Cottonmoutha przez jego kuzynkę było naprawdę ciekawą woltą fabularną, to niestety niosło za sobą konsekwencję w postaci pojawienia się groteskowo przerysowanego Diamondbacka. W ten sposób gangsterskie intrygi zeszły na drugi plan, a zamiast tego dostaliśmy walkę z maniakiem zabijającym wszystko, co się rusza. W odbiorze nie pomógł także drewniany odtwórca głównej roli. Jego występ w Defenders też dawał dużo do życzenia. Trudno się dziwić (po drodzę był jeszcze słabiutki drugi sezon Jessiki Jones), że przed seansem drugiego sezonu opowieści o Bohaterze Harlemu byłem pewien obaw. Jednak okazało się, że czasami warto wstrzymać entuzjazm, by potem zostać pozytywnie zaskoczonym.
Luke Cage zrobił się naprawdę mroczny
Pierwszą zaletą tego sezonu, o której należy wspomnieć, jest to, że tym razem twórcom udało się utrzymać spójność w kwestii klimatu i ciężaru całej opowieści. Od samego początku do końca utrzymana jest w bardzo mrocznej i brutalnej atmosferze. Pod tym względem to chyba najbardziej dołujący z dotychczasowych seriali duetu Marvel/Netflix. Luke Cage ponownie wraca na ulicę Harlemu próbując zaprowadzić tam porządek, jednak szybko odkrywa, że mimo całej swojej mocy jest bezsilny w walce ze specyficznym przestępczym ekosystemem. W tym samym czasie znany nam już duet Mariah i Shades coraz sprawniej rozwijają swoje plany, które pozwolą im w pełni zalegalizować działalność. Wszystko działa w jako takiej harmonii, ale w mieście pojawia się przywódca jamajskiego gangu, niejaki Bushmaster uważający, że władza nad Harlemem to jego dziedzictwo. A dodatkowo jest w stanie w pojedynkę skopać tyłek samemu Cage’owi.
Nie chcę już więcej rozpisywać się nad samą fabułą drugiego sezonu, bo tym razem prawie od samego początku jesteśmy atakowani przez naprawdę ciekawe zwroty akcji. Nowy przeciwnik, choć na początku wydaje się dość dwuwymiarowy, szybko staje się złożoną i charyzmatyczną postacią, a jego działania zmieniają dotychczasowy status quo. Zresztą wszystkie czarne charaktery tym razem zostały rozpisane tak, że rozumiemy ich motywacje, ale zachodzące w nich zmiany potrafią zaskoczyć. Natomiast główny bohater musi poradzić sobie ze zrozumieniem, iż podział na czarno-biały świat nie sprawdza się w jego styuacji i konieczne jest zanurzenie się w odmęty szarości, a nawet zawarcie paktu z kilkoma diabłami. Naprawdę pod tym względem Luke Cage wchodzi w rzadko spotykane w takich produkcjach rejony. Warto wspomnieć, że Mike Colter wydaje się grać lepiej niż w poprzednim sezonie, przez co główny bohater przestaje sprawiać wrażenie bezdusznego golema. Choć i tak ustępuje świetnym odtwórcą głównych antagonistów.
Na razie piszę o samych superlatywach, ale nie obyło się także bez wad. Największą z nich jest sztandarowy problem wszystkich seriali Marvel/Netflix, czyli za duża liczba odcinków. Konieczność rozdmuchania fabuły do trzynastu sprawia, że w pewnym momencie traci ona swoje tempo i zaczyna dreptać w miejscu, przez co finał nie wybrzmiewa aż tak mocno, jakby mógł. Ponownie spokojnie można byłoby ograniczyć parę wypełniaczy i skrócić serię do dziesięciu odcinków. Niestety chyba nigdy nie doczekamy się zmiany w tym wypadku. Mam też trochę zastrzeżeń do warstwy muzycznej – pomimo, że w ogólnym rozrachunku soundtrack jest naprawdę dobry, stanowiący przekrój czarnej muzyki od rapu, przez bluesa aż po reggea. Tylko w tym ostatnim wypadku twórcy poszli na łatwiznę i zaserwowali kilka szlagierów w postaci Boba Marleya i innych klasyków zamiast sięgnąć trochę głębiej. Naprawdę nie ma innych kawałków niż Out of Space?
Luke Cage powinien się spodobać nie tylko entuzjastom pierwszego sezonu
Luke Cage to jeden z tych rzadkich przypadków, w których drugi sezon jest zdecydowanie lepszy od swojego poprzednika. Nawet jeśli nie przypadł Wam do gustu wcześniej, powinniście dać mu szansę. Jego największą zaletę stanowi próba podejścia do tematyki superhero z zupełnie innej strony i skupienie się na niemożności zaprowadzenia porządku tylko za sprawą obijania pysków złym ludziom. Moralny labirynt, w którym zostaje uwięziony główny bohater wydaje się bez wyjścia, przez co cała historia nabiera dodatkowej głębi i potrafi nieźle zaskoczyć.