Punisher sezon drugi – Chaos w strefie wojny
Punisher wraca na Netflixa i ponownie robi to z mocnym uderzeniem. Jest jeszcze intensywniej, ale nie obyło się bez błędów pierwszego sezonu.
Punisher to postać, która przez bardzo długi czas miała problem ze znalezieniem dla siebie miejsca w filmowym świecie. Frank Castle pierwszy raz na ekrany trafił piętnaście lat po swoim komiksowym debiucie w 1974 roku. W mającym premierę w roku 1989 Punisherze wcielił się w niego Dolph Lundgren. To chyba wystarczy, aby zrozumieć, z jakiego rodzaju kinem mamy do czynienia. Typowy akcyjniak klasy B, z gatunku masowo oglądanego przez miłośników kaset VHS w latach dziewięćdziesiątych. Obraz niezbyt wysokich lotów, ale na swój sposób przyjemny. Na ponowną próbę ekranizacji mściciel z czaszką na klacie musiał czekać następne piętnaście lat. W 2004 roku na ekrany kin wszedł Punisher (można się pogubić), który był był typowym przedstawicielem adaptacji komiksu superhero sprzed Irona Mana – coś tam przypominało oryginał, ale chodziło o to, aby nabić kabzę na w miarę rozpoznawalnej licencji. Tym razem w Castle’a wcielił się wyjątkowo drewniany Thomas Jane. Natomiast w 2008 roku powstał bardzo dziwny twór w postaci Punisher: War Zone – wyjątkowo brutalny i przerysowany, a jednocześnie sprawiający wrażenie kina prawie amatorskiego. Ma on pewną grupkę wielbicieli, ale dla większości widzów okazał się niestrawny. Po tych wszystkich próbach wydawać się mogło, że ta postać po prostu nie ma szczęścia do ekranizacji. Jak się okazało, na porządnego Punishera musieliśmy poczekać jeszcze prawie dekadę.
Punisher nadal jest niezwykle brutalny
Włodarze Netflixa pierwotnie nie planowali osobnego serialu poświęconemu wiecznej wojnie Franka Castle’a. Zresztą wydawało się, że to postać, która lepiej pasuje na bohatera drugoplanowego, choćby ze względu na problem z jego moralnością. Tak więc Punisher wylądował jako jedna z głównych atrakcji w drugim sezonie Daredevila i szybko okazał się jego najpopularniejszym elementem. W dużej mierze dzięki rewelacyjnej kreacji Jona Bernthala, którego wrzaski i chrząknięcia na długo zapadały w pamięć. Postać zdobyła na tyle dużo uznanie widzów, że postanowiono dać jej szansę w solowej serii. Moją opinię o pierwszym sezonie możecie znaleźć tutaj. W tym miejscu napiszę krótko: miał on swoje wady, trochę się dłużył, ale ostatecznie był na tyle dobry, że z niecierpliwością oczekiwałem kolejnych odcinków.
Na początku drugiego sezonu znajdujemy Franka daleko poza Nowym Jorkiem. Próbuje spokojnie korzystać z nowego życia, które dał mu układ z FBI i nie plątać się w żadne kłopoty. Powoli przyzwyczaja się do normalnej egzystencji i nawet nawiązuje kontakt z atrakcyjną barmanką z przydrożnego baru. Jednak jak łatwo się domyślić, spokój nie trwa za długo i Castle przypadkowo miesza się w kolejną kabałę. We wspomnianym barze ratuje pyskatą nastolatkę ściganą przez wyszkolonych zabójców, którzy próbują odzyskać od niej pewien przedmiot. Dowodzi nimi dziwny mężczyzna w czerni, z wyglądu przypominający pastora. A w szpitalu w Nowym Jorku do zdrowia dochodzi znany z poprzedniego sezonu Billy Russo, który także nie zamierza porzucić dawnego życia. Tutaj dochodzimy do pewnego problemu, jakim jest brak równowagi między dwoma głównymi wątkami fabularnymi. Z jednej strony Frank musi obronić nową podopieczną i dowiedzieć się, czemu jej życie jest zagrożone, a z drugiej zakończyć sprawy związane z dawnym towarzyszem broni. Fabuła jest dość dziwnie poprowadzona i przynosi na myśl rozwiązywanie misji w grach w stylu GTA. Punisher załatwia jedną sprawę, a tymczasem drugi wątek zostaje zawieszony. I tak na zmianę. Ostatecznie ma się wrażenie, że żaden z nich nie wybrzmiewa w pełni.
Po powyższym akapicie wydawać by się mogło, że oceniam ten sezon dość negatywnie, a panujący chaos odebrał mi przyjemność z seansu. Jednak jest wręcz przeciwnie, bo te wszystkie fabularne mielizny przestają mieć znaczenie, kiedy zaczyna się akcja, a tej dostarczono nam jeszcze więcej niż w poprzednim sezonie. Wydaje mi się, że to jeden z najbrutalniejszych seriali w historii telewizji. Przemoc jest tu wyjątkowo odczuwalna, oglądanie jej wręcz boli. Postaci nie wychodzą tutaj z starć bez szwanku, są coraz bardziej poobijane i kontuzjowane. Do tego twórcy wykazali się bardzo dużą kreatywnością w kwestii przedstawiania starć. To nie tylko strzelaniny, ale też bezpośrednie potyczki, w których każdy przedmiot może stać się bronią. Ogląda się to naprawdę dobrze, ale też trudno obyć się bez pytania, czy serial nie wchodzi w rejony fascynacji przemocą charakterystycznej dla kina eksploatacji. Tu w odpowiedzi pojawia się szereg postaci stojących w opozycji do metod Franka. Choć w tej strefie scenarzyści chyba posunęli się za daleko, zwłaszcza w wypadku postaci pewnej psychiatry, która lubuje się w rozbudowanych wypowiedziach na temat poczynań głównych bohaterów. Wielu widzów może być też rozczarowanych powrotem agentki Madani, która jest podobnie irytująca jak w poprzednim sezonie. Brakuje trochę rozładowującego napięcie Micro, ale w jego miejsce dostajemy bardzo sympatyczną, nastoletnią Amy.
Drugi sezon Punishera mógłby być krótszy, ale to nadal dobry serial
Drugi sezon Punishera posiada podobne wady, jak jego pierwsza odsłona. Historia spokojnie zmieściłaby się w dziesięciu odcinkach, a wstawki o weteranach ponownie są strawne chyba tylko dla obywateli USA. Doceniam jednak, że twórcy trochę zaryzykowali i tym razem skierowali całość w innym kierunku niż poprzednio. Jeśli podobała się Wam pierwsza solowa krucjata Franka, to tym razem także powinniście być zadowoleni. Warto przetrwać wszystkie dłużyzny, aby po raz kolejny zobaczyć jak wściekły Castle wymierza sprawiedliwość w swój specyficzny sposób.