Shadow Of The Colossus, albo “Co ja najlepszego uczyniłem?”
Shadow Of The Colossus od lat znajdowało się na mojej growej kupce wstydu. Na szczęście w końcu nadrobiłem to niezwykłe cyfrowe doświadczenie.
Shadow Of The Colossus to jeden z tych tytułów, który przez lata pozostawał w polu moich zainteresowań, ale jakoś nigdy nie miałem okazji, aby w niego zagrać (głównie przez brak dostępu do konsoli Sony). Przez ten czas zdążyłem się nasłuchać/naczytać opinii na temat tego, jak niezwykła i wyjątkowa jest to gra. Choć to chyba niezbyt dobre słowo – produkcja Team Ico jawiła się w tych wypowiedziach jako prawdziwe cyfrowe przeżycie, które pokazuje narracyjną siłę tkwiącą w tym medium. Legenda ciągle rosła aż osiągnęła ten poziom, w którym człowiek zaczyna czuć strach przed tym, że zderzenie oczekiwań z rzeczywistością okaże się rozczarowujące. Jednak w końcu przełamałem ten dziwny opór i zanurzyłem się w tę dziwnie niepokojąco produkcję, w której od samego początku czuć, że to co robimy nie jest słuszne.
Majestat Kolosów
Pierwszym pozytywnym zaskoczeniem okazało się to, jaka ta gra jest olśniewająca pod względem audio-wizualnym. I nie chodzi tu tylko o to, że odnowiona wersja na PS4 podniosła grafikę do dzisiejszych standardów (choć nie ukrywam, że to istotny element). Sam podstawowy design świata i tytułowych kolosów jest czymś niezwykłym. W czasie poszukiwania kolejnych przeciwników do pokonania przemierzamy krainy, które generują bardzo sugestywne poczucie niezmierzonej przestrzeni. Ogromne połacie tereny zamieszkałe przez ptaki, jaszczurki oraz gigantyczne stwory. Za każdym razem, kiedy w końcu docierałem do “siedziby” kolejnego kolosa czułem ten dziwny dysonans pomiędzy panującą na około pustką, a majestatem olbrzymich stworzeń. One same to z kolei materiał na osobną książkę dotyczącą designu i growych patentów. Oczywiście, najbardziej w pamięci zapada sam ich rozmiar i majestatyczność, zwłaszcza kiedy mowa o tych pojawiających się pod koniec gry. Jednak każda z potyczek to bardzo ciekawy przykład tego, jak dużo można kombinować z samym otoczeniem i jego wpływem na potyczki. Wszystko robi jeszcze większe wrażenie, kiedy uświadomimy sobie, że to gra sprzed piętnastu lat. Wtedy to dopiero musiało być czymś niezwykłym.
Niektóre rzeczy powinny zostać zakopane
Shadow Of The Colossus to wzorcowy przykład na to, jak ograniczenie fabuły do minimum może niesamowicie wpłynąć na budowanie klimatu całej rozgrywki. O świecie przedstawionym nie wiemy właściwie nic – nie mamy pojęcia, czemu kraina którą przemierzamy jest właściwie zakazana, kto ją wcześniej zamieszkiwał, co się stało i czym są same tajemnicze stworzenia, które musimy zabić. Krążymy po ruinach świadczących o tym, że musiała tam istnieć zaawansowana cywilizacja, którą spotkała jakaś katastrofa. Jednak my sami możemy snuć tylko domysły, bo informacje jakie dostajemy są bardzo zdawkowe. Nawet w finale gry, w którym historia nabiera odrobinę konkretniejszego kształtu, nadal pozostajemy bez odpowiedzi. To wszystko buduje poczucie podróżowania po świecie, który nie powinien już być odwiedzany, a jego tajemnice zostały pogrzebane nie bez powodu. To poczucie zaglądania tam, gdzie nie powinniśmy bardzo płynnie łączy się z najważniejszym elementem budującym klimat gry, które opisałem w następnym akapicie.
Czemu ja to zrobiłem?
Piękna oprawa i aura tajemnicy są bardzo ważnymi elementami Shadow Of The Colossus, ale prawdziwy geniusz twórców polega na wprowadzeniu gracza w poczucie winy i danie mu do zrozumienia, że wszystko co robimy jest niewłaściwe. I nie chodzi tutaj o dziwną satysfakcję z bycia “bad boyem” znaną choćby z gier Rockstar. Nie, tutaj od momentu zabicia pierwszego Kolosa czujemy, że w jakiś sposób naruszamy naturalny porządek świata przedstawionego. Każdy pokonany gigant to kolejne poczucie unicestwienia czegoś wyjątkowego i na swój sposób pięknego. Do tego same walki mają mało wspólnego z epickimi starciami, w których możemy poczuć się jak godny przeciwnik dla tych majestatycznych stworzeń. Postać gracza jawi się tu bardziej jako upierdliwa pchła, która tylko dzięki swojej determinacji i nieuczciwym zagraniom ma jakiekolwiek szanse w tych starciach. A im dalej w las, tym mocniej czujemy, że to wszystko nie może skończyć się dobrze. To gra, która w niezwykle intensywny sposób oddaje poczucie bezczeszczenia sacrum. I właśnie ten zabieg czyni z niej prawdziwie unikalne doznanie.
Jak pchła na grzbiecie kolosa, czyli lekkie upierdliwości.
Planowałem ostatni akapit poświęcić lekkiemu narzekaniu na kilka upierdliwych aspektów gry, głównie dotyczących technikaliów. Chciałem pokręcić nosem na to, że praca kamera parę razy doprowadziła mnie do szału, a system chwytania się kolosów nie zawsze działa intuicyjnie. Ale o ile w czasie gry rzeczywiście mi to przeszkadzało, to z perspektywy miesiąca od jej zakończenia nie wydaje mi się już tak istotne. Bo te lekkie niedociągnięcia nie wpływają aż tak bardzo na całość niezwykłego przeżycia, jakim jest Shadow Of The Colossus. Nawet jeśli kilka razy w trakcie rzucimy bluzgiem pod nosem, to i tak jest to niewielka cena za tę podróż.