Przegląd filmowy #11 – Gniew, nienawiść i inne demony
Nienawiść, zło i pogarda dla innych ludzi to motywy często pojawiające się w filmach. Jednak istnieją tytuły, dla których ludzkie demony stanowią główną siłę napędową. Oto cztery dzieła, które aż od nich kipią i oszałamiają intensywnością przekazu.
Ziemia obiecana – Arcydzieło Wajdy zachwyciło mnie wieloma aspektami, ale chyba najbardziej uderzyła w nim chciwość, która wyziera z prawie wszystkich bohaterów filmu. W Łodzi najważniejszy jest biznes i to wokół niego wszystko się kręci, a ludzie są zwykłymi trybikami mającymi go napędzać. Żądza pieniądza panująca w tym mieście jest tak wielka, że główne postaci są gotować poświęcić wszystko, co pozwala poczuć do nich sympatię. Na początku wydają się całkiem pociesznymi marzycielami, zwłaszcza w zestawieniu z resztą doświadczonych łódzkich fabrykantów. To młodzi, pełni zapału przedsiębiorcy, którzy chcą skorzystać z szansy jaką daje im los. Jednak z każdą minutą patrzymy, jak przechodzą na ciemną stronę bezdusznego kapitalizmu, zostawiając za sobą tylko zgliszcza swojego dawnego ja. A wraz z obdzieraniem się z resztek pozytywnych uczuć zostaje już miejsce tylko na gniew, zawiść i najzwyklejsze upojenia władzą.
Bez przebaczenia – Sięgając po antywestern Eastwooda spodziewałem się filmu, który pozbawi Dziki Zachód jakiekolwiek romantyzmu, ale nie myślałem, że przy okazji wyrwie mi duszę i pozostawi w jej miejscu ziejącą pustkę. Opowieść o byłym mordercy i łowcy nagród, który zgadza się wyruszyć na swoje ostatnie, pozornie szlachetne, zadanie to jeden z tych filmów, które nie chcą wyjść z głowy przed kilka dobrych dni. Doskonale zrealizowany i mistrzowsko zagrany wciąga w swoje sidła powoli. Na początku może się wręcz wydawać, że to historia o odkupieniu i odnalezieniu spokoju ducha, które są możliwe nawet dla najgorszych jednostek. Jednak im dalej w las, tym tych nadziei pozostaje coraz mniej, a miażdżący finał pokazuje oglądającemu jak bardzo był naiwny. Po seansie pozostaje w nas paskudne poczucie, że to wszystko mogłoby skończyć się inaczej, gdyby nie zwykła ludzka głupota i kierowanie się gniewem.
Miasto Gniewu – Zbiór opowieści o nieporozumieniach na tle rasowym targającymi mieszkańcami Los Angeles, jak mało który film pokazuje niszczycielską siłę uprzedzeń. Bohaterowie tych historii, niezależnie od przynależności etnicznej, pozwalają by kierował nimi gniew wynikający ze strachu przed tym, czego do końca nie rozumieją. Każdy z nich w inny sposób daje upust nienawiści, zawiści i uczuciu krzywdy, za które ktoś w końcu musi odpowiadać. Nawet niepozorne i małe konflikty stają się podstawą prawdziwych tragedii. Owszem, niektóre pisane są ewidentnie pod tezę, ale to nie problem skoro jest ona jak najbardziej słuszna. To tytuł potrafiący dać do myślenia o tym ile zła rodzi się z prostego braku chęci na zrozumienie drugiej strony. W dzisiejszym świecie jeszcze bardziej aktualny.
Aż poleję się krew – Jeśli miałbym wybrać film najlepiej ukazujący czym jest nienawiść to z pewnością wskazałbym dzieło Thomasa Paula Andersona. Główny bohater, dorabiający się fortuny na wydobywaniu ropy prostak, to kwintesencja tego, co potrafi z człowiekiem zrobić gniew. Grana przez Daniela Day-Lewisa postać nienawidzi wszystkich ludzi, a szczególnie siebie samego. To nieuleczalny przypadek osoby, która nie tylko nie potrafi wykrzesać w sobie żadnych dobrych uczuć, ale też nie widzi takiej potrzeby. To istny żywioł, który podczas budowy swojego imperium niszczy wszystkich spotykanych na swojej drodze. Efekt jest wzmacniany wielokrotnie przez zimną perfekcje samego filmu, który hipnotyzuje przedstawioną wizją zła i wzbudza niepokojącą fascynacje. To obraz, po którym nie da się spokojnie wrócić do rzeczywistości.