Wychowane przez wilki, czyli miłość do serowego saj faj wszystko wybaczy

Wychowane przez Wilki to dla mnie serial-pułapka. Świadomy jego wad, oglądałem go z przyjemnością. Dlatego dla spokoju swojego sumienia postanowiłem podzielić się z Wami tekstem na temat jego nieporadności.
UWAGA. TEKST PRZEZNACZONY DLA OSÓB KTÓRE PIERWSZY SEZON MAJĄ JUŻ ZA SOBĄ
Wychowane przez wilki po dziesięciu odcinkach wciąż wywołują u mnie mocno ambiwalentne odczucia. Dawno nie miałem do czynienia z serialem, które mógłbym uznać w równym stopniu wspaniały, jak i beznadziejny. Mam wrażenie, że w każdym jego aspekcie jestem w stanie znaleźć coś, co bardzo mi się spodobało i bawiło absurdalnością. Poszczególne wątki, postaci, gra aktorska, realizacja i próby snucia rozważań na sprawy ostateczne – wszystko to posiada swojego przedstawiciela na dwóch krańcach skali. Co gorsza, ta sprzeczność sprawia, że czuję do tej produkcji jeszcze więcej sympatii niż na to zasługuje. To uczucie towarzyszyło mi już w trakcie początku kampanii reklamowej, której warto przyjrzeć się na samym początku.

Ridley Scott ponownie zabiera się za science-fiction! To zdanie, które kiedyś wywołałoby uczucie podniecenia u fanów gatunku, ale obecnie powoduje raczej obawy przed tym, że otrzymamy kolejny patetyczny i niestrawny gniot. Choć gdzieś ciągle tli się ta mała iskierka nadziei. Sam jestem naiwnym romantykiem wierzącym w nadejścia dnia, w którym twórca Obcego zaliczy powrót do dawnej formy. Tak było w momencie, kiedy pierwszy raz zobaczyłem plakat reklamujący Wychowane przez wilki. Dość enigmatyczna grafika androida trzymającego noworodka i napis “Nowy serial Ridleya Scotta” – tyle wystarczyło, aby od razu przykuć uwagę. Szybko okazało się, że to bardzo sprytne marketingowe podkolorowanie jego roli w projekcie – pozostał co prawda jednym z producentów wykonawczych i oraz reżyserem dwóch odcinków (kilka wyreżyserował też jego syn Luke), ale twórcą oraz głównym scenarzystą serialu jest Aaron Guzikowski, czyli autor, którego nazwisko pewnie prawie nikomu nic nie mówi (jego największym osiągnięciem był scenariusz do znakomitego Labiryntu Denisa Villeneuve’a). Taka strategia sprawdziła się całkiem dobrze – nazwisko Scotta wywołało zainteresowanie i od razu określiło klimat produkcji, a wszelkie obawy zostały uspokojone informacją o tym, że pieczę nad całością trzyma ktoś inny. Ziarno ciekawości zostało zasadzone i szybko zakiełkowało, w czym na pewno pomógł fakt, że trafiło na wciąż mocno jałowy grunt telewizyjnego science-fiction w starym stylu.

Przyciężkawe, niedzisiejsze i pompatyczne – to tylko kilka określeń, które przyszły mi do głowy po obejrzeniu pierwszych trzech odcinków. W normalnej sytuacji trudno uznać je byłoby za pochwalne, ale tym razem świadczyły o moim małych zachwycie. Atmosfera serialu świetnie oddawała klimat starych (no takich z lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych) opowieści z ogólnie pojętego science-fiction. Pewne narracyjna chropowatość, fabularny nihilizm i próba zadawania odwiecznych, fundamentalnych pytań połączonych z niezbyt przyjemną wizją przyszłości. Owszem, Wychowane przez wilki od samego początku nie próbowały udawać, że mając cokolwiek wspólnego z naukowym prawdopodobieństwem i jakąś szczególnie logiczną podstawą przedstawianych wydarzeń, ale to też miało swój niezaprzeczalny urok. Nie przeszkadzała mi nawet ta łopatologia i natarczywa symbolika, która sprawiała, że naprawdę trzeba było się postarać, aby nie załapać , z czym mamy do czynienia (nową przypowieścią o raju pozbawionym władzy Boga). Szczególnie ujął mnie w tym pierwszy, bardzo kameralny odcinek. Dwójka androidów, ich wydawać by się mogło, od początku skazana na niepowodzenie misja (śmierć wszystkich dzieci poza Campionem), interesująca ukazana wizja rozwoju prymitywnej osady – mocno to na mnie oddziaływało. Całość wibrowała aurą tajemniczości i budziła ciekawość Ba, na chwilę uwierzyłem w rzecz niezwykle rzadką dla takich produkcji, czyli w to, że twórcy wiedzą, do czego to wszystko prowadzi. Cóż, po zakończeniu sezonu odnoszę wrażenie, że jednak jest wręcz przeciwnie, ale do tego wrócimy za chwilę.

Nagła zmiana klimatu, która nastąpiła w drugim odcinku była sporym zaskoczeniem. I nie chodzi mi o sam motyw przybycie Arki oraz wyznawców Sola, bo pojawienie się drugiej strony religijnego medalu było czymś, czego należało się spodziewać od samego początku. Podobnie jak retrospekcji przedstawiających wydarzenia z pogrążonej w konflikcie Ziemi. Jednak kiedy matka przyjęła postać Necromancera, po czym poleciała na statek, aby wybić prawie wszystkich jego mieszkańców, to nie powiem, szczęka mi trochę opadła. Zwłaszcza biorąc pod uwagę potwornie brutalne i bezwzględne przedstawienie samej rzezi (to zabijanie krzykiem przyprawia mnie o ciarki). Po chwili szoku znowu uznałem, że to rozwiązanie jeszcze bardziej podbudowuje ten zimny, skrajnie pesymistyczny klimat. Ostatnia ostoja ludzkości w ciągu kilku minut zminimalizowana do małej grupki osób – poczucie, że człowieczeństwo naprawdę stoi na granicy wymarcia było przyjemnie (w trochę masochistyczny sposób) przeszywające. Miałem świadomość, że od samego początku jest to wszystko grubymi nićmi szyte, ale nadal nie stało na przeszkodzie mojemu zachwytowi. Dzień dobry, nazywam się Kajetan i chyba mam lekki problem z miłością do serowatego science-fiction.

Jeśli ktoś zaczął się obawiać, że będę dalej leciał z opisem wszystkich odcinków, to już go uspokajam – sam nie mam na to ochoty. Chciałem bardziej zaznaczyć, jak bardzo ten serial kupił mnie na samym początku oraz jak duże były moje zapasy tolerancji wobec dziwnych zabiegów scenarzystów. Przyjąłbym nawet najbardziej naciągane rozwiązania (nawet tego końcowego megawunsza), gdyby udało im się w tym wszystkim utrzymać jakieś skupienie i konsekwencję. A tego właśnie zabrakło dla mnie najbardziej, bo wątki prowadzone są bez ładu i składu, a potem porzucane. Idealnym przykładem może być początkowy nacisk, jaki kładziony był na kwestię przetrwania na skrajnie nieprzyjaznej planecie. Powolne budowanie osady przez Matkę i Ojca, próba nauczenia dzieciaków polowania, rozpaczliwe zimno i przytulanie się do tajemniczej, gorącej skały przez wyznawców Sola – to był ważny element budujący tę surową atmosferę serii. Odnoszę wrażenie, że dla twórców przestał być on nagle istotny, a bohaterowie przestali odczuwać głód i zimno. Innym przykładem może być nagłe porzucenie retrospekcji pozwalającej lepiej zrozumieć ziemski konflikt – tutaj niby można uznać, że to świadomy zabieg mający na celu jednocześnie zwiększenie tajemniczości oraz prostej symboliki, co miałoby rację bytu, gdyby nie ogólna tendencja serialu do urywania wątków lub zmieniania zachowania postaci. O ile u głównych bohaterów nie jest to aż tak widoczne (może dlatego, że miotają się w tą i we tą jak porażeni), to drugoplanowe postaci zachowują się, jakby były NPC w CRPG, które aktywne są tylko w trakcie wykonywania związanego z nimi questa. Koronnym przykładem jest tu dla mnie wątek gwałtu na Tempest i jej niechcianej ciąży, która nagle w ogóle przestaje mieć na znaczeniu (tutaj ogólnie minus za niezbyt sprawne poprowadzenie tak ciężkiego tematu). Dość wygodnym rozwiązaniem scenarzystów okazał się też pomysł na podszeptywanie Marcusowi tego, czego nie powinien zrobić (np. zabić Matki), co pozwoliło im na stosowanie deux ex machiny właściwie w dowolnym momencie.

Fabularny chaos jest dość męczący, ale po wyłączeniu w mózgu potrzeby jakiegoś ciągu przyczynowo-skutkowego, Wychowane przez wilki nadal oglądało mi się dobrze jako ciąg mniej (szatański wąż podżegacz) lub bardziej udanych (prosty, ale intrygujący motyw z tajemniczą skałą) pomysłów. Jedną rzeczą, której tak naprawdę nie jestem w stanie wybaczyć, to zmarnowanie samego wątku religijnego, ostatecznie potraktowaniu bardzo po macoszemu. Temat wiary jest czymś bardzo zniuansowaniem i wymagającym do sprawnej realizacji obecności zwątpienia. Tutaj natomiast mamy do czynienia z obustronnym fanatyzmem (ateizm kontra wiara ponad wszystko). Ktoś może w tym momencie stwierdzić “Hola, hola, przecież bohaterowie przechodzą spore transformacje”. Na przykład Marcus. Owszem, ale problemem jest dla mnie jeden – większość z tych przemian oparta jest na jakiegoś typu objawieniu – Marcus zaczyna słyszeć głosy czy wątpiący Hunter odzyskuje pewność po wsadzeniu łapy do magicznej skały (użyta parokrotnie), a to są rozwiązania poprowadzone po linii najmniejszego oporu. Aby być uczciwym wskaże też kilka motywów, w których scenarzyści popisali się trochę bardziej. Jednym z nich jest początkowe pochylenie się na małym Campionem i pytaniem, czy wiara w istotę wyższą nie jest jedną z naturalnych ludzkich cech (mimo prób wyplenienia). Interesujący była też kwestia tego, czy wiara Matki w nieomylność swojego twórcy też nie zasługuje na miano religijnej. Choć tutaj efekt psuło bezpośrednie wsadzenie tego pytania w usta Ojca.

Mógłbym ponarzekać na kwestię techniczne, ale tutaj uważam, że zalety pozwalają przymknąć oko na pewne wady, a te z kolei ponownie wpisują się w przyjętą konwencję. Wychowane przez wilki są czasami zachwycające. Niepokojąca aż do ciarek czołówka jest jedną z moich ulubionych w historii telewizji i jest dokładnie tym, czym powinien być cały ten serial. Jestem fanem retro futurystycznego designu Matki (też w wersji bojowej), Ojca i reszty androidów. Ujmują mnie też wyglądające jak gwizdki statki (to chyba przez skojarzenia z projektami Moebiusa). Zachwyt psują niektóre niezbyt udane efekty specjalne jak choćby, znowu, komputerowy Megawąż albo komiczna scena przelotu przez wnętrze planety. Ale znowu – ta taniość niektórych elementów całkiem dobrze współgra z całością. O grze aktorskiej wypowiem się krótko – wszystkie główne postaci, poza dzieciakami, zostały zagrane bardzo dobrze, a Amanda Collins jako Matka jest wybitna i zasługuje na wszelkie nagrody.

Po finale pierwszego sezonu porzuciłem nadzieję, że Wychowane przez wilki sprostają oczekiwaniom zrodzonym po seansie pierwszych odcinków. Twórcy już teraz wyraźnie się pogubili i wszystko wskazuje na to, że ten bałagan będzie się tylko pogłębiał. Nie zmienia to jednak tego, że pewnie i tak będę go dalej oglądał. I może w przyszłości będę się bawił nawet lepiej, bo nie będę się łudził, że czekają na mnie jakieś głębsze treści. Może to mało ambitne podejście, ale czasami trudno jest przestać być więźniem własnych upodobań.
Jeśli podobają Ci się moje teksty i chciałbyś Wesprzeć ich powstawanie za sprawą postawienia symbolicznej (5zł) kawy na portalu buycofee.to to kliknij poniżej🙂