The Boys – trochę narzekań na sezon trzeci.

 The Boys – trochę narzekań na sezon trzeci.

Trzeci sezon The Boys podtrzymał moją miłość do tego serialu. Jednak, aby nie popaść w ślepy zachwyt postanowiłem przyczepić się do kilku istotnych elementów, które tym razem według mnie nie zagrały.

Kocham The Boys, to jeden z moich ulubionych seriali w historii. Zawdzięczam mu wyrwanie z popkulturowego marazmu, jaki dopadł mnie w trakcie drugiego lockdownu (mowa o jesienni 2020), kiedy myślałem, że już nic nigdy mnie wciągnie. W końcu postanowiłem odpalić pierwszy odcinek adaptacji komiksu Gartha Ennisa (który zdążył mnie już porządnie zmęczyć) i wsiąkłem, nie byłem w stanie się oderwać i oglądałem w każdej wolnej chwili. Pewnie jak wielu, przyszedłem zobaczyć krawędziową satyrę na superbohaterszczyznę, a zostałem dla trzymającej za gardło fabuły, zaskakująco dobrze rozpisanych postaci oraz satyry społecznej. Zresztą, nie jest to tekst przeznaczony dla osób nieznających serialu, więc nie będę się rozpisywał się, za co uwielbiam ten serię. Zapewne sami doskonale to wiecie, choć warto napisać, że Anthony Starr jako Homelander jest darem dla ludzkości od popkulturowych bogów – żadna okazja, aby o tym wspomnieć nie powinna być zmarnowana. Trzeci sezon z jednej strony wzmocnił moje uczucia, ale z drugiej sporo rzeczy mi w nim nie podpasowało i właśnie im chciałbym poświęcić ten tekst.

The Boys Homelander

Zanim internetowe pochodnie zaczną oświetlać mój monitor, śpieszę z małym wyjaśnieniem – The Boys to jest z tych specyficznych przypadków, w których wady i niedociągnięcia dodają produkcji charakteru. Już wcześniej można było przyczepić się choćby do tego, że radosne epatowanie przemocą w pewnym momencie przestało robić takie wrażenie, a zaczęło być ździebka niesmaczne, wręcz gówniarskie, ale to też pewien urok tego serialu – twórcy mają na tyle dużą swobodę i korzystają ze swoich zabawek ile wlezie. Czasami przeginają albo realizują niezbyt trafione pomysły, ale to właśnie pozwala poczuć, że obcujemy z czymś autorskim, a nie kolejnym wysterylizowanym produktem napisanym według algorytmu.

Trzeci sezon to podkręcenie wszystkiego, co widzieliśmy wcześniej. Jest brutalniej, bardziej zwyrolsko i cynicznie. Widać to chyba we wszystkich najważniejszych aspektach serialu. Krew i flaki leją się w absurdalnych ilościach, Homelander jest coraz bardziej niezrównoważony, nawiązania współczesnych mediów i polityki USA dosadniejsze, a cynizm i beznadzieja atakują z każdej strony. The Boys nabrało rozpędu i raczej nie zamierza się zatrzymywać. Problem w tym, że ta, niezwykle satysfakcjonująca, rozpierducha robi się tak głośna, efektowna i zajmująca pełno miejsca, że niektóre elementy giną w jej blasku. I to właśnie o nich chciałbym popisać w dalszej części tego tekstu.

Bohaterowi są niezniszczalni

W popkulturowym slangu istnieje określenie “plot armour”, używane w sytuacjach, w których bohater przeżywa niebezpieczną sytuację tylko dlatego, że jest potrzebny do dalszego przebiegu fabuły. W The Boys było to jednocześnie problemem, jak i całkiem płodnym polem dla inwencji scenarzystów – wystarczy wymienić wszelkie patenty na trzymanie Homelandera w szachu. Jednak, przynajmniej dla mnie, nienaruszalność głównej ekipy stała się dość męcząca w okolicach połowy drugiego sezonu. Kij z tym, że mowa o ekipie normików walczącej z bandą supsów pod wodzą maniakalnego półboga, bo w końcu na tym opiera się cała idea serialu. Bardziej chodzi mi o pewien dysonans tego bezpieczeństwa w kontekście tego, jak łatwo zabijalna jest reszta świata przedstawionego. Wszyscy naokoło padają jak muchy, ale naszym milusińskim zwyrolom nic nie grozi.

Do pewnego momentu sezonu trzeciego dało się jeszcze jakoś uargumentować podstawowe pytanie “Czemu Homelander po prostu nie przyleci i ich wszystkich nie zabije”. Pojawiła się kwestia szantażu za sprawą kompromitujących go nagrań, układ z Butcherem dotyczący Ryana i kilka pomniejszych elementów. Jednak to utrzymywanie naszego ukochanego maniaka w ryzach zaczęło dla mnie tracić sens, kiedy Starlight ujawniła prawdę na jego temat w swoich social mediach. Od tego momentu powinna skończyć się jakakolwiek pobłażliwość, a życie głównych bohaterów zawisnąć na włosku. Tak przynajmniej poczułem się po cliffhangerze, jakim zakończył się Herorgasm, ale nic podobnego nie nastąpiło. Chyba najbardziej absurdalna jest w tym niezniszczalność Mother’s Milka. Butcher i Hughie w każdej poważniejszej akcji tego sezonu naszprycowani są tymczasowym V, Frenchie zawsze jest broniony przez Kimiko, a Starlight jest supkiem – tu znajdzie się jakieś wytłumaczenie, ale uwielbiający hip-hopowe koszulki koleżka ma naprawdę niezwykłe szczęście do wychodzenia cało z dosłownych masakr. W kolejnym sezonie twórcy powinni zrobić coś więcej, abyśmy poczuli, że głównych bohaterów rzeczywiście może spotkać jakaś solidna krzywda. Zwłaszcza kiedy Homelander nie powinien mieć już żadnych oporów.

The Boys Butcher Soldier Boy

Powrót do punktu wyjścia

Jak na tak z założenia bezkompromisowy serial, twórcy The Boys mają zaskakujące duże problemy ze zburzeniem jego statusu quo. Ten sezon czasami wręcz kipiał od atmosfery “od teraz już wszystko będzie inne”, ale ostatecznie w zaskakująco wielu aspektach wrócił do punktu wyjściowego. Jasne, mamy trochę zmian mogących napędzać dalsze odcinki – Homelander już nie ma oporów w pokazywaniu swojego prawdziwego oblicza i ma u boku Ryana, pani wybuchająca głowa zostaje wiceprezydentem, Butcherowi zostało kilka miesięcy życia, Starlight już oficjalnie jest renegatką, a parę postaci umarło lub usunęło się w cień. Niby działo się dużo, ale w gruncie rzeczy końcówka cofa sytuację do stanu sprzed tego sezonu. Cały wielki quest związany z Soldierem Boyem ostatecznie nie doprowadził do niczego poza odkryciem, że są sposoby, aby ucapić Homelandera. Cała chłopacka (z dwiema kobietami na pokładzie wypadałoby to już chyba zmienić) ekipa ponownie jest razem, Vought dale jest na szczycie, a supy tylko zwiększyły swoją pozycję. Chciałbym mieć na tyle wiary, aby uwierzyć, że to kolejny cyniczny zabieg ze strony twórców (w stylu “tak naprawdę nie mam wpływu na nic”), ale śmiem powątpiewać. I o ile w kontekście jednego sezonu jako pewnej osobnej jednostki fabularnej, te osiem odcinków sprawdziło się bardzo dobrze, to patrząc na serial jako całość zaczynam się obawiać, że The Boys może w pewnym momencie zmienić się w kolejny tasiemiec bojący się zrobić solidny krok w stronę prawdziwego zakończenia tej historii. Rozmienianie się na drobne zniszczyło już niejeden wielki serial.

Postaci drugoplanowe

Wspominałem już, że jedną z największych zalet The Boys są świetne postaci, także te drugoplanowe. Nawet mniej istotne postaci często wyróżniały się jakąś cechą charakteru, a ich wątki wtórowały głównej fabule. Oglądając sezon trzeci odniosłem wrażenie, że tym razem pod tym względem jest o wiele gorzej, a dla niektórych bohaterów w serialu po prostu zaczyna brakować miejsca. Taki Deep zawsze był raczej comic reliefem, ale posiadał jakiś konkretny wątek, który można było śledzić. W najnowszych odcinkach służy albo do powtarzania zużytych już rybnych dowcipów (choć scena z kolacją należy do najbardziej mocarnych w całym serialu) i nabijania się z jego bezużyteczności oraz posłuszeństwa wobec Homelandera. Równie dobrze mógłby zostać wycięty, a fabuła nie ucierpiałaby na tym w żaden wyraźny sposób. Jednak brak pomysłu na boysowego odpowiednika Aquamana nie boli mnie tak, jak niewykorzystanie potencjału o wiele ciekawszej postaci, czyli Queen Maeve.

Amazonka tego świata to najciekawsza z postaci z najbliższego otoczenia Homelandera, której wewnętrzna walka pomiędzy strachem a nienawiścią do swojego przywódcy sumienia stawiała ją w bardzo niejednoznacznym świetle. W całej kolekcji umęczonych postaci, to wobec niej stosowano najwięcej przemocy psychicznej, której bolesność wylewała się z ekranu. Kipiące w nią złość i wyrzuty sumienie kumulowały się aż do wybuchu podczas finałowego pojedynku ze Stormfront pod koniec drugiego sezonu. Naprawdę było w czym rzeźbić, a sama Maeve powinna stać się jedną z centralnych postaci w serialu. I owszem, odgrywa bardzo znaczącą rolę, ale jednocześnie w dziwny sposób jest zepchnięta na margines. To przecież ona dostarcza Butcherowi tymczasowe V, nakierowuje ekipę na trop istnienia Soldier Boya, w końcu ratuje wszystkich podczas finałowego pojedynku. Przy tym wszystkim służy głównie jako narzędzie fabularne, a twórcy nie poświęcają jej “prywatnego” czasu, aby przedstawić całą głębię jej przemiany. Jest to dość konfundujące, kiedy porównać to do ilości czasu ekranowego, jaki dostał wątek A-Traina. Nie chodzi mi tu o osobny, potężny wątek, ale chociaż kilka dodatkowych scen. Zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę, że The Boys (konsekwentnie z tytułem) trochę niedomaga pod względem kobiecych wątków. Owszem Starlight jest jedną z centralnych postaci, ale z postaci pojawiających się w każdym odcinku oprócz tego mamy tylko Kimiko i znajdującą się na dalszym planie Ashley.

Podobny niedosyt odczuwam jeśli chodzi o wątki MMa, Frenchiego i Kimiko. Z tym pierwszym twórcy mają najwidoczniejszy problem. No niby ma swój wątek związany z zabiciem swojej rodziny przez Soldier Boya, ale oprócz ciągłego powtarzania tego i wygrażania właściwie nic z niego nie wynika. Tak samo jego rola kompasu moralnego dla drużyny ma raczej słaby wydźwięk. Biorąc pod uwagę, że jego możliwości działania w akcji też są takie se, zmienia się w postać niepotrzebną. Najciekawsze momenty z nim związane to, w którym ma do czynienia z supkowym fanatykiem, który zajął jego miejsce w rodzinie. Jeśli chodzi o Kimiko i Frenchiego, to ich wspólny wątek też zatacza kółko. Poświęcenie tak dużej ilości miejsca, aby ona mogła zrozumieć, że posiadanie mocy może być spoko, to trochę przerost formy nad treścią. Natomiast wejrzenie w jego przeszłość w rosyjskiej mafii także niewiele wnosi. Owszem, to bardzo urocza parka i ogląda się ich przyjemnie, ale odnoszę wrażenie, że w tym sezonie obserwowaliśmy ich tylko dlatego, że nie można było ich odstawić zupełnie na bok.

Satyra

Zanim przejdę do ostatniego punktu, chciałby przypomnieć o istotnym aspekcie z nim związanym: Pisząc o The Boys w kontekście satyry społecznej zawsze warto przypomnieć o najbardziej przewrotnym fakcie związanym z tym serialem, czyli jego przynależności do Amazona. Produkcja, która uwielbia wyśmiewać współczesne USA, media oraz wszechwładze korporacji sama produkowana jest przez firmę będącą ucieleśnieniem bezdusznego kapitalizmu. Nie będę tutaj zgrywał świętego albo wielce oświęconego, bo sam sam nic z tym fantem nie robię, ale zawsze warto o tym wspomnieć.

A teraz przejdźmy do konkretów – kolejną składowa The Boys stojącą za sukcesem serialu jest jego umiejętność punktowania i nawiązywania do absurdów zachodniego świata. Wyszydzanie kultu superbohaterów to wręcz sprawa drugorzędna,, bo Homelander i jego ekipa są symbolem wszelkiego rodzaju celebrytów i bogaczy tego świata, wraz z ich zepsuciem i oderwaniem od rzeczywistości. W końcu w krucjacie tytułowej załogi chodzi o możliwość udupienia tych, którzy wydają się żyć poza wszelkimi konsekwencjami, dopóki ich grzeszki są zakopane odpowiednio głęboko. Serial nigdy nie starał się tego ukrywać, ale mam wrażenie, że w tym sezonie także to nawiązywanie do współczesności trochę wyrwało się spod kontroli.

The Boys Imagine parody

Znowu jest trochę tak, że narzekam na coś, co w gruncie rzeczy mi się podobało. Nie będę ukrywał, że przeróbka groteskowego wspólnego śpiewa Imagine przez gwiazdy kina w ramach wsparcia “normalnych” ludzi w czasie pierwszego lockdownu była przezabawna. Tak samo jak boysowa wersja niefortunnej reklamy Pepsi z udziałem Kendall Jenner, albo wizyta w superbohaterskim lunaparku. Prezenter telewizyjny wzorowany na Tuckerze Carlsonie to strzał w dziesiątkę. Rozpatrywane osobno wszystkie te sceny były świetne, ale zebrane do kupy wywoływały we mnie uczucie przesytu. Odnosiłem wrażenie, jakby twórcy w gorączkowym poszukiwaniu tego komu/czemu jeszcze dowalić, że nie zastanawiali się, czy w takim natężeniu satyra nie straci na swoim znaczeniu. Zamiast pobudzać, zaczyna się stawać sarkazmem dla samego sarkazmu, pustym memowiskiem.

Największym symbolem tego zbyt dużego natężenia bezpośredniej satyry jest sama główna gwiazda serialu, czyli nasz kochany Homelander, który w tym sezonie okazuje się po prostu Donaldem Trumpem. Nie jest to żadnym zaskoczeniem, bo żeby nie zauważyć tego faktu wcześniej trzeba mieć dość ograniczone zdolności poznawcze, ale nigdy wcześniej nie było to rzucone tak perfidnie w twarz. Jakby scenarzyści naprawdę nie wierzyli w swoich widzów i mieli konieczność upewnienia się, że nikt tego nie przeoczy. W ogóle trochę brakuje mi tego wcześniejszego Homelandera, w którym piękni alt-rightowy chłopcy byli w stanie doszukiwać się pozytywnego bohatera. Zarówno to, jak i jego uczłowieczanie było dość karkołomne, ale miało pewien urok.

No i to tyle w temacie narzekania na jeden z moich ulubionych seriali. Traktuję ten tekst jako pewien dowód sympatii, bo w przypadku produkcji, której nie darzyłbym taką estymą, pewnie nie chciałoby mi się tyle produkować.

Jeśli podobają Ci się moje teksty i chciałbyś Wesprzeć ich powstawanie za sprawą postawienia symbolicznej (5 zł) kawy to kliknij poniżej🙂

This image has an empty alt attribute; its file name is d0rgNlJQ.png

Related post

WP-Backgrounds Lite by InoPlugs Web Design and Juwelier Schönmann 1010 Wien