Potęga konkretu – recenzja “Tragedii na Przełęczy Diatłowa”
“Tragedia na Przełęczy Diatłowa” to wzorcowy przykład rzetelnego reportażu, który w pełni skupia się na opisywanej sprawie. To także bardzo gorzki obraz tego, do jakich cierpień doprowadzić może niesprawna i wszechobecna administracja państwowa.
Tragedia na Przełęczy Diatłowa przypomniała mi, jak wspaniale jest przeczytać reportaż, w którym autorka skupia się na konkretnym przedstawieniu opisywanej sprawy i do tego wie, jak umieścić ją w szerszym kontekście przekazującym nam coś więcej niż tylko ekscytującą historię. Żadnego autobiograficznego opisywania swojej pracy nad książką, przykrywania jej istoty ni to dziennikiem, ni to pamiętniczkiem z podróży i poruszania wszystkie naokoło, aby czytelnik przypadkiem nie zwątpił, że czyta dzieło bacznego i spostrzegawczego autora. Już mam dość tych wszystkich anegdot i przygód skupiających uwagę odbiorcy na postaci twórcy, więc pozycje pozbawione tego typu ozdobników dostają u mnie plusa już na samym starcie. Może jest to trochę nieuczciwe, ale cóż, tak to bywa, gdy człowiek się przesyci jedną formą i w trafia na jej przeciwieństwo.
Książka poświęcona jest tragedii uznawanej za jedno z najbardziej tajemniczych wydarzeń XX wieku, do dzisiaj niedającym spać po nocach licznym poszukiwaczom prawdy. Chodzi o śmierć grupy, składającej się głównie ze studentów Politechniki Uralskiej, turystów pod dowództwem Igora Diatłowa, którzy postanowili uczcić zjazd KPZR zdobyciem góry Otorten w Uralu Północnym. Miała ona miejsce pod koniec stycznia 1959 roku i od samego początku wzbudziła wiele podejrzeń i pytań, na które nigdy nie odnaleziono odpowiedzi. Ciała członków wyprawy znaleziono w dziwnych pozycjach, ich obrażenia nie pasowały do żadnej logicznej hipotezy, potencjalna irracjonalność zachowań kłóciła się z dużym doświadczeniem grupy. Do tego samo śledztwo w tej sprawie dość szybko zostało zbombardowane przez partyjnych oficjeli, co tylko zwiększyło podejrzenia i wysyp teorii na temat prawdziwych przyczyn tragedii.
Teorie, racjonalne i spiskowe, mnożą się do dzisiaj. Wśród nich wymienić można chociażby awarię rakiety i jej spadnięcie na pechowych turystów, morderstwo będące karą za szpiegostwo dla USA lub dokonane przez autochtonów, uderzenie meteorytu i wiele innych. Sprawie poświęcono pełno książek, doczekała się filmowych adaptacji i niezliczonych prywatnych śledztw różnych blogerów i dziennikarzy, zarówno działających prywatnie, jak i w ramach działań grupy poświęconej pamięci ofiar. Ogrom materiałów na temat jest zatrważający. Rodzi się więc pytanie: do czego potrzebna jest kolejna książka na ten temat?
Tragedia na Przełęczy Diatłowa to przykład reportażu, którego autorka zrozumiała, że opisywany przez nią temat jest na tyle fascynujący, że broni się właściwie sam, trzeba go tylko odpowiednio obrobić i przedstawić, niepotrzebne są żadne inne próby jego uatrakcyjnienia.
Odpowiedź jest dość prosta – reportaż Alice Lugen porządkuje informacje na temat tej historii, skupia się na rzeczach istotnych i nie pozwala sobie na wprowadzanie niepotrzebnych dygresji oraz wątków pobocznych, które zazwyczaj odciągają od sedna sprawy. Autorka dokładnie przedstawia biogramy wszystkich członków wyprawy, relacjonuje jej przebieg do momentu, do którego pozwalają na to istniejące zapiski nieszczęsnych turystów. Potem opisuje przebieg samego śledztwa, jego najistotniejsze wątki, a ostatecznie przedstawia jak sprawy poszukiwań prawdy na jej temat mają się obecnie. To wszystko mieści się na trochę ponad 240 stronach, które opatrzone zostały bardzo bogatą bibliografią pozwalającą na dalsze zgłębianie sprawy.
Jednocześnie nie jest to rzecz surowa (w sumie mój opis mógłby to sugerować). Jest napisana sprawnym, łatwym w odbiorze językiem, który sprawia, że naładowaną datami i faktami czyta się bardzo płynnie. Do tego, nie jest to książka tylko o wspomnianej tragedii. Lugen bardzo sprawnie wprowadza czytelnika w świat koszmaru radzieckiej biurokracji, w której nieskończony bałagan i brak jakiejkolwiek poszanowania dla jednostki prowadziły do niezliczonej liczby ludzkich tragedii. To także gorzka refleksja na temat tego, że skoro przez wspomniany wcześniej bałagan oraz niechęć do rozgrzebywania państwowych przewinień w takiej sprawie nadal nie można dojść do jasnego wniosku, to ile innych sekretów zostanie ukryte na zawsze?
Tragedia na Przełęczy Diatłowa to przykład reportażu, którego autorka zrozumiała, że opisywany przez nią temat jest na tyle fascynujący, że broni się właściwie sam, trzeba go tylko odpowiednio obrobić i przedstawić, niepotrzebne są żadne inne próby jego uatrakcyjnienia. Lugen chowa się i daje dojść do głosu warsztatowi dziennikarki śledczej, pozwala swojej sprawie mówić samej za siebie, trzymając się w ryzach pisania o tym, co w niej najważniejsze. Dzięki temu efekt jest naprawdę znakomity.