Przegląd komiksowy #29

Po zdecydowanie za długiej przerwie wracamy z kolejnym przeglądem komiksowym. Wśród opisywanych tytułów “Klaus”, “Mesmo Delivery”, “Pijak” oraz “Rękawica nieskończoności”
Klaus 
Komiks idealny pod choinkę, choć z początku może wydać się dość nietypowy. Grant Morrison stworzył scenariusz będący “origin story” Świętego Mikołaja. Jeśli ktoś zna inne prace szalonego Szkota to muszę go od razu uspokoić – tym razem to ta łagodniejsza wersja Morrisona, bez naprawdę odklejonych motywów. To raczej bardzo sprytnie poprowadzona wariacja opowieści o ostatnim sprawiedliwym, który rzuca wyzwanie tyranowi gnębiącemu średniowieczną mieścinie. A że jedną z jego zbrodni jest zabieranie dzieciom jakichkolwiek zabawek, to wspierany przez dobre duchy Klaus musi temu jakoś zaradzić, dość szybko budując swoją własną legendę. Ten opis może brzmi trochę dziwnie, ale komiks sprawdza się wyśmienicie jako świetnie opowiedziana, fantastyczna historia w klimatach mrocznego średniowiecza, do której Morrison sprytnie przemycił świąteczne motywy. Jednak nie sprawdziłoby się to tak dobrze, gdyby nie warstwa graficzna – Dan Mora świetnie odnajduje się jako rysownik heroic fantasy z domieszką autorskiego sznytu. W ogólnym rozrachunku wychodzi z tego ciekawa zabawa konwencją, która nie stara się rozrywać jej ram, tylko opowiedzieć ciekawą historię zgodnie z wszystkimi zasadami gatunku.
Mesmo Delivery 
Ten komiks jest naprawdę popieprzony i na swój sposób ohydny, ale jednocześnie nie da się od niego oderwać wzroku. Były bokser i podstarzały sobowtór Elvisa jadą ciężarówką z tajemniczym towarem. Po drodze zatrzymują się na stacji benzynowej, gdzie wdają się w konflikt z lokalsami. W sumie to tyle, bo ten komiks to przede wszystkim sceny napieprzanki i to naprawdę krwistej. Jeśli lubicie wejść czasami w głowę kogoś ostro zrytego, to powinniście koniecznie sprawdzić, bo graficznie jest to rzecz wręcz niesamowita. Delikatni jednak mogą sobie darować, bo to nie tytuł dla nich.
Pijak
Jeden z ciekawszych formalnie albumów, jakie miałem okazje okazje czytać w tym roku. Opowieść o kompletnym upadku i degrengoladzie alkoholowej, w której fikcja miesza się z rzeczywistością. Mamy tutaj do czynienia z dwoma płaszczyznami fabularnymi – w jeden z nich obserwujemy wycinki z biografii pisarza Hansa Fallady, w drugiej natomiast bohatera jego powieści Pijak. Jednak granica między tymi dwoma historiami szybko się zaciera, a my nie wiemy, kogo właściwie śledzimy. Dodatkowego pola do interpretacji dodaje fakt, że tekst komiksu jest zaczerpnięty zarówno z oryginalnego Pijaka, jak i zapisków Fallady dotyczących jego życia. Do tej mocno eksperymentalnej formy dochodzi także bardzo interesująca strona graficzna. Pozornie proste rysunki są wyważone tak, aby jak najlepiej oddać ich ekspresjonistyczną naturę. W tym albumie znalazło się tyle graficznych cudów, że aż trudno się w nich połapać. Jednocześnie ma tu mowy o przesycie, bo wszystko pasuje do delirycznej atmosfery popadania w coraz to głębsze otchłanie uzależnienia. Naprawdę mocna i ciekawa rzecz, którą powinni zainteresować się wszyscy szukający trochę bardziej eksperymentalnych komiksów.
Rękawica nieskończoności
W serii Marvel Classics Egmont często wypuszcza tytuły, które z klasyką nie mają wiele wspólnego, ale w tym wypadku jest zgoła odmiennie. Po pierwsze, to album z końcówki pewnego okresu w historii Domu Pomysłów. Wydana w 91 roku historia bardziej zbliżona jest w klimacie do tego, co się działo w drugiej połowie lat 70 i następnej dekadzie (zaraz potem nastąpiło “hardcorowe” klimaty spod znaku Leifielda). Historia opowiada o zdobyciu przez Thanosa Rękawicy Nieskończoności i uzyskania przez niego statusu bóstwa. Ziemscy bohaterowie zbierają się pod przywództwem Adama Warlocka i próbują zapobiec nadchodzącej Apokalipsie. Jednak nie oni są tutaj istotni (mało też mogą zrobić), ale całe zgraja najwyższych bytów w uniwersum. Jim Starlin, który jest odpowiedzialny za stworzenie całej tej mitologii naprawdę się nie patyczkował w pomysłach, w czym mógł mu pomóc fakt, że podobno większość lat siedemdziesiątych spędził na kwasie. Kosmologia Marvela jest zbliżona bardziej do mistycyzmu spod znaku Jodorosvkiego niż klasycznego science-fiction. Czego tu nie ma, cały panteon bogów, Galactus, uosobienia czasu, porządku, chaosu, rzeczywistości. A wszyscy trzęsący się ze strachu przed szalonym Tytanem. Kto spodziewa się takiego Thanosa jak w filmie może srogo się zaskoczyć, bo tutaj to prawdziwy szaleniec, który opętany jest własną potęgą. Fabuła jest tutaj często mocno naciąga i wypełniona Deus Ex Machinami, a dialogi bywają mocno czerstwe, ale to nie jest ważne. Najfajniejsze jest tutaj natężenie tych wszystkich dziwadeł i odjechanych pomysłów. Album polecam też wszystkim, których nudzą już “wielkie eventy”, do których trzeba doczytać milion historii pobocznych. Tutaj na 300 stronach dzieje się wszystko, co potrzebujecie wiedzieć. Warto się zainteresować, bo takich komiksów w Marvelu już się po prostu nie robi.