Ted Lasso – pogoda ducha znowu jest seksi
Ted Lasso to zastrzyk z czystej pogody ducha. Produkcja tak zaraźliwie pozytywna, że aż niedzisiejsza. I to czyni ją na swój sposób wyjątkową.
Bycie sympatycznym nie jest w obecnych czasach zbyt popularne, wystarczy spojrzeć na szereg ulubionych serialowych bohaterów z ostatnich piętnastu lat. Teraz może nie jest to tak intensywne, ale jeszcze parę lat temu trudno było nie odnieść wrażenia, że każdy chce stworzyć swojego Gregory’ego House’a. Tego błyskotliwego, ale wrednego dupka, którego największą bronią są sarkazm i ironia. Nic zresztą dziwnego, bo przez wiele lat sprawdzało się to doskonale, sam mógłbym pewnie spisać długą listę rewelacyjnych antybohaterów tego typu. Jednak, pomimo ich rzekomej unikalności, także ten rodzaj postaci spotkało to, co w końcu dzieje się ze wszystkim w popkulturze – najzwyczajniej na świecie przejadły się. No bo ile można oglądać w kółko zmęczonych życiem, nienawidzących siebie i całego świata outsiderów, którzy w głębi serca tak naprawdę pragną być zbawienie przez zwykłą ludzką bliskość? To dość zabawne, że takie postaci, w założeniu opierające się na swojej wyjątkowości, w świecie telewizyjnych produkcji stali się kimś zupełnie powszechnym. Może warto pójść w odwrotnym kierunku i spotkać kogoś naprawdę rzadkiego? Bohatera otwartego na innych, kochającego bliźnich aż do przesady, którego najpotężniejszą bronią jest uśmiech i dobre słowo? Jeśli tęsknicie właśnie za takim rodzajem postaci, to Ted Lasso jest dokładnie tym serialem, który musicie obejrzeć.
Nie jest to serial, który od razu przykuł moją uwagę, dość długo musiałem być przekonywany, aby w ogóle dać mu szansę. Choć to chyba za mało powiedziane – na papierze Ted Lasso jawił się jako produkcja zupełnie nie skierowana do mnie. Historia o trenerze footballu amerykańskiego, który pomimo zerowej wiedzy o piłce nożnej zostaje zatrudniony do prowadzenia upadającej drużyny z Premier League brzmiała jak maraton dowcipów o różnicach kulturowych na linii USA-Wielka Brytania oraz piłce nożnej. Ten pierwszy temat grzeje mnie średnio, drugi natomiast nudzi wręcz śmiertelnie. Po obejrzeniu pierwszego sezonu już wiem, że powinienem się kierować zasadą “be courious, not judgmental”, ale wtedy oceniłem go bardzo pochopnie. I bardzo dobrze, że jednak postanowiłem dać szansę, bo Ted Lasso to wcale nie jest serial o piłce nożnej (choć stanowi ona jego fabularny trzon). Jest czymś więcej niż kolejną telewizyjną produkcją. To skumulowana dawka optymizmu i ludzkiego ciepła, które choć początkowo wydaje się trochę naiwne, ostatecznie okazuje się najlepszą bronią przeciwko wszechobecnemu marazmowi. I do tego jest cholernie zaraźliwe.
Zanim napiszę coś więcej o fabule, to warto wspomnieć o tym, skąd właściwie wziął się pomysł na ten serial. Geneza nieznośnie pozytywnego wąsacza jest o tyle ciekawa, że po raz pierwszy pojawił się jako postać reklamowych skeczy mających zachęcić Amerykanów to oglądania meczów brytyjskiej ligi piłkarskiej. Stacja NBC, która w 2013 roku nabyła prawa do ich transmisji, szukała sposobu, aby jakoś je urozmaicić. Do produkcji tych promocynych filmów zatrudniono gwiazdę Saturday Night Live Jasona Sudeiskisa, który wcielił się właśnie w postać głupkowatego trenera footballu amerykańskiego, który pokazuje w nich zupełny brak zrozumienia dla zasad piłki nożnej. Filmiki zdobyły wielką popularność na Youtubie (niektóre mają nawet dwadzieścia milionów wyświetleń) i stały się internetowym viralem, ale nikt się chyba nie spodziewał, że za parę lat te kilka zabawnych filmików przemieni się w pełnoprawny serial.
No dobra, czas wrócić do historii samego serialu. Tak już zostało to wspomniane – tytułowy bohater, wraz ze swoim pomocnikiem zwanym Coach Beard, przybywa do Anglii, aby rozpocząć pracę, o której nie ma zielonego pojęcia (tak przynajmniej sądzą wszyscy na około). Szybko okazuje się, że jest on chyba jedyną osobą, która jest zadowolona ze swojej nowej fuchy. Kibice uznają go za żart, zdemotywowani kolejnymi porażkami i skłóceni zawodnicy uznają go za gwóźdź do trumny drużyny, a właścicielce klubu wcale nie zależy na jego sukcesie. Tak naprawdę zatrudnienie niekompetentnego Amerykanina to jej sposób , aby zemścić się na swoim byłym mężu, aroganckim milionerze – uważa, że ta drużyna to jedyne rzecz, która naprawdę go obchodzi, a zrzucenie jej na samo dno będzie zemstą idealną. Nikt jednak nie spodziewa się, że ignorowany przez wszystkich wąsacz ma w sobie nieskończone pokłady determinacji, a przed jego umiejętnością wyciągania z innych tego, co najlepsze, nie ma żadnej obrony.
Ted Lasso jest serialem udanym w dużej mierze dlatego, że twórcom udało się, sam nie wiem jakim cudem, uciec od popadania w skrajności. Co znowu najlepiej widać po tytułowym bohaterze, który łatwo mógłby stać się karykaturą głupkowatego Amerykanina lub nieznośnym, słodko-pierdzącym panem przytulanką. Jednak cały myk w tym, że ostatecznie dostajemy bohatera, który pomimo całego swojego pozytywnego podejścia, wale nie jest taki naiwny. Bardzo pomaga tu pewne łyżka dziegciu w postaci jego rozpadającego się małżeństwa. W pewnym momencie rozumiemy, że jego zapał i optymizm nie są nieskończone, a ich okazywanie to wynik świadomej decyzji oraz pracy nad samym sobą. Oczywiście nadal mówimy tu o historii z założenia podnoszącej na duchu, iczęsto przesłodzonej, więc nie ma co liczyć na jakieś srogie psychodramy.
Istotne jest także to, jak Ted Lasso doskonale łączy konwencję z opowiadaną historią, sprawiając, że wraz z rozwojem serialu dzieje się z nami to samo, co z postaciami, które stają na drodze tego huraganu szczęśliwości. Początkowo też patrzymy na niego, jak na irytującego dziwaka, aby potem poddać się jego charyzmie. Jednak nie jest to kwestia tylko głównego bohatera, bo tak samo zmienia się nasze spojrzenie na postaci drugoplanowe. Dupkowata gwiazda, sfrustrowany starzejący się zawodnik, stłamszony pomocnik, pozornie płytka internetowa celeberytka, a nawet wspomniana wcześniej dwulicowa szefowa – za sprawą magicznych mocy trenera Lasso oni wszyscy w końcu stają się postaciami, z którymi jesteśmy w stanie sympatyzować. Duża w tym zasługa bardzo dobrego castingu, cała obsada została dobrana fantastycznie. Choć największą gwiazdą jest tu sam Jason Sudeiskis, który wręcz roztapia się w roli Teda Lasso. Jeśli, podobnie jak ja, kojarzyliście go z rolami raczej mało sympatycznych kolesi, to od tego momentu nie będziecie mogli już spojrzeć na niego w ten sposób.
Ted Lasso to idealna pozycja dla wszystkich, którzy po prostu chcą przez chwilę zapomnieć o syfie otaczającego świata. Niezwykle odprężająca produkcja, która przypomina, że czasami po prostu warto się uśmiechnąć i przez chwilę przestać się zadręczać. Niby banał, ale ja uważam, że w dzisiejszych czasach za rzadko pozwalamy sobie na takie takie lekcje z optymizmu.
Jeśli podobają Ci się moje teksty i chciałbyś Wesprzeć ich powstawanie za sprawą postawienia symbolicznej (5zł) kawy na portalu buycofee.to to kliknij poniżej?