Moje seriale roku 2021
Lista kilku seriali, o których pisałem w trakcie trwanie roku 2021. Jest zupełnie subiektywna i pewnie zabrakło na niej sporo ważnych tytułów, ale nie mam też ambicji, aby było inaczej.
Pisanie postów na Facebooku ma swoje zalety, ale ich żywotność nie należy do najdłuższych. Przy dobrych wiatrach dany tekst pożyje przed dwa-trzy dni, a potem spada w otchłań sieciowego zapomnienia. Jest to dla mnie przykre z przynajmniej dwóch powodów: szkoda, że zainteresowanie danym tytułem jest przez to chwilowe, a mi samemu czasami przykro z szybko uciekającego w zapomnienie efektu mojej pracy. Dlatego postanowiłem zebrać w jednym miejscu nowe seriale, które najbardziej przypadły mi do gustu w roku 2021 (będzie też edycja tegoroczna). Od razu zaznaczam, że ta lista nie ma zamiaru być żadną topką, bo z całą pewnością przegapiłem dużo produkcji, które mogłyby się na takowej znaleźć. Poniższa lista stanowi próbę zachowania pamięci o kilku pozycjach, o jakich wspominałem w tym okresie.
To nie grzech
Gdzie obejrzeć: HBO Max
Liczba odcinków: 5
Czy to zamknięta historia?: Tak
Przyzwyczailiśmy się, że historię o siejącej spustoszenie w osiemdziesiątych epidemii AIDS zazwyczaj skupiają się na obywatelach USA, dlatego zmiana perspektywy zawsze jest w cenie. Pięcioodcinkowy miniserial BBC, rozgrywający się w latach 1981-1991 serial opowiada o grupie homoseksualistów zamieszkującym jedno mieszkanie i szukających swojego miejsca w życiu. Odpowiedzialny za serial Russel. T Davies (znany między innymi jak showrunner 4 sezonów Doktora Who) wraca w ten sposób wspomnieniami do tego, co sam przeżywał jako młody gej w ówczesnym Londynie. Porusza w ten sposób także mniej oczywiste tematy, takie jak np. bagatelizowane i zaprzeczanie istnieniu wirusa czy brak akceptacji homoseksualizmu własnych dzieci przez rodziców, nawet po ich śmierci. To nie grzech nie opowiada tylko o śmierci, na swój sposób to serial o afirmacji życia i miłości. T. Davies składa w ten sposób hołd pokoleniu pięknych ludzi, którzy nie mieli szans rozwinąć swojego potencjału.
I May Destroy You
Gdzie obejrzeć: HBO Max
Liczba odcinków: 12
Czy to zamknięta historia?: Tak
Ten serial dobitnie przypomina, że mówienie o nadużyciach i przestępstwach seksualnych nigdy nie jest łatwe, ale też takie być nie powinno. Arabella, główna bohaterka serialu, to wyzwolona lekkoduszka uwielbiająca imprezy i swobodne życie. Wszystko zmienia, kiedy jednej nocy zostaje zgwałcona, a rano budzi się tylko z przebłyskami wspomnień na temat tego zdarzenia, nie wiedząc nawet, kto jest sprawcą. W poradzeniu sobie z traumą pomagają jej wypowiedzi w social mediach, które szybko czynią z niej feministyczną influencerkę. Problem w tym, że jej nowe możliwości także mają swoje mroczne strony. I May Destroy You porusza o wiele większe spektrum problemów: zgoda na pójście do łóżka na skutek manipulacji, gwałt bez względu na odmowę po pierwszym udanym stosunku, potajemne zdjęcie prezerwatywy w czasie seksu czy ukrywanie prawdy o swojej seksualności przed potencjalną partnerką. Bohaterowie, podobnie pewnie jak duża część widzów, dopiero po jakimś czasie uświadamiają sobie ile takich zachowań jest obecnych w ich życiu.
Jednak nie jest to takie jednostronne, Michaela Coel (twórczyni serialu i odtwórczyni głównej roli) bierze na warsztat także problem fałszywych oskarżeń, używania swojej pozycji jako broni, cancel culture, czy choćby namawiania do samosądu w postaci doxingu (ujawnianie publicznie danych w sieci). Do tego też sami sprawcy przemocy są tu po części uczłowieczani, a nawet stawiani po stronie ofiar. To wszystko tworzy wyjątkowo silną mieszankę, której celem jest sprawienie, aby wytrącić widza z wygodnego sposobu myślenia o poruszanych tematach. To emocjonalna bomba spuszczona prosto do mózgu widza ma właśnie na celu wywołanie kompletnego oszołomienia. A sama otwartość seksualna bohaterów, ich często nieodpowiedzialne zachowanie to kolejna zmyłka mająca na celu łatwe przylepienie im łatek. Co potem także wybucha oglądającym w twarz. Ten serial osadza się w głowie i co chwilę uwiera, każąc myśleć o widzianych scenach wciąż na nowo, nie dając spokoju wynikającego z możliwości wydania jednoznacznej opinii. Co tylko podkręca wyjątkowo niejednoznaczny (choć oparty na prostym zabiegu) finałowy odcinek.
Mare z Eastown
Gdzie obejrzeć: HBO Max
Liczba odcinków: 8
Czy to zamknięta historia?: Tak
Gdyby nie pokusa obejrzenia Kate Winslet w serialowej roli, to Mare z Eastown na pierwszy rzut oka nie odróżniałaby się od dziesiątek innych seriali spod znaku “senne małe miasteczko i pozbawiony złudzeń stróż prawa na tropach zbrodni”. Tytułowa bohaterka to pokiereszowana przez życie detektyw mieszkająca w mieścinie, w której wszyscy się znają. Jest po rozwodzie, mieszka z matką, nastoletnią córką oraz małym wnukiem. Mare jest wiecznie sfrustrowana, przepełniona gniewem, a w jej życiu ewidentnie przytrafiła się wielka tragedia (dowiadujemy się o niej w trakcie rozwoju fabuły). Ucieka przed swoją przeszłością, ale nieoczekiwane śledztwo w sprawie zamordowanej nastolatki staje się okazją do konfrontacji z demonami przeszłości.
Opis brzmi jak zbudowany z samych klisz, ale zrealizowane są one nad wyraz dobrze. To przede wszystkim historia obyczajowa (choć zagadka kryminalna jest tu poprowadzona bardzo solidnie), która w żaden sposób nie szczypie się z widzem serwując mu tak przyjemne tematy, jak społeczność oparta na fałszu, trudach rodzicielstwa, nieudanych związkach, niszczycielskiej sile frustracji, żalu i zazdrości. Jednak tym razem, celem twórców nie było nie było wsadzanie paluchów w jątrzące się rany w celu wywołania bólu. Kluczem jest tu psychoterapia, na którą cyniczna bohaterka zostaje wysłana wbrew swojej woli, zmuszająca ją do spojrzenia odsuwanym strachom i traumom prosto w oczy. I właśnie ten proces jest tu najważniejszy. To przede wszystkim serial o próbie wybaczenia innym oraz przede wszystkim sobie. I pod tym względem jest naprawdę wspaniały.
Realizacyjnie jest świetnie, atmosfera wylewa się z ekranu, a Kate Winslet tworzy jedną z najlepszych telewizyjnych kreacji ostatniej dekady. “Mare z Eastown” to kolejny dowód na to, że jeśli chodzi o produkcje obyczajowe, skupione na psychice bohaterów i nieobawiające się zapuszczania w naprawdę mroczne rejony, to HBO wciąż zostawia konkurencję w tyle. Owszem, innym takie seriale się zdarzają, HBO dostarcza je regularnie.
Biały Lotos
Gdzie obejrzeć: HBO Max
Liczba odcinków: 6
Czy to zamknięta historia?: Tak, ale serial będzie miał kontynuację opowiadającą o innym kurorcie.
To chyba moje największe serialowe zaskoczenie tego roku. Spodziewałem się lekkiej komedii o snobach spędzających czas w luksusowym kurorcie, a otrzymałem niezwykle ostrą i bezpardonową satyrę na nierówności społeczne oraz bańkę jaką otaczają się bogacze. Co prawda, tej produkcji trzeba dać chwilę na rozkręcenie (sam chciałem zrezygnować po pierwszym odcinku, ale za namową rodzicielki pocisnąłem dalej), ale kiedy rusza z kopyta to nie bierze żadnych jeńców. Cudowna dekonstrukcja tropikalnego “raju”, w którym rzesza niedocenianych pracowników robi wszystko, aby zaspokoić nawet najmniejszą zachciankę Gośce. A ci tworzą wyjątkowo paskudną mieszankę, w której na próżno szukać pozytywnej postaci. Cała ta zgnilizna, niemoc i ciągła walka o udowodnienie swojego miejsca w hierarchii, co podkreślają praca kamery i muzyka, często przywodzące na myśl firmy przyrodniczce o dzikich zwierzętach. Dla fanów opowieści wprowadzających w stan dyskomfortu i irytacji, to pozycja obowiązkowa.
Na wodach północy
Gdzie obejrzeć: HBO Max
Liczba odcinków: 5
Czy to zamknięta historia?: Tak
Coś dla fanów nastrojów ponurych, mrocznych i zimnych. Adaptacja powieści Ian McGuire’a. Anglia, połowa XIX wieku, uciekający przed grzechami przeszłości, chirurg Patrick Sumner (Jack O’Connell) zostaje zatrudniony na płynącym na daleką północ statku wielorybniczym. Od samego początku przeszkadzają mu zimno, niewygody oraz niegrzeszący ogładą członkowie załogi, z których najwięcej uwagi przykuwa bezlitosny Henry Drax (Collin Farrell). Na pokładzie szybko dochodzi do zbrodni, która okazuje się początkiem prawdziwych kłopotów
“Na wodach północy” to jedna z tych produkcji, które ogląda się głównie dla wykreowanego klimatu, a ten po prostu wylewa się z ekranu. Arktyczne krajobrazy, trudy pracy na statku, brud i okrucieństwo są tu tak skondensowane, że prawie groteskowe. Po każdym z bohaterów powinniście spodziewać się tego, co najgorsze. Zresztą, najlepszym przykładem mogą być same tytuły odcinków, wśród których znajdziemy “Homo Homini Lupus” czy “To Live is To Suffer”. I to wszystko podane zupełnie serio, bez miejsca na jakikolwiek oddech. W przyjętej konwencji sprawdza się to całkiem dobrze, ale lepiej od razu mieć świadomość, z czym ma się do czynienia. Warto też zaznaczyć, że to produkcja koszmarnie okrutna, zarówno jeśli chodzi o wydarzenia (choćby podrzynanie gardeł czy skórowanie zwierząt), jak ich dość obrazowe ukazanie.
Jedną z głównych atrakcji tego serialu jest możliwość zobaczenia, jak Colin Farrell radzi sobie z wcieleniem się w tak charakterystyczną postać, jaką jest Henry Drax. Odpowiedź jest prosta: radzi sobie znakomicie, charakteryzacja i zanurzenie się w postaci sprawiają, że czasami trudno go rozpoznać. Świetnie odgrywa demona w ludzkiej skórze, który czerpie przyjemność z tego, że nie trzymają go żadne ograniczenia ludzkiej moralności. Owszem, czasami szarżuje na granicy przegięcia, ale to akurat pasuje do ogólnej atmosfery serialu. Przygotujcie się też istny maraton bardziej i mniej znaczących chrząknięć oraz mruknięć. “Na wodach północy” to produkcja dla lubiących utaplać się w brudzie i oglądać poczynania naprawdę paskudnych ludzi. I choć sama historia nie jest aż tak porywająca, to jej nastrój wynagradza te braki z nawiązką.
Czas
Gdzie obejrzeć: HBO Max
Liczba odcinków: 3
Czy to zamknięta historia?: Tak
Mark Cobden trafia do więzienia z powodu śmiertelnego wypadku, który spowodował prowadząc pod wpływem alkoholu. To były nauczyciel zupełnie nieprzystosowany do brutalnego świata skazańców. Wśród więziennych strażników wyróżnia się sumienny Eric MaNally, który przeżywa swój własny dramat – jego syn trafia do innego więzienia, gdzie szybko staje się ofiarą przemocy. Aby zadbać o jego bezpieczeństwo McNally musi zaprzedać duszę i wejść w ciemne interesy z pilnowanymi przez siebie więźniami.
Jak na niecałe trzy godziny znalazło się tu miejsce na bardzo wiele treści. To między innymi historia o próbie życia z niewybaczalną winą, zaprzedaniu własnych zasad w imię obrony innych, tragediach będących skutkiem bezsensownego przypadku czy systemie więziennym który wypacza osadzonych i wrzuca ich w krąg jeszcze większej przemocy. Jest ponuro, brutalnie i ciężko. Nie jest to historia w jakikolwiek sposób podnosząca na duchu.
Warto obejrzeć choćby ze względu na bardzo dobre role Beane’a i Grahama. Na pewno zadowoleni będą też fani przyciężkawego, ulicznego brytyjskiego akcentu
Sprzątaczka
Gdzie obejrzeć: Netflix
Liczba odcinków: 10
Czy to zamknięta historia: Tak
Czy o tematach takich jak systemowe ubóstwo i przemoc domowa można lubo powinno się opowiadać w sposób atrakcyjny dla widza? Czy efektowne zabiegi formalne i estetyczne mogą nie odbierać ciężaru opowieści o traumie i próbie przerwania kręgu autodestrukcji? Sprzątaczka odpowiada na te pytania twierdząco. Adaptacja bestsellerowych wspomnień Sprzątaczka. Jak przeżyć w Ameryce, będąc samotną matką pracującą za grosze autorstwa Stephanie Land przedstawia historię Alex – młodej matki, która postanawia uciec z córką od przemocowego partnera i rozpocząć życie na własną rękę zatrudniając się jako dorywcza sprzątaczka w domach bogaczy. Niestety, szybko dociera do niej jak okrutnym miejscem są współczesne USA – jej zarobki nie starczą jej na zapewnienie podstawowych potrzeb, a jednocześnie jest uzależniona od bezdusznej szefowej bezczelnie korzystającej ze swojej władzy, świadomej tego, że jej podwładne i tak nie mają wyboru. Nie pojawisz się na każde wezwanie? Wylatujesz. Kolejnym utrapieniem są przeprawy związane z koszmarnie rozbudowaną biurokracją wszelakich instytucji społecznych, które sprawiają, że bohaterka jest stawiana w sytuacji właściwie bez wyjścia. Sprzątaczka bardzo dobrze pokazuje, jak zaprojektowane są mechanizmy sprawiające, że wyrwanie się z tego zaklętego kręgu jest czasami wręcz niemożliwe.
“Przemoc niejedno ma imię” — to jedna z najważniejszych lekcji, jakie można wyciągnąć z tego serialu. Twórcy Sprzątaczki kładą duży nacisk na rozprawienie się z przekonaniem, że przemoc jest równoznaczna z fizycznym aktem agresji. Wiecie, to wszechobecne przeświadczenie, że “jeśli nie dostała pasem, to nie ma o czym mówić”. Sama Alex początkowo nie jest tego świadoma, w końcu jej partner nigdy jej nie uderzył, więc ona sama nie może nazywać się ofiarą przemocy. Jednak z czasem odkrywa, jak wiele jej odmian doświadczyła, chociażby w formie emocjonalnej i finansowej. Uświadamia sobie, że toksyczność jest wokół niej wszechobecna, czasami przybierając bardzo niepozorne postaci – najlepszym przykładem jest tu ewidentnie zakochany w Alex Nate. To typowy “good guy”, który wspiera ją w wielu sytuacjach ciągle zaznaczając, że nic za to nie chce, a ostatecznie nie może znieść faktu, że jednak to wszystko nie pozwala mu zdobyć upragnionej nagrody. Przykłady można mnożyć, przemoc pod wieloma formami jest tu wszechobecna i nie dotyczy tylko Alex, ale też jej bliskic
Jednak pomimo ciężaru tematyki, to serial bardzo przystępny dla widza. Chyba w każdym odcinku mamy do czynienia z jakimiś ciekawymi zabiegami formalnymi (choćby przebitki krótkich chwil-emocji w pierwszym odcinku, pojawiające się z boku zapiski finansów Alex, czy różne fragmenty urzędniczej rzeczywistości widziane jej oczami.), zdjęcia są przyjazne dla oko i raczej czyste — nie ma tu mowy o typowym “poverty porn”, czyli cynicznym epatowaniem “ogólnie pojętą patologią”.
WandaVision
Gdzie obejrzeć: Disney+
Liczba odcinków: 8
Czy to zamknięta historia?: Tak/nie, bo serial się skończył, ale wątek Wandy kontynuowany jest w “Doktorze Strange’e” w multiwersum obłędu”.
Pierwszy serial w historii MCU na pewno wyróżnia się wyjściowym pomysłem i tajemnicą, która budowana jest przez pierwsze kilka odcinków. Początek to jedno wielkie WTF. Z nieznanego powodu znani z Avengers wiedźma Wanda Maximoff oraz android Vision (który zginął w Avengers: Inffinity War) są bohaterami sitcomu w stylu lat 50 inspirowanego takimi produkcjami jak I Love Lucy czy Honeymooners. Nie mamy pojęcia, czemu się w nim znaleźli i dlatego świat wokół nich jest taki dziwny. Jeszcze ciekawiej robi się w kolejnym odcinku, kiedy stylistyka przeskakuje do następnej dekady. Akcja toczy się jak w klasycznej komedii, ale co chwilę pojawiają się pewne niepokojące szczegóły zdradzające (co jest oczywiste dla ludzi znających komiksy Marvela), że obserwujemy rzeczywistość wykreowaną przez zrozpaczony umysł Wandy.
Każdy odcinek zdradza kolejne elementy układanki i do pewnego momentu jest naprawdę dobrze. Elisabeth Olsen oraz Paul Bettany świetnie odnajdują się w tej dziwnej konwencji, a powoli odsłaniany obraz większej układanki intryguje. Niestety, to Marvel Cinematic Universe, więc nawet najciekawszy pomysł wyjściowy musi ostatecznie zostać sprowadzony do wspólnego mianownika, więc finałowe odcinki psują to, co zostało zbudowane wcześniej. Jednak wciąż warto go obejrzeć dla dość niezwykłego początku tej opowieści oraz świetnie rozpisanej postaci Wandy. Istotne jest także to, że dopiero po obejrzeniu WandaVision jesteśmy w stanie w pełni zrozumieć motywację Scarlett Witch w Doktorze Strange’u w Multiwersum Obłędu.
Jeśli podobają Ci się moje teksty i chciałbyś Wesprzeć ich powstawanie za sprawą postawienia symbolicznej (5 zł) kawy to kliknij poniżej?