Szybka czytanka #5
“27 śmierci Toby’ego Obeda”, “Historie fandomowe”, “Niesamowite przygody Kavaliera i Claya” oraz “Shitshow!” – to książki, które trafiły do tej odsłony “Szybkiej czytanki”.
27 śmierci Toby’ego Obeda
Dawno nie czytałem tak przerażającego reportażu. Może dlatego, że dotyczy on kraju, który większość z nas widzi jako ostoję dobrobytu i powszechnego dbania o swoich obywateli. W swojej książce Joanna Gierak-Oroszko pokazuje, że rdzenni mieszkańcy tych ziem na takie przywileje liczyć nie mogą. Rozpoczyna się od naprawdę mocnych historii związanych z specjalnymi szkołami z internatem, do których trafiały Innuickie dzieci od połowy XIX wieku aż do 1996 roku. Wyrywane rodzinom, pozbawione naturalnego środowiska trafiały do piekła na ziemi, w którym były poniżane, katowane i często wykorzystywane seksualnie. Niektóre z nich były także przerzucane z jednej rodziny zastępczej do kolejnej, nawet po kilkanaście razy. Kanada zapewniła im systemowe tworzenie wraków, które nie były w stanie funkcjonować w społeczeństwie. Jednym z nich jest właśnie tytułowy Tony Obed – alkoholik i socjopata, który stracił trzy kończyny wskutek pijackiego odmrożenia. To on staje się jednym z symboli walki o zadośćuczynienie od kanadyjskiego rządu.
Nie będę zdradzał innych historii z tej książki, bo najlepiej poznać je bezpośrednio i przyjąć na siebie cały szok. Pełno w nich opowieści o biedzie, wykluczeniu i śmierci. A wszystko to w blasku ciepłego uśmiechu kanadyjskiego rządu. Jest tu też o problemach z szukaniem nowego języka i ofiarach nowej tolerancji (o tym wydają się zapominać krytycy książki, ten temat jest poruszony). Autorka nie ukrywa, że stoi po stronie ofiar i pokazuje sprawę głównie z jej perspektywy (choć zdarzają się wyjątki). Dla mnie ta książka stanowi próbę oddania głosu tym, których nikt nigdy nie chciał słuchać. To także chęć uświadomienia czytelnikom, że piękny wizerunek nie sprawia, że wszystkie przewinienia mogą zostać zapomniane. Bardzo udany reporterski debiut, który jednak będzie nie w smak uczulonym na pewne lewicowe poglądy. Ale oni też powinni przyjrzeć się pierwszym stu stronom, bo tam znajdą głównie horror przeszłości.
Historie fandomowe
Przebieżka po historii polskiego fandomu miłośników fantastyki napisana przez osobę “zewnątrz”. To próba skupienia całej historii rodzimej fantastyki wraz z środowiskiem twórczo-fanowskim na mniej 250 stronach, więc wiadomo od początku, że nie będzie tu miejsca na drobiazgową historię. W pierwszych rozdziałach, tych opisujących początki ruchu za komuny oraz powstanie “Fantastyki”, Tomasz Pindel nie szczędzi szczegółów. Jednak im dalej, tym jest ich mniej, to też nie dziwi, bo zjawisko rozrosło się ponad miarę. O ile więc same początki, oraz częściowo lata dziewięćdziesiąte, są opisane tak, że można się sporo dowiedzieć, to dzisiejsze czasy są potraktowane już po łebkach. Skupmy się na tym co dobre – Autor wykonał kawał dobrej roboty i dotarł do wielu osób, które miały znaczący wpływ na budowanie polskiego fandomu. Dzięki temu książka jest okraszona multum wypowiedzi dawnych bohaterów, z których niektórzy nie jawią się jako zbyt sympatyczne osoby. To też zaleta tej książki – Pindel pisze sporo także o wewnętrznych konfliktach, animozjach pokoleniowych i wojnie płci (tu trochę bardziej skomplikowany temat). Kto choć trochę zna klimaty polskiego fandomu ten wie, że kłótnia to jego drugie imię, więc temat ten musiał znaleźć odpowiednią reprezentację.
Lektura sprawiła mi przyjemność, sporo nowego się dowiedziałem, w swoim stosunku (też negatywnym) do paru zjawisk się umocniłem, ale najbardziej zastanawia mnie jedna rzecz. Nie do końca jestem w stanie powiedzieć, kto powinien być docelowym czytelnikiem tej książki. Cała otoczka wokół niej sprawia wrażenie, jakby skierowana miała być do ludzi, którzy zupełnie nie znają się na polskim środowisku fantastycznym. Jednak odniosłem wrażenie, że taki czytelnik po pierwsze zgubi się w natłoku nazwisk i tytułów, po drugie nie znajdzie tu chyba za dużo ciekawego. Bo o ile dla ludzi znających klimat konwentów ich pradzieje mogą być fascynujące, to dla laików mogą się jawić jako dziwne spędy opierające się na kombinowaniu i masowym piciu. Nie pomagają tutaj wspomnienia weteranów opisujących te imprezy, bo z boku nie wyglądają one wcale tak epicko, jak im się może wydawać. O wiele lepiej wypadają tutaj wypowiedzi skupiające się na rzeczywistej rozbudowie polskiej sceny fantastycznej – tu można poczuć prawdziwą pasję i wyrobić sobie szacunek dla ludzi walczących z przeciwnościami losu. Z kolei prawdziwi weterani fandomu będą mieli pewnie sporo uwag i pretensji “to nie tak było”, a sama książka może wydać im się zbyt po łebkach.
Prawdopodobnie mogę ją polecić głównie takim osobom jak ja – czyli coś tam na temat polskiej fantastyki wiem, kojarzę główne persony fandomu (nie tylko pisarzy), znam osobiście trochę jego członków (w książce wypowiada się kilku moich znajomych), ale nie mam szczegółowej wiedzy na temat całej historii, więc sporo nowego się dowiedziałem. Do tego wiem. jak to jest być członkiem jakiegoś środowiska (w moim wypadku komiksowego), co pozwoliło mi na poczucie więzi z bohaterami tych opowieści. Jeśli spełniacie te specyficzne wymagania, to książka pewnie Wam się spodoba i dowiecie się z niej sporo nowych rzeczy. W innym wypadku możecie nie być zainteresowani, zwłaszcza rozdziałami o tych wszystkich personalnych przepychankach.
Niesamowite przygody Kavaliera i Claya
Pierwsza książka Michaela Chabona, którą miałem okazję przeczytać i muszę przyznać, że jestem szczerze zachwycony. Książka ma osiemset stron, a udało mi się ją wchłonąć w lekko ponad tydzień. I, pomijając dość niemrawy początek, nie nudziłem się ani przez chwilę. Nowy Jork, końcówka lat trzydziestych poprzedniego stulecia. Nastoletni Sammy Clay marzy o tym, aby zostać słynnym twórcą, potajemnie tworząc różnorakie pulpowe historie pisane do szuflady. Zrządzeniem losu w jego domu pojawia się Joe Kavalier – kuzyn żydowskiego pochodzenia, któremu udało uciec się przed nazistowskim terrorem w rodzimej Pradze. Dzięki młodzieńczej werwie połączonej z naiwnością udaje im się namówić szefa Sammy’ego na stworzenie własnej komiksowej serii, w ramach której rodzi się Eskapista – jeden z największych i najbardziej dochodowych superbohaterów Złotej Ery Komiksu. Chłopaki szybko zdobywają sławę i fortunę, ale jednocześnie dowiadują się jak bardzo ograniczony wpływ mogą mieć na życie własne oraz członków ich rodziny. Miłośnicy komiksów z całą pewnością szczególnie docenią tę powieść, bo wypełniona ona jest smaczkami i nawiązaniami do prawdziwych twórców i losów ich dzieł. Chociaż Kavalier i Clay to postaci fikcyjne, to łatwo odkryć te analogie. Pracujący na granicy ludzkich możliwości Joe od razu przynosi na myśl legendarnego Jacka Kirby’ego, a problemu obu bohaterów są esencją tego, z czym musieli borykać się dawni twórcy komiksów. Brak zrozumienia ze strony wydawców, utrata praw do postaci za sprawą złych kontraktów, późniejsze ataki ze strony stróżów moralności. Historia Sama i Joego to pewna esencja drogi, którą przeszło wielu ich odpowiedników z prawdziwego świata.
Jednak nie myślcie sobie, że ludzie niezainteresowani komiksami nie znajdą tu niczego dla siebie, bo to tylko jedna z wielu płaszczyzn tej książki. To wątek służący jako podkład po bardzo uniwersalne treści. Dla mnie to przede wszystkim powieść o pasji tworzenia, która nie może się w pełni rozwinąć poprzez ograniczenia samego życia. Bohaterowie szybko osiągają wiele, ale ciągle nie mogą czerpać z tego szczęścia. Joe nie jest w stanie zrobić nic, aby uratować swoich krewnych przed nazistowską zagładą i czuje, że jego życie mu się nie należy. Sammy natomiast nie może osiągnąć szczęścia z powodu moralnych ograniczeń swojej epoki. A to wszystko jest wplecione w niesamowicie sugestywnie opisany świat początków amerykańskiej rozrywki, w którym każdy dzień zdaje się kipieć od potencjału. Jest tu przygoda, miłość, przyjaźń i całe spektrum innych emocji. Chabon tworzy bohaterów tak żywych, że ich tragedię wydają się wręcz namacalne. Ja muszę przyznać, że dawno nie odczuwałem tak mocnego smutku i żalu podczas czytania o losach fikcyjnych postaci. Dużo też tutaj opowieści na pograniczu realizmu magicznego, w których prym biorą udział legendarni iluzjoniści oraz żydowska mistyka. To także hołd popkulturze jako źródle ucieczki od problemów codzienności. Oraz, chyba przestanę, bo mógłbym wymieniać jeszcze długo. Lepiej sprawdźcie sami. Piękna, niezwykle wciągająca powieść, która została nagrodzona Pulitzerem w 2001 roku chyba nie bez powodu. Dla mnie to jedna z pozycji obowiązkowych tego roku. Książkę na język polski przetłumaczył Piotr Tarczyński, co dla wielu samo w sobie może stanowić rekomendację.
Shittshow! Ameryka się sypie, a oglądalność szybuje
Wbrew początkowym oporom przeczytałem całą książkę z dużą ciekawością i ostatecznie oceniam ją bardzo dobrze. To nie zmienia faktu, że Charlie LeDuff momentami nadal wydaje się strasznie irytującym bubkiem. Chodzi szczególnie o fragmenty, w których opisuje swoje spotkania z ludźmi u władzy – politykami, bogaczami i osobistościami medialnymi. Wtedy załącza mu się straszna popisówka, która trąci chęcią podbudowania swojego ego.Sprawa ma się jednak zupełnie inaczej, kiedy Charlie znajduje się w terenie, wśród prawdziwych bohaterów swojej książki. Wtedy jego postawa się zmienia, jest w niej o wiele mniej pozy, a na jej miejscu pojawiają się empatia i frustracja związana ze światem, którego nie jest w stanie zmienić. I dzięki temu można mu wybaczyć mu wcześniejsze samouwielbienie. W komentarzach do posta ktoś napisał, że książka LeDuffa nie jest zbiorem reportaży, ale specyficznym manifestem politycznym. Coś w tym jest, bo całość układa się w jeden wielki krzyk rozpaczy ludzi, których nikt nie słucha, bo nie ma w tym żadnego interesu. Mieszkańcy porzuconego na łaskę losu Detroit, ludzie zatruwani wodą w pobliskim Flint, uczestnicy zamieszek, pracownicy na polach naftowych, nielegalni imigranci, ofiary bezkarności policji – oni wszyscy dochodzą w tej książce do głosu, a łączy ich poczucie niesprawiedliwości i brak nadziei na zmianę swojego losu. To USA, o których nie mówi się w naszych mediach, bo właściwie nikogo to nie interesuje. Każdy z nas wie, że nie dzieje się tam za dobrze, ale nie przejmujemy się bo “pewnie i tak jest lepiej niż u nas”. A LeDuff pokazuje prawdziwy obraz biedy, która może szokować także w tej części świata.
Z okładki i niektórych opisów można się łatwo pomylić i wywnioskować, że Shitshow! stanowi krytykę Trumpa i amerykańskiej prawicy. Książka rozpoczyna się w roku 2015, kiedy wizja takiej prezydentury była tylko dziwną fantazją, a LeDuff stara się ukazać, czemu stała się ona prawdą. Pokazuje, że opisywana przez niego tragiczna sytuacja biednych obywateli USA wynika z narastających przez lata decyzji na tle polityczno-biznesowym. Nie ma tu sympatii ani dla władzy republikańskiej, ani dla demokratów, bo wszyscy przyczynili się do tego stanu rzeczy. Opis frustracji tak wielkiej, że doprowadziła wyborców do momentu, w którym było im wszystko jedno, liczyła się tylko wizja jakichkolwiek zmian. Warto przeczytać Shisthow! nawet jeśli nie będziecie mogli zdzierżyć charakteru LeDuffa, bo to spojrzenie w świat, do którego nikomu nie chce się samemu zaglądać, a mało kto chce go pokazywać. Za tłumaczenie książki odpowiada Kaja Gucio, którą należy pochwalić za bardzo umiejętnie posługiwanie się polskimi zamiennikami różnych wulgaryzmów i slangu stanowiących jeden z głównych aspektów języka jakim napisana jest ta pozycja.