Peaky Blinders – zło w najlepszym stylu

Peaky Blinders nie bierze jeńców. Serial o gangsterskim klanie Shelbych od samego początku zniewala niesamowitym klimatem i ponownie ożywia mit o szlachetnych bandytach.
Peaky Blinders to przykład serialu, przy którym jak na dłoni widać, że jego twórcy od samego początku wiedzieli, co chcą w nim osiągnąć. A cel wydaje się bardzo ambitny, bo chodzi o stworzenie opowieści, która błyskawicznie zyska status dzieła kultowego. Historia pokazuje, że to dość ryzykowna taktyka, bo większość takich produkcji osiąga efekt odwrotny do zamierzonego i kończy jako nieznośnie pretensjonalny kicz. Jednak niektórym się to udaje i błyskawicznie znajdują swoje miejsce w historii kultury popularnej. W przypadku serialu o brytyjskich rzezimieszkach mamy do czynienia ze zmasowanym atakiem już od jego pierwszych minut. Ten ostrzał trwa już cztery sezonu, więc można chyba spokojnie założyć, że tym razem odniesiono pełne zwycięstwo.
Fabuła Peaky Blinders to znane motywy
Historia opowiedziana w serialu to kolejna wariacja zawsze wdzięcznego motywu twardych zbirów o wielkich sercach. Tym razem przenosimy się do początków lat dwudziestych w robotniczym Birmigham w Wielkie Brytanii, gdzie ulicami rządzi tytułowy gang pod dowództwem rodziny Shelbych. Na jej czele stoi nieugięty Thomas Shelby – borykający się z zespołem stresu pourazowego weteran I wojny światowej, który ma w zanadrzu naprawdę ambitne plany. Jego marzeniem jest legalizacja działalności przestępczej organizacji, bezpieczeństwo swoich bliskich oraz poprawa sytuacji w jego rodzinnym miasteczku. Jak to bywa w takich opowieściach, droga będzie skomplikowana i wymagała lawirowania między innymi gangami, stróżami prawa i niesfornymi krewnymi. Jeśli wydaje się Wam, że już to gdzieś widzieliście, to macie rację, bo Peaky Blinders fabularnie nie wychodzi poza standardy swojego gatunku. Co więcej, uczucie powtórzenia da się odczuć także wewnątrz samego serialu, bo każdy sezon oparty jest na bardzo podobnym schemacie. Jednak to wszystko nie ma znaczenia ze względu na niesamowity styl, z jakim to wszystko zostaje nam podane.
Peaky Blinders przyciąga przede wszystkim niesamowitym klimatem, który wręcz wylewa się z ekranu od samego początku. Uliczny klimat dwudziestolecia międzywojennego w Anglii, męscy rzezimieszkowie i niebezpieczne kobiety, pojedynek tych złych z jeszcze gorszymi – już samo to wystarczy, aby uaktywnić w nas pokłady miłości do opowieści łotrzykowskich. Jednak to wszystko nie miałoby takiej energii bez rewelacyjnie przemyślanej i wykonanej oprawy audiowizualnej serialu. Zdjęcia, scenografia i kostiumy są tutaj dopracowane w najmniejszym detalu i każą myśleć “wow wow, ale oni są stylowi”. Sam ikoniczny uniform tytułowego gangu, w skład którego wchodzą charakterystyczne kaszkiety i płaszcze, stał się od razu znakiem rozpoznawczym Peaky Blinders. To tylko początek, bo elementów estetycznych jest tu tyle, że można mówić wręcz o lekkim przeszarżowaniu. Wystarczy choćby wspomnieć o wyjątkowej dużej ilości fragmentów pokazujących długie ujęcia idących dziarsko postaci – to tylko jeden z wielu charakterystycznych elementów oprawy. Do tego dochodzi jeszcze bardzo pomysłowa, pozornie nie pasująca do klimatu ścieżka dźwiękowa, bo kto by przypasował tutaj współczesny rock? Jednak od pojawienia się wokalu Jacka White’a w pierwszym odcinku czuć, że jest to zabieg wręcz genialny. Nie mówiąc już o licznych przeróbkach Red Right Hand Nicka Cave’a (trochę jak Way Down in the Hole Toma Waitsa w The Wire). To wszystko razem tworzy niepowtarzalny klimat, który działa na widza niczym magnes.
Historia gangsterskiego klanu Shelbych to także wyśmienite aktorstwo. Oczywiście na pierwszy plan wybija się hipnotyzujące Cillian Murphy wcielający się w Tommy’ego Shelby’ego. Jego gra ma w sobie pewnego rodzaju eteryczność i nienamacalność. Wystarczy spojrzeć w jego smutne, rozmyte oczy, aby od razu przekonać się do tej postaci. Nieważne czy pali papierosa za papierosem, rzuca przekleństwami czy grozi swoim wrogom – ciągle czujemy, że nosi w sobie jakiś niewymowny ból. Równie imponujący jest Paul Anderson wcielający się w narwanego Arthura Shelby’ego. Jest świetna Helen McCrory wcielająca się w zarządzającą rodziną Polly oraz wypełniony nienawiścią Sam Neil. Są też gościnne występy obślizgłych postaci odgrywanych przez Toma Hardy’ego i Adriena Brody’ego. Można wymieniać bardzo długo, bo właściwie każda rola w Peaky Blinders to mała perła.
Peaky Blinders przywraca marzenie o byciu szlachetnym bandytą
Tak jak na początku wspomniałem, Peaky Blinders to produkcja, która od początku mierzyła w szybkie zdobycie statusu kultowego. Z jednej strony można uznać, że finalny efekt jest trochę zbyt wykalkulowany, ale do tego samemu trzeba byłoby wyzbyć się emocji, bo serial uderza do naszych dziecięcych marzeń. Bo kto chociaż raz nie chciał się stać stojącym ponad prawem, niezwykle odważnym i stylowym kryminalistą? Zwłaszcza takim, który w gruncie rzeczy jawi się jako jedyny sprawiedliwy na tym okrutnym świecie? No właśnie.