Nie rozumiem, jak ktoś może mówić, że w latach 90 było super – rozmowa z Wojtkiem Miłoszewskim

 Nie rozumiem, jak ktoś może mówić, że w latach 90 było super – rozmowa z Wojtkiem Miłoszewskim

Zapraszam do przeczytania wywiadu, który przeprowadziłem z Wojtkiem Miłoszewskim z okazji premiery jego najnowszej książki Bez reszty.

W swojej najnowszej książce Bez reszty Wojtek Miłoszewski przenosi czytelników do zimowego Krakowa pod koniec 1990 roku. Komisarz Kastor Grudziński musi rozwiązać sprawę porwań nastoletnich chłopców oraz spróbować. Trafia też na ślad coraz lepiej zorganizowanych gangów produkujących amfetaminę. Jego sytuacja uosabia bezradność ówczesnej policji. Z autorem porozmawiałem między innymi o tych ciężkich czasach, tworzeniu realistycznych bohaterów oraz jak doświadczenie scenarzysty wpływa na pisanie powieści.

Kajetan Kusina: Jeśli miałbym sobie zrobić listę potencjalnie najmniej pociągających bohaterów kryminału, to polski policjant pracujący w 1990 roku na pewno znalazłby się na niej wysoko. Zwłaszcza przedstawiony w tak realistyczny sposób jak Kastor. Skąd wybór, aby właśnie kogoś takiego uczynić bohaterem powieści? 

Wojtek Miłoszewski: Padła propozycja ze strony wydawnictwa, które zasugerowało, że może napisałbym tym razem kryminał. Tak się złożyło, że miałem też znajomego, który przepracował 27 lat w policji kryminalnej w Krakowie i miał dużo wspomnień nadających się na kanwę wielu opisywanych przeze mnie wydarzeń. Bałem się tej konwencji. W, jak sam to nazywam, “Trylogii o szczelaniu” (Inwazja, Farba, Kontra) były trzy główne wątki, pojawiało się więcej bohaterów – to było o tyle atrakcyjne dla mnie, że człowiek sam nie nudził się w trakcie pisania. Myślałem sobie “Kurczę, to będzie jeden koleś, komisarz kręcący się jak smutas, na nowo prochu nie wymyślę”. Dlatego starałem się dodać mu coś innego, właśnie ten realizm. Choć on niestety wciąż słabo się sprzedaje. Pod tym względem im bardziej fantastyczne historie, tym lepiej. Ludzie chcą czytać o rzeczach, których nie mają w swoim życiu. Pewnie stąd te upodobania do wszystkich seriali o bogaczach i tak dalej. No masz rację, patrząc na to w ten sposób,  policjant w rozpadającej się Polsce 1990 roku nie jest zbyt atrakcyjnym tematem. 

W Bez reszty ujęło mnie to, że pochylasz się nad postacią, o której właściwie od początku wiadomo, że szansę na zwycięstwo ma raczej nikłe. 

Kastor ma rozwiązać sprawę porywanych dzieci, a dostaje do pomocy wyłączonego przez większość czasu alkoholika Kwiatka i emerytowanego policjanta. Rzeczywiście niewiele może, ale jednocześnie musi coś zrobić. Zawsze mówiłem, że lubię pisać takie powieści, jakie lubię czytać, a denerwuje mnie, jak bohaterowi wszystko od początku wychodzi. Większość kryminałów jest skonstruowana tak, że ten detektyw niby napotyka jakieś problemy, ale one są zupełnie nieistotne. Coś stoi mu na przeszkodzie, ale już po chwili wpada na jakieś rozwiązanie za sprawą swojej genialnej dedukcji. Oczywiście uważam za wybitne książki Arthura Conana Doyle’a, tylko to już raz zostało wymyślone i powielanie tego w nieskończoność jest dla mnie nieciekawe. O wiele bardziej interesujące jest to, co zrobi ktoś bez większej pomocy i pozbawiony środków. W jaki sposób doprowadzi sprawę do końca. Nawet jeśli jego wysiłek ostatecznie okaże się nie wpływać na szerszy obraz sytuacji. To trochę jak na przykład z belgijskim wolontariuszem, który jedzie do Kongo i pomaga w dwójce dzieci w jakiejś wiosce. Czy zmienia ogólną sytuację? No nie, ale wciąż pomaga.

Czy Bez reszty to już powieść retro albo wręcz historyczna?

W 1990 roku miałem dziesięć lat, więc nie wiem czy to jest dla mnie retro. Z drugiej strony – trzydzieści lat to niby nie tak dużo, ale dzisiaj tempo tych zmian jest olbrzymie. Dobrym przykładem może być technologia komunikacyjna. Czy to był rok 1960 czy 1990, nie było aż takiej różnicy. Jak się chciało do kogoś zadzwonić, to się musiało wiedzieć, gdzie on jest. Telefony komórkowe, Internet i smartfony wszystko zmieniły. W tym czasie zaliczyliśmy przeskok z wyciągania encyklopedii i szukania w niej odpowiedniego hasła do dostępnej w każdej sekundzie Wikipedii. 

To koresponduje z atmosferą opisaną w książce. Zacofanie ówczesnej policji sprawia, że równie dobrze mogłoby to się dziać nie trzydzieści, a pięćdziesiąt lat temu. 

Byli niedofinansowani i pozbawienie środków, ale sporo było wśród nich ludzi z etosem, dla których to nie była praca, a właśnie służba, przez co potrafili zacisnąć zęby i więcej znieść. Choćby zarobki, które wtedy były jeszcze gorsze niż dzisiaj. Zwłaszcza w porównaniu do tego, co można było zarobić na wolnym rynku.  

Czy tworząc takiego bohatera miałeś poczucie, że to pewien sposób na oddanie im honoru?

Tak. Uważam, że to z ich strony było ogromne poświęcenie, zresztą nadal jest. Dla mnie trzema filarami, które podtrzymują państwo są ochrona zdrowia, edukacja oraz właśnie policja. Bez tego wszystko by się rozpadło, a do kraju wdarłby się chaos. Niestety, te sektory są wciąż niedofinansowane. Wiem, że ludzie często wieszają zbiorowo psy na policjantach, lekarzach i nauczycielach, ale to jest rzesza osób, która codziennie robi coś dla nas wszystkich. Weźmy na przykład ratowników medycznych, o których zaczęto dużo mówić przez pandemię. To potwornie ciężka praca w ciągłym stresie, której ja pewnie nie byłbym w stanie wykonywać jeden dzień, a niestety zarobki są w niej żenująco niskie. Rozumiem, że zdarzają się różne historie, ale w samej policji pracuje ponad 100 000 ludzi. Jeśli miałbym uwierzyć, że każdy z nich jest oprawcą i debilem potrafiącym tylko pałować ludzi, to byłoby nieciekawie. 

Jednak od czasu opisanego w Bez reszty trochę się pozmieniało.

Taką zmianą, którą na pewno widzę, i nie mówię tylko o dziewięćdziesiątym roku, jest brak korupcji, wszechobecnej jeszcze nawet pod koniec tamtej dekady. Także w policji, gdzie za stówę ktoś mógł przymknąć oko choćby na jakieś wykroczenie drogowe, teraz to jest nierealne.  Widać też, że wiele zmieniło wejście do Unii Europejskiej, choćby jak zostały odnowione ryneczki w małych miasteczkach. Często mnie krew zalewa, kiedy widzę, jak ci panowie wychodzący z sejmu mówią, że osiągnęliśmy to i to i to. Przepraszam bardzo, ale oni g**no osiągnęli, bo to zrobili pracujący Polacy, którzy zapi**dalają. Tutaj każdy komu się chce, naprawdę dużo pracuje. I to wszystko widać. Kiedy jeżdżę po tych mniejszych miejscowościach to zaskakuje mnie coraz większy porządek, który tam panuje. Odnowione elewacje domów, zadbane podjazdy i chodniki, to coraz bardziej przypomina takie Niemcy. 

Może dlatego popkultura powinna wracać do tamtych czasów, aby pokazać jaką drogę przeszliśmy. W ogóle odnoszę wrażenie, że ostatnio pojawia się coraz więcej tytułów, które odzierają ten okres z nostalgii. 

Nie rozumiem, jak ktoś może powiedzieć, że w latach dziewięćdziesiątych było super. Zwłaszcza jeśli pamięta się, jak to wyglądało w czasie transformacji. Przejście z lat osiemdziesiątych do dziewięćdziesiątych było koszmarne. Ta bylejakość, te krzywe płyt chodnikowe, zaszczane i zarzygane kible. Może z perspektywy osób, który w 1990 roku otworzyły swoją firmę i błyskawicznie się wzbogaciły wygląda to inaczej,. Ale takich ludzi było przecież o wiele mniej niż tych przeciętnych zjadaczy chleba, których ta transformacja przygniotła, a niektórych zmiażdżyła. 

Często wspominasz o pracy z konsultantem. Także o tym, że jeśli jakaś opisana przez Ciebie historia wydaje się nieprawdopodobna, to wydarzyła się naprawdę.

Jest parę takich sytuacji, choćby ta z pierwszego tomu (Kastor, którego znajomość nie jest potrzebna do czytania Bez reszty), w którym policjant włożył nogę denatki do szuflady, bo miał później oddać ją do zakładu medycyny sądowej, ale wyjechał na wakacje i po prostu tego nie zrobił. No i po jakimś tygodnia ta noga zaczęła gnić i śmierdzieć, a cała komenda zastanawiała się przez pół dnia skąd wziął się ten smród. To jest coś, czego nie da się wymyślić. Natomiast większość postaci została przeze mnie stworzona, choćby postać sierżanta Kwietnia, o którego ludzie się mnie często pytają. Cały dzień leży pijany, a swoje moce policyjne odzyskuje dopiero wieczorem, niczym wampir. To tylko i wyłącznie inwencja twórcza. Może gdzieś w polskiej policji zdarzyła się taka postać, ale ta konkretna została przeze mnie wymyślona. 

W Twoich książkach czuć warsztat scenarzysty, wszystko w  nich wydaje się mieć jakiś cel i pchać akcję do przodu, co w przypadku sensacji wydaje się sporą zaletą. Zastanawia mnie jednak, czy nie kryje to w sobie jakichś pułapek? 

Staram się w nich trzymać odpowiednio tempo i czytelnicy zdążyli się już do tego przyzwyczaić. Pułapką może być to, że podpiszę z wydawnictwem umowę, wezmę na nią zaliczkę i nagle nabiorę ochoty na rozdział, w którym nic się nie dzieje, a bohater chodzi po parku i rozmyśla o swoim dzieciństwie. Sam nienawidzę w takich powieściach wolnych przebiegów – ok, bohaterowie mogą czasami wymienić dialog, ale niech to też będzie po coś. Jeśli mają rozmawiać w samochodzie, to niech jadą nim w konkretnym celu. U mnie to wszystko dzieje się w ruchu, co bierze się z mojego pisania scenariuszy, bo film polega właśnie na nim. A czy to niesie za sobą jakieś ograniczenia? Uważam, że sensacyjnie to można napisać nawet romans, tylko niech między tymi ludźmi coś się dzieje. Aczkolwiek, romanse to raczej nie dla mnie. 

Apropos tempa. Pięć książek w ciągu trzech lat to chyba całkiem sporo jak na kogoś, kto odżegnywał się od nazywania siebie pisarzem. 

Czy to znowu tak dużo? Są lepsi (śmiech), co piszą o wiele więcej. Tak naprawdę to miałem jeden taki intensywny rok, bodajże 2018, w którym ukazał się Kastor razem z Farbą. Ja oczywiście żyję z pisania, bo piszę też scenariusze, ale dwie nowości wydawnicze to było już za dużo. Od tego czasu staram się, aby była to maksymalnie jedna książka na rok. Z jednej strony odżegnywałem się od tego, ale tak naprawdę, to zawsze chciałem napisać powieść. Sprawia mi to dużą przyjemność, bo między pisaniem książek i scenariuszy jest duża różnica. Przy scenariuszach ograniczają mnie budżet, producent i multum ludzi mających wpływ na ich kształt. Tu tego nie ma. Oczywiście,  pojawiają się uwagi od redaktora, ale jak się uprę, to napiszę ją tak, jak będę chciał. Mniej fajne jest to, że pisanie powieści wiąże się z bardzo dużym wysiłkiem. Mam już tak, że nawet jak przeczytam jakąś naprawdę złą powieść, to nikogo już grafomanem nie nazwę, bo wiem jak musiał się namęczyć nawet przy nieudanej książce. 

Będę banalny – jakie są Twoje plany na przyszłość? Możesz coś zapowiedzieć, czy muszą pozostać sekretem?

Na razie planów powieściowych nie mam, jestem zajęty pisaniem scenariuszy do projektów, o których nic nie mogę na razie powiedzieć. Pewnie zasiądę do czegoś na początku przyszłego roku. Jak coś się pojawi, to na pewno napisze o tym na swojej stronie na Facebooku (tutaj link), więc tam należy wyczekiwać informacji. Mogę powiedzieć tylko, że na razie już nie będę się cofał w czasie.

Takie bonusowe pytanie wyłapane z komentarza pod tekstem o Bez reszty :Czy bohaterowie polskich kryminałów muszą mieć zawsze dziwne imiona?

Chyba nie znam aż tylu polskich kryminałów, aby to stwierdzić. Wiem, że u brata było też udziwnione, bo Teodor. Wydaję mi się, że my autorzy wybieramy takie imiona też dlatego, aby czytelnikowi się nie pomyliło. Jak każdy w powieści będzie miał na imię Mariusz i Maciek, to naprawdę trudno to zapamiętać. Kiedyś pytano mnie, dlaczego w drugiej serii bohaterowie mają na imię Zenon i Danuta – dlatego, że to od razu się zapamięta. Poza tym Kastor to dobre imię, sam bym się chciał tak nazywać. Pewnie w podstawówce byłoby trochę gorzej, ale potem już lepiej. 

Tekst powstał we współpracy z wydawnictwem W.A.B

Autorem zdjęć autora jest Kuba Celej

Related post

WP-Backgrounds Lite by InoPlugs Web Design and Juwelier Schönmann 1010 Wien