Chcę umrzeć nad deską kreślarską – rozmowa z Tomaszem „Spellem” Grządzielą.
Cykl wywiadów rozpoczynam od rozmowy z jednym z ciekawszych polskich komiksiarzy, czyli Tomaszem “Spellem” Grządzielą. Dowiecie się z niej między innymi dlaczego życie rysownika przypomina anime dla małych chłopców i dlaczego egocentryzm bywa wartościową cechą.
Powiedziałeś kiedyś, że widzisz swoje życie trochę jak „Dragon Balla” tylko, że zamiast napieprzać ludzi po mordach, trzaskasz rysunki. Co dokładnie miałeś na myśli?
Typowy bohater takiego anime dla małych chłopaczków biega po świecie i się bije, bo jego głównym celem jest stanie się najsilniejszym wojownikiem na świecie. To jego główny priorytet. Widzę w tym odbicie siebie, tylko mi chodzi o perfekcję w rysowaniu. Każda stawiana kreska jest jak kolejny cios w mordę przeciwnika.
Jesteś w tym niezwykle konsekwentny. Czytałem Twoje wypowiedzi udzielone do wywiadu sprzed siedmiu lat i ich wydźwięk jest bardzo podobny do tego, co mówisz teraz.
Tak, niewiele się zmieniło pod tym względem.
A czy nadal jesteś egocentrykiem? Pomaga Ci to w tym lekko maniakalnym dążeniu do celu?
Tak. Czy większym, czy mniejszym niż wtedy? Trudno mi to powiedzieć. Mój świat kręci się wokół mnie i tego co robię. Pomaga mi to skoncentrować się na tym co robię, ale uważam to także za swoją wielką wadę charakteru. Z tego powodu na przykład nie obchodzę swoich urodzin, bo uważam to za takie święto egoizmu, wiesz zapraszasz znajomych, by stawiali Ciebie na przedzie. Więc z jednej strony lubię ten egocentryzm, bo pomaga mi w tym co robię, ale muszę go trzymać na wodzy.
A kiedy stwierdziłeś, że to co robisz jest na tyle dobre, by pokazać to całemu światu?
Od samego początku. Znaczy, to nie było tak, że stwierdziłem, że jestem na tyle dobry. Ale pamiętam dokładnie dzień, kiedy to się zaczęło. To było w gimnazjum, szedłem ulicą i nagle stwierdziłem, że muszę się artystycznie wyrzygać. Próbowałem pisać opowiadania, ale jakoś mi to nie wychodziło, były też wiersze, ale o nich lepiej nie wspominać. Wcześniej rysowałem z tatą trochę komiksów i strasznie mnie to zawsze kręciło, więc stwierdziłem, że to jest to. Zacząłem rysować komiks internetowy, który nazywał się „Another Heroes”. Siłą rzeczy, bo to był komiks internetowy, pokazałem go całemu światu. I od tych prawie dziesięciu lat, staram się pokazywać wszystko co robię. A rysowania do szuflady po prostu nie cierpię. Zresztą, to część wcześniej wspomnianego egocentryzmu.
A jak to było na początku, czy pojawiały się negatywne komentarze?
Kiedy jesteś mało znany i zaczynasz z komiksem internetowym, to komentarze pojawią się zazwyczaj od osób, którym się to podoba. Jeśli ktoś stwierdzi, że to słabe, to prostu idzie dalej. Dopiero jak zaczynasz być znany pojawiają się uwagi typu „Jakim prawem to się może komuś podobać, ja tu napiszę i pokażę wszystkim, że to gówno. Ale pamiętam, że na jakimś forum ktoś napisał, że jestem podróbą Mike’a Mignoli (twórca Hellboya) i że nigdy nic ze mnie nie będzie. To mnie mocno dotknęło, bo to była prawda. Jednak ludzie dzielą się na dwie kategorie. Jedni jak im się wyleje wiadro pomyj na głowę zamykają się w sobie i nie odnoszą się do tego, a drugich to strasznie motywuje do zmian. Ja należę do tej drugiej kategorii i stwierdziłem, że oddalę się jak najdalej od tego stylu. Dalej mnie do niego porównują, ale ja się cieszę z tego oddalenia.
Swoją pozycję w polskim środowisku komiksowym budowałeś oddolnie, mniejszymi pracami, a swój debiutancki album wydałeś po 9 latach, kiedy wszyscy już na niego czekali. Czy to świadomy zabieg?
Bardzo często robię warsztaty komiksowe i tam uczestnicy pytają mnie o to jak zacząć. Ja zawsze powtarzam, że ambicja jest bardzo w cenie, ale trzeba sobie stawiać najpierw małe cele. Jak ktoś zaczyna pisać książki, to nie zaczyna od wielotysięcznej sagi tylko od opowiadania. Tak samo jest z komiksem, trzeba zaczynać od shortów. Jeśli ktoś ma ciśnienie na papier, to może spróbować sił w jakieś antologii komiksowej, ale nadal to powinny być krótkie rzeczy. Człowiek musi sobie najpierw wyrobić warsztat zarówno rysunkowy jak i narratorski, by rzucić się na coś tak dużego jak album komiksowy.
A kiedy stwierdziłeś, że jesteś już wystarczająco otrzaskany i możesz się porwać na własny album?
Nie pamiętam dokładnie tego momentu. Robiłem dużo krótkich opowieści, najpierw do „Kolektywu”, potem do „Profanum” i w tym czasie rodziło mi się wiele pomysłów na coś większego.
Jeszcze wcześniej robiłeś komiks internetowy „Stripfield”, który jest dość unikalny, bo nie jest taki śmieszkowo-checheszkowy jak większość takich projektów w Polsce.
Mnie zawsze kręciły depresyjne historie. Sam jako człowiek nie mam skłonności do depresji, ale zawsze kręciły mnie smutne historie. Nawet jak robię rzeczy komediowe, to jest to śmiech przez łzy i humor raczej gorzki. Nawet jak spojrzę na kilka moich najpopularniejszych pasków, to one właśnie oddają specyfikę mojej twórczości.
To ciekawe, bo „Ostatni Przystanek”, czyli Twój debiut jest historyjką komediową, w której nie ma za dużo większej refleksji.
To może jest zabawne, ale mogę stwierdzić, że „Ostatni Przystanek” jest nie mój, bo mocno odbiega od tego co zawsze chciałem robić. Są może w nim dwie, trzy mroczniejsze nutki, ale zdecydowanie jest bardziej prześmiewczy niż refleksyjny. To efekt tego, że czułem już gotowość na album, ale nie czułem się na tyle mocny, by zrobić historię, która spełniałaby w pełni moją ambicję. Ten komiks to kolejny kroczek przed zrobieniem komiksu, który będzie odpowiadał temu, co zawsze chciałem robić.
„Ostatni Przystanek” zastanawia mnie jeszcze pod jednym względem. Lubisz operować słowem i dużo gorzkości w Twoich komiksach wynika właśnie z warstwy słownej. A na debiut postanowiłeś zrobić komiks niemy, który w Polsce jest dość rzadkim zjawiskiem.
To jest nisza na całym świecie, komiksów niemych nie ma wcale tak wiele. Nie zgodzę się z tym, że duża część moich rzeczy opiera się na tekście. Jasne, w paskach internetowych może tak to wyglądać. Ale to jest specyficzna forma, bardzo krótka i przez to trzeba sporo nadrabiać tekstem. A jak rysujesz komiks niemy to musisz się skupić na detalach i małych rzeczach. W komiksie z tekstami możesz sobie po prostu napisać co się stało, a w niemym trzeba to pokazać. To dobry trening, bo w ten sposób możesz wykorzystać w pełni siłę drzemiącą w komiksie jako medium.
Jeśli o tym mowa. Co jakie elementy komiksu uważasz za unikalne i świadczące o jego sile?
Dla mnie są to trzy elementy:
Po pierwsze czas – Komiks bardzo specyficzne pokazuje upływ czasu, co bardzo dobrze tłumaczył Scott McCloud w „Understanding Comics”, gdzie zamieścił taki kadr z wieloma rozmowami toczącymi się równolegle. W komiksie możesz to bardzo dobrze pokazać.
Tekst – W komiksie można rewelacyjnie bawić się tekstem. Łączy stronę wizualną z tekstową w sposób jaki nie robi tego żadne inne medium. Bardzo ładnie to widać w „Piaskowej opowieści”, gdzie w pewnym momencie idą koło siebie Arab i futbolista. Arab mówi i w jego dymku pojawiają się typowe arabskie litery, a w dymku futbolisty widzimy rozrysowany plan meczu. To pozwala zrozumieć, że tekst to tak naprawdę kolejny symbol.
No i na koniec, kadrowanie – Inne wizualne media są zamknięte w kadrze, a w komiksie możesz zrobić długi kadr, szeroki kadr i wszystko to, wliczając font, który wybierzesz wpływa na emocje, które chcesz przekazać. Na przykład jak masz ptaka, który zlatuje na dół możesz zrobić wertykalny, podkreślający to wszystko kadr.
Pomówmy teraz o aktualnie robionym przez Ciebie komiksie, czyli internetowych „Przygodach Stasia i Złej Nogi” . To chyba coś w czym odnajdujesz się w pełni. Niby zabawne, ale jak się głębiej zastanowić to pozostaje się tylko pociąć.
Jak wcześniej wspomniałem, bardzo lubię depresyjne historie, ale musi być w nich jakiś kontrast. Opowieść, która skupia się tylko na smutku jest według mnie źle napisana. Nawet w codziennym życiu widać, że ludzie w przypadku tragedii potrafią żartować i się śmiać. Dlatego dobrze napisana historia musi mieć góry i doły. Dzięki opowiedzeniu żartu, depresja staje się kontrastowa i tym bardziej boli. Trudno sobie wyobrazić film akcji, gdzie przez półtora godziny ciągle coś wybucha, bo byłoby to strasznie nudne.
Jak długo chcesz tego Stasia ciągnąć? Planujesz go potem jakoś wydać?
Jesteśmy już za połową, wczoraj puściłem trzydziesty piąty odcinek, a docelowo to będzie pięćdziesiąt albo sześćdziesiąt pasków. Potem odezwę się do jakiegoś wydawcy i jeśli będzie zainteresowany to go wydam. Na pewno dodam wtedy z dziesięć pasków, które będą unikalne tylko na papierze, bo nie lubię tego podejścia, że wszystko jest w necie.
No i opowiedz teraz o swoim nowym projekcie, który ma być duży, duży, duży, czyli o „Czterościanie”.
Łoh, jestem tym naprawdę podekscytowany. Ja mam plany wybiegające dziesięć lat naprzód. Chcę rzucić rękawicę Rosińskiemu, zrobić sagę Fantasy, która będzie rozpoznawalna w całej Europie. W tym się odnajduje mój egocentryzm, a moja ambicja jest nieograniczona. Zwłaszcza, że teraz podobno w Europie zaczyna się moda na polskie komiksy.
I takie ładne pytanie na koniec. Taki Papciu Chmiel ma dziewięćdziesiąt lat i stwierdził, że narysuje jeszcze dwa komiksy i będzie mógł spokojnie umrzeć. Czy tak widzisz swoją starość?
Też chcę dożyć dziewięćdziesiątki i umrzeć nad deską kreślarską. Będę rysował komiksy do końca i taki jest mój plan.
Tomasz „Spell” Grządziela – Jeden z najbardziej utalentowanych rysowników komiksowych młodego pokolenia w Polsce. Publikował między innymi w „Kolektywie”, „Profanum” i swoim webkomiksie „Stripfield”. W październiku zeszłego roku wydawnictwo „Kultura Gniewu” wypuściło jego albumowy debiut „Ostatni Przystanek”. Obecnie w internecie publikuje swój komiks „Przygody Stasie i Złej Nogi”.