Przegląd komiksowy #3

 Przegląd komiksowy #3

Lato w końcu przyprowadziło upały, co sprzyja czytaniu większej ilości tytułów lekkich i przyjemnych. Stąd w dzisiejszym przeglądzie aż trzy komiksy opowiadające się o naparzeniu się po gębach. Choć dla równowagi znalazło się także miejsce dla biografii i pozornie nudnej prozy życia. Zapraszam. 

munch

Munch (Steffen Kverneland)  – Jak już ostatnio wspomniałem, uwielbiam biografię, które osadzone są w konkretnym kontekście historycznym i kulturowym. Z komiksem o autorze “Krzyku” mam trochę inny problem – jest tak mocno osadzony klimacie jego środowiska, że powinna nazywać się “Munch, Przybyszewski, Strindberg i reszta berlińskiej cyganerii”.  Album ma ponad dwieście stron, ale po lekturze nie poczułem, że naprawdę poznałem tego malarza. Poza tym szczegółem,”Munch” to komiks naprawdę klimatyczny i świetnie narysowany. Kvernaland postanowił nie tworzyć romantycznej wizji malarza, dlatego używał tylko zapisków samego Muncha i ludzi z jego otoczenia, co dodaje całości realizmu. Jednak najważniejsza jest przepiękna oprawa graficzna. Rysownik świetnie żongluje malarskimi motywami i tworzy prawdziwą gratkę dla wszystkich miłośników historii sztuki.

vreckless

Vreckless Vrestlers (Łuklasz Kowalczuk) – Jeden z najlepszych polskich komiksów niezależnych doczekał się w pełni zasłużonego wydania zbiorczego z prawdziwego zdarzenia. Zmagania zapaśników międzygalaktycznej ligii wrestlingu to pulpa w najlepszym wydaniu. Od początku do końca czuć, że Kowalczuk doskonale bawi się tym co robi, a jego pomysłowość starczyłaby na dobre kilka tomów. Jest brutalnie, bezkompromisowo i niesamowicie śmiesznie. Album jest zupełnie niemy, co w tym wypadku jest zaletą, bo pozwoliło na wiele ciekawych eksperymentów z komiksową narracją. Ten tytuł to po prostu doskonała zabawa, która powinna się spodobać wszystkim, zwłaszcza pamiętającym lata osiemdziesiąte i dziewięćdziesiąte. Mało jest w Polsce autorów, którzy mają tak wielką energię twórczą jak Kowalczuk. Polecam się zainteresować także całą otoczką, która Łukasz stworzył wokół swojej sztandarowej produkcji. Takiej ilości gadżetów nie powstydziłby się żaden szanujący się tytuł sprzed dwóch dekad.

kultura gniewu

Battling Boy (Paul Pope) – Można się oszukiwać, ale wszyscy wiedzą, że mężczyzn kręci głównie jedno. Chodzi oczywiście o efektowne naparzanki z potworami. Dlatego “Battling Boy” to jeden z najprzyemniejszych komiksów jakie czytałem ostatnimi czasy. Historia syna Boga Wojownika, który przylatuje do nękanego przez zło Akropolis, ma wszystko co potrzebne jest takiej historii. Akcja, super kreska i fajne pomysły na super moce. Komiks przypomina mi pod tym względem “Pacific Rim” Del Toro. Chodzi o to, że to nie jest żadna dekonstruckja ani parodia, tylko list miłosny złożony młóćce z potworami. Największą wadą tego albumu jest jego nagły koniec. Fabuła przerywa się w momencie, kiedy akcja naprawdę zaczyna się rozkręcać. Czekam z niecierpliwością na następny tom i liczę, że będzie główny bohater przetrzepie w nim skórę większej ilości przeciwników.

Print

Ernest i Ethel (Raymond Briggs) – Na pierwszy rzut oka jest to najnudniejszy komiks na świecie. No bo co może być ciekawego w historii życia zwyczajnego angielskiego małżeństwa, które powoli radzi sobie z trudami i radościami codziennego życia? Wbrew pozorom to właśnie ta nieciekawa proza życia świadczy o sile tego albumu. Na podstawie losów swoich rodziców, Briggs kreśli przemiany dotykające angielskie społeczeństwo od lat dwudziestych aż po lata siedemdziesiąte. Nie ma tu miejsca na wielką politykę, przygody i tego typu atrakcję. Jest tylko ciężka praca, mała marzenia i codzienne szczęścia. I okazuje się, że tyle wystarczy, aby wciągnąć czytelnika. Naprawdę warto dać temu tytułowi szansę, choć po to by potem przeczytać “When the Wind Blows”, także autorstwa Briggsa. Kontrast między tymi dwiema historiami, pozwala uświadomić sobie, że to piekielnie zdolny twórca.

invincible-vol-1-family-matters

Invincible tom 1 i 2 (Robert Kirkman, Cory Walker) – Robert Kirkman znany jest u nas głównie jako scenarzysta “”Żywych trupów”, ale nie wszyscy wiedzą, że pisze on także inną hitową serię. Dla mnie chyba nawet lepszą niż serial o zombiakach. “Invincible” już po pierwszych dwóch tomach stało się moją ulubioną marką super-hero. Kirkman potrafi podejść na świeżo do jednego z najbardziej oklepanych tematów w komiksach, czyli nastolatka z supermocami, który musi dzielić czas między ratowaniem świata, a szkolnymi obowiązkami. Spora jest w tym zasługa niezwykłej lekkości historii, która pełna jest śmieszków z komiksowych klisz i nawiązań do srebrnej i złotej ery. Jednak nie jest to tylko parodia, a sama główna fabuła jest naprawdę wciągająca i od razu każe sięgać po następną cześć. Szkoda tylko, że nikt tego u nas nie wydał i nie zapowiada się na szybką zmianę w tej materii.

Related post

WP-Backgrounds Lite by InoPlugs Web Design and Juwelier Schönmann 1010 Wien