Nostalgia musi zginąć, czyli dlaczego teraz jest dobrze
Nostalgia w za dużej dawce to paskudna choroba, która przesłania nam realny obraz rzeczywistości. Wieczna litania “kiedyś to kurna było” sprawia, że z automatu negujemy dzisiejszą sytuację popkultury, która przecież wciąż jest w pełnym rozkwicie.
Nie wiem czy to kwestia tego, że zbliżam się do trzydziestki i ludzie w moim otoczeniu coraz częściej zaczynają zmieniać się w narzekających dziadów, którym nie pasuje nic co nowe. A może to po prostu ogólny trend co jakiś czas przybierający na sile. Możliwe też, że to po prostu kumulacja różnych zbiegów okoliczności. Źródło nie jest tak istotne, liczy się natomiast jeden fakt: ostatnimi czasy nie mam dnia, abym nie natknął się na jakąś dyskusję, post lub choćby komentarz ostatecznie sprowadzający się do jednego zdania: Kiedyś to były czasy, teraz czasów już nie ma. Normalnie pewnie by mnie to zbytnio nie obchodziło, ale w takim natężeniu zaczyna być bardzo niepokojące z bardzo prostego powodu: skupiając się na fetyszyzacji przeszłości, od razu dyskredytujemy teraźniejszość, a ta w kwestii popkultury jest naprawdę wspaniałym okresem.
Nostalgia jest dobra tylko w umiarze
Chyba warto zaznaczyć, że nie jestem wrogiem nostalgii w jej podstawowej formie. Trudno być normalną osobą i od czasu do czasu nie poddać się sentymentom za latami minionymi. Nasz mózg działa w ten cudowny sposób, że przeszłość jest wygładzona (nie mówimy oczywiście o jakiś traumach) i podkoloryzowana. To także wspaniałe narzędzie narracyjne, które odwołuje się do wspólnej świadomości odbiorców i umiejętnie użyte potrafi stanowić wehikuł podróżujący do wyimaginowanej krainy np. lat osiemdziesiątych, jak ma to miejsce na przykład w Stranger Things. Specjalnie użyłem synonimu fikcji, bo takie produkcje nie odwołują się przecież do rzeczywistego wyglądu okresu przedstawionego, a właśnie do naszego wyobrażenia na jego temat, którego źródłem są przerobione wspomnienia. I nie ma w tym nic złego, dopóki te obrazy nie zaczynają przesłaniać nam faktycznego stanu rzeczywistości.
Nostalgia zaburza obraz rzeczywistości
Przykładem pierwszym może być narzekanie, że kiedyś to było kino, a teraz to są już jakieś popłuczyny. Rozpoczynam od argumentu filmowego z dość prostej przyczyny: wciąż pozostaje to dziedzina rozrywki i sztuki, z którą styczność ma największa liczba ludzi, a jednocześnie w tym wypadku pamięć działa najbardziej wybiórczo. Przyglądając się filmowym dyskusjom można dojść do wniosku, że do roku 2000 powstawały wyłącznie same arcydzieła, przy produkcji których nikt nie kierował się aspektem finansowym, a już na pewno nie jakimiś społecznymi bzdurami. Teraz to już jakieś bezduszne pogorzelisko trawione przez polityczną poprawność. Jest to o tyle zabawne, że ostatnie dwa lata to fenomenalny okres dla miłośników kina. Przeglądając różnorakie topki zeszłego roku co rusz można było natknąć się na stwierdzenia o konieczności ich rozszerzenia z powodu prawdziwej powodzi fenomenalnych pozycji. Co prawda powstaje też pełno badziewia, ale kto za dziesięć lat będzie o nich pamiętał? Nie zapominajmy też o wciąż powstających świetnych serialach, w których filmowcy mają czas skupić się na skomplikowanych, wielowątkowych fabułach. Naprawdę, filmy dawno nie miały się tak dobrze.
Bardziej niszowym, ale też barwnym przykładem są ludzie tęskniący za czasami, kiedy w kioskach można było kupić komiksy w wersji zeszytowej (choć to można sprowadzić ogólnie do kategorii prasowej). Bo wiecie, wtedy to miało swój klimat, co miesiąc kupowanie Spider-Mana czy innego Batmana przywiązywało czytelnika do marki. Co z tego, że komiksy wydawane przez TM – Semic była poucinane, fatalnie przetłumaczone, wydrukowane na tragicznej jakości papierze i stosunkowo drogie. Co z tego, że rynek komiksowy w Polsce obecnie przeżywa boom i rewelacyjnych, świetnie wydanych tytułów nie da się już zliczyć. O polskich albumach, w latach dziewięćdziesiątych prawie nieobecnych, nie wspominając. To wszystko jest nieważne, bo to już nie ten sam klimat co kiedyś. Przy okazji warto zauważyć, że we wspomnieniach nostalgicznych narzekaczy Polska lat dziewięćdziesiątych jawi się jako kraina mlekiem i miodem płynąca. Jakoś nikt nie wspomina o tym, że gros osób nie było stać na te wszystkie wspaniałe wytwory zachodniej popkultury i musiały obejść się smakiem, co najbardziej widoczne było po temacie następnego akapitu, czyli grach komputerowych.
Chyba najmocniejszą grupą nostalgicznych narzekaczy są tak zwani retrogamerzy. Niesamowite jest to ilu można znaleźć ludzi żywiących niezdrową miłość do tytułów mających co najmniej osiemnaście lat. I ponownie nie zrozumcie mnie źle, bardzo cenię sobie niektóre starsze gry i uważam, że znajdzie się sporo takich, które są grywalne i dzisiaj. Jednak nie będę się oszukiwał, że dotyczy to większości z nich. Na przykład gry z drugiej połowy lat dziewięćdziesiątych często i gęsto zestarzały się naprawdę paskudnie. Te pierwsze gorące romanse z pełnym 3D spłodziły pełno potworków, które wyglądają paskudnie, a ich sterowanie woła o pomstę do nieba. Jednak co chwilę widzę wypowiedzi chwalące tamten okres. Jedne z moich ulubionych to te, według których w grach kiedyś chodziło o fabułę a nie fajerwerki graficzne. Z tego miejsca chciałbym pozdrowić wszystkich, którzy dwadzieścia lat ślinili się do pięknie wymodelowanych piersi panny Croft. Żyjemy w momencie, kiedy gry coraz śmielej eksperymentują ze swoją formą, odkrywają coraz nowsze formy narracji i sposobów rozgrywki. Wystarczy spojrzeć na ciągle rozrastający się rynek produkcji indie. A jeśli ktoś chce popykać w gry AAA mające mu dać frajdę, to też nie ma na co narzekać. Oj zdecydowanie wolę dzisiejszy nieograniczony wybór niż granie w byle co, bo kumpel akurat miał to na płytce. I nie, wcale nie sądzę, że gry kiedyś miały lepszy klimat.
Nostalgia rozleniwia
Taką wyliczankę można prowadzić w nieskończoność, bo chyba w każdym aspekcie kultury znajdują się fani narzekania, jak to obecne czasy wyprane są z dawnej magii. Mam dla Was smutną wiadomość: po prostu się starzejecie i ta magia się ulatnia. Ale wiecie jak można ją zatrzymać? Zdradzę jeden prosty sposób: być ciągle otwartym na nowości, choć to wymaga jednak pewnego wysiłku. Łatwo zmienić się w inżyniera Mamonia i lubić tylko to, co się doskonale zna. Problem jest taki, że w pewnym momencie to też się może znudzić i wtedy zrobi się naprawdę przykro. Trzeba sobie uświadomić w jak wspaniałych czasach dla popkultury żyjemy i trzymać nostalgię na krótkiej smyczy, bo inaczej zamieszka na kanapie i będzie tam załatwiała swoje potrzeby. A miłość do niej nie pozwoli spojrzeć w jak przesranej sytuacji się właśnie znalazło.