Twin Peaks, czyli harce dwóch złośliwych dziadów
Trzeci sezon Twin Peaks to artystyczny dowcip doskonały. Fascynujący serial, który zachwyca niepowtarzalną atmosferą, ale nie pozwala też pozbyć się wrażenia, że twórcy mają z nas niezły ubaw.
O twórczości Davida Lyncha zdanie można mieć różne, ale nie sposób odmówić mu umiejętności robienia wokół siebie odpowiedniego szumu. W przypadku zakończonego właśnie trzeciego sezonu Twin Peaks należy mówić wręcz o mistycznej otoczce. Już sam “przewidziany” powrót do kultowego serialu sprzed 25 lat był sensacyjną wiadomością. Apetyt wzbudzała także aura tajemnicy, która w XXI wieku jest czymś niezwykłym. Zamiast milionów trailerów zdradzających połowę serialu, otrzymywaliśmy nic nie tłumaczące teasery. To wszystko sprawiło, że trudno było się spodziewać czym właściwie będzie powrót przygotowany przez Lyncha i Marka Frosta. Niektórzy obawiali się, że dwaj panowie pójdą po linii najmniejszego oporu i zaserwują fanom sentymentalną wycieczkę po znanej okolicy. Inni natomiast oczekiwali właśnie powrotu na stare śmiecie i ponownego spotkania dawno niewidzianych znajomych. Prawda okazała się zupełnie inna, a ja jestem święcie przekonani, że Frost i Lynch nadal chichrają się gdzieś w kącie zachwyceni numerem, który wywinęli swojej widowni.
Twin Peaks przełamuje konwencje
Z czym kojarzy się Twin Peaks, oprócz dziwnej i mrocznej atmosfery? Hiperaktywny i charyzmatyczny agent Cooper i dziwni, głupkowaci, ale sympatyczni mieszkańcy tytułowego zadupiastego miasteczka? Wydawać by się mogło, że bez tych elementów nie ma mowy o tym serialu? Ha, panowie Lynch i Frost udowadniają nam, że wcale tak nie jest. Cooper przez większość czasu istnieje jako ograniczony umysłowo Dougie Jones, a starzy bohaterowie pojawiają się głównie w epizodach. Jednak scenariusz używa ich wszystkich w sposób co najmniej sprytny, bo służą głównie jako kolejne sztuczki wyprowadzające widza w pole. Gdy wydaje się nam, że pojawienie się następnego wątku ze starych serii sprawi, że wrócimy na znajome tory, po raz kolejny zostajemy wystrychnięci na dudka. Ta przeciągająca się zabawa w kotka i myszkę może być dla wielu za długa (18 odcinków to w dzisiejszych czasach naprawdę dużo) i irytująca, ale nie sposób odmówić jej hipnotycznej siły. To taki snuj, w którym pozornie prawie nic się nie dzieje, a jednocześnie wypełniony jest dziwym napięciem, nie pozwalającym oderwać od siebie wzroku.
Istnieją dwie szkoły oglądania wytworów Lyncha. Jedna zakłada, że w każdym elemencie należy szukać wskazówek, że wszystko ostatecznie łączy się w całość i nie wolno odpuścić żadnego pojawiającego się symbolu. Ja jednak uważam, że podążając tą ścieżką można ostatecznie poczuć się oszukanym. Dlatego preferuję inną, bardziej radosną drogę. Dla mnie dzieła Lyncha nie muszą ostatecznie łączyć się w jeden obrazek, a nawet nie powinny tego robić. I tak jest właśnie w przypadku trzeciego Twin Peaks. Ten serial to dla mnie wspaniała podróż po zwichrowanej wyobraźni twórców, którzy zabierają nas do krainy rządzonej przez nieznaną nam logikę. To wycieczka wypełniona pięknymi obrazami, fascynującymi ujęciami i niespotykanym nigdzie indziej klimatem. To świat zamieszkany przez postaci, które jednocześnie są karykaturalnie śmiesznie i przerażające. W Twin Peaks największy niepokój budzą nie wszystkie przedziwne zjawiska, tylko właśnie ludzie bardziej przypominający zaprogramowane maszyny niż istoty z krwi i kości. Zagubione w świecie na granicy jawy i snu, nawet nie zdający sobie sprawy z jego dziwnego piękna.
Nie trzeba rozumieć Twin Peaks, aby rozkoszować się tym serialem
Wyobrażam sobie, że po zakończeniu Twin Peaks wielu ludzi poczuje się zagubionymi i w pewien sposób oszukanymi. Jednak chyba nikt nie spodziewał się, że uzyskamy jasne odpowiedzi i jakiekolwiek zamknięte zakończenie. Przecież to nie jest gra, w którą kiedykolwiek grał David Lynch. To ważny serial, bo pokazuje, że w dzisiejszej telewizji nadal jest miejsce na produkcje ludzi mających artystyczne jaja ze stali i nie bojących się dać światu rzeczy, które mogą wkurzyć bardzo wiele osób. To wielka sztuka – nakręcić coś, co oczaruje pewną część widzów, a drugą niemiłosiernie wkurzy. Można by rzecz, że to trolling idealny.