Przegląd komiksowy #32
Po dłuższej przerwie czas na powrót do Przeglądu Komiksowego. Tym razem padło na “Audubon. Na skrzydłach świata”, “Deadly Class tom 2″, ” K”, “Nomen Omen” oraz “The Goon Kolekcja tom 2”.
Audubon. Na skrzydłach świata
Komiksy lubię między innymi za to, że umożliwiają mi zapoznanie się z biografiami ludzi, którymi w innym wypadku raczej bym się nie zainteresował. Tak właśnie było w przypadku albumu opowiadającego o życiu Johna Jamesa Audubona – ornitologa, podróżnika i malarza, który na początku XIX wieku postanowił uwiecznić wszystkie gatunki ptaków zamieszkujące tereny USA. Ta misja zajęła mu kilkanaście lat, kosztowała czas spędzony z rodziną, ale ostateczny efekt olśniewa do dzisiaj. (Przykład w komentarzu).
Komiksowy życiorys Audubona nie jest biografią w ścisłym słowa tego znaczeniu. Autorzy wprost przyznają się, że zmienili to i owo, bo sam bohater lubił konfabulować na temat swoich losów. Jednak nie same fakty są tu ważne. Zaskakujące, jak wiele płaszczyzn udało się umieścić autorom w dość krótkim dziele (niecałe 200 stron). To opowieść o pasji przesłaniającej wszystkie inne istotne sprawy, ale też o miłości do przyrody i zachwycie bogactwem stworzenia. To także pewna alegoria do dzisiejszego niszczenia przyrody przez człowieka. Kiedy Audubon smuci się tym, jak rozwój cywilizacji pozbawia człowieka piękna natury, trudno gorzko się nie uśmiechnąć porównując jego świat do naszego. Piękna jest tu oprawa graficzna, wszystkie kadry ukazujące przyrodę, a szczególnie te skupiające się na ptakach. Inspirowane oryginalnymi pracami Audubona grafiki sprawiają, że człowiek ma ochotę zaszyć się w lesie i samemu pogapić się spokojnie na skrzydlate stworzenia. Strony tego albumu wręcz emanują spokojem i majestatem natury. To bardzo uspokajająca lektura, do której warto wrócić co jakiś czas dla samych rysunków.
Deadly Class tom 2
Muszę się przyznać, że po pierwszym tomie nie byłem do końca przekonany do tej serii. Historia o nastolatku wcielonym do tajnej szkoły płatnych zabójców podobała mi się, ale chyba potrzebowałem się wgryźć w nią trochę mocniej, bo teraz jestem już zachwycony. Rick Remender zrobił coś niesamowitego i w idealnych proporcjach ukazał życie w dziwnej placówce edukacyjnej na przemian z charakterystycznymi zachowaniami późnych nastolatków. To trochę jakby bohaterowie Skins czy Shameless zamiast do normalnego liceum, zaczęli chodzić do takiej specjalnej placówki. Dzieciaki piją, ćpają, chodzą na koncerty oraz romansują ze sobą. A w trakcie tego popełniają całą masę głupot i błędów – czyli typowe życie zbuntowanego nastolatka w pigułce. Każdy z tych elementów osobno nie działał by tak dobrze, ale razem tworzą niezwykłą mieszankę.
Przykład: główny bohater dorabia w sklepie komiksowym. Pewnego wieczoru zostaje wyciągnięty na koncert, gdzie uderza w melanż. Rano budzi się skacowany i odkrywa, że spóźnił się dwie godziny na otwarcie sklepu w czasie wyprzedaży. Na domiar złego okazuje się, że wieczorem musi wyjść na tajną akcję, w której wraz z kumplami mają sprzątnąć ekipę niebezpiecznych maniaków. Wszystko to ukazane jest bardzo naturalnie, a do tego podlane jest specyficznym klimatem amerykańskiej frustracji końcówki lat osiemdziesiątych (w końcu główny bohater marzy o zamachu na Reagana). Reminder zna temat od podszewki, bo sam wspomina, że w tamtym okresie prowadził dość niepoprawny żywot. O ile sama kreska Wesleya Craiga może nie wszystkim przypaść do gustu, to trudno mu odmówić niezwykłej umiejętności dynamicznego kadrowania (przykłady poniżej). Dzięki jego zabiegom każda scena akcji oddziałuje na czytelnika z podwójną mocą. Jego plansze są zaprojektowane tak umiejętnie, że przez ten komiks po prostu się pędzi.Rzadko zdarzają się komiksy, w których prawie na każdej stronie można spotkać jakiś nowy sposób na ciekawe przedstawienie pokazywanych wydarzeń. I nie ma mowy o niepotrzebnym efekciarstwie – tutaj wszystko używane po to, aby usprawnić narrację. To jeden z tych tytułów, podczas lektury którego co chwilę myślałem “jak oni wpadli na to, aby tak to pokazać”. Tak jak na początku nie byłem przekonany, to teraz z czystym sumieniem mogę napisać, że to jedna z najlepszych serii wydawanych obecnie na rynku. Polecam sięgnąć, zwłaszcza tym czującym sentyment do swoich nastoletnich wybryków.
K
Specyficzna manga, której siłą jest połączenie przeciwieństw. Jest pełna napięcia, a jednocześnie dużo w niej spokoju i kontemplacyjnego zachwytu nad potęgą natury. Wyczyny tytułowego bohatera są czasami wręcz absurdalnie przesadzone, ale pokazane i opisane tak przekonująco, że można w nie uwierzyć. To zbiór historii, w których na wpół legendarny bohater znano jako K podejmuje się zdobywania najbardziej wymagających szczytów na świecie. Robi to z różnych powodów, raz ratuje mniej utalentowanych himalaistów, innym razem jest do tego zmuszony siłą. Te opowieści na pierwszy rzut oka mogą się wydawać monotonne, bo ich rdzeń jest właściwie identyczny, ale jednak każda z nich ma swój własny charakter. Polecam, nawet jeśli kogoś niezbyt interesuje (tak jak mnie) tematyka ekstremalnych wspinaczek górskich. Choćby dla, jak zawsze, rewelacyjnych rysunków Jiro Taniguchiego.
Nomen Omen tom 1
Urban fantasy to gatunek, który ma w naszym kraju sporą grupę fanów. Opowieści o magicznym świecie, który funkcjonuje tuż obok naszego od lat cieszą się sporą popularnością, zwłaszcza wśród osób wychowanych na Harrym Potterze, książkach Neila Gaimana czy grach RPG z uniwersum World of Darkness. Sam zresztą nie ukrywam, że mam sporą słabość do tej specyficznej konwencji, więc ze sporą przyjemnością wciągnąłem pierwszy tom serii komiksowej będącej jej przedstawicielką. Główną bohaterką Nomen Omen jest Becky, która w dniu swoich dwudziestych pierwszych urodzin zostaje pozbawiona serca przez tajemniczą istotę spotkaną w klubowej toalecie. To sprawia, że otwiera się przed nią nieznany wcześniej świat, zamieszkany przez istoty z baśni i podań ludowych, a ona sama wcale nie jest zwykłą dwudziestolatką. Klasyka gatunku, która wyróżnia się jednak osadzeniem w rzeczywistości millenialsów – jest tu sporo imprezowania, życia w social mediach i poczucia zagubienia wynikającego z wchodzenia w dorosłość. To sprawia, że bohaterowie rzeczywiście wydają się aktualnie żyjącymi ludźmi – kiedy jeden z nich widzi bójkę dwóch magicznych istot, pierwsze co robi, to wrzuca nagranie na Youtube’a, a potem śledzi wyniki oglądalności, nie zwracając zbytnio uwagi na to, co właściwie się wydarzyło. Te dwie strefy fajnie ze sobą współdziałają, co jest jedną z cech porządnego urban fantasy.
Rysunki w Nomen Omen przykuwają uwagę głównie za sprawą ciekawego zabiegu, który bardzo dobrze koresponduje z samą fabułą. Beckie choruje na achromatopsję – po prostu nie widzi kolorów. Kiedy obserwujemy jej działania w normalnym świecie, to wszystko utrzymane jest w odcieniach bieli, czerni i szarości. Jednak każda interwencja z krainy magii sprawia, że na kadrach pojawiają się kolory. Najczęściej to pojedyncze barwy, ale pojawiają się też bardziej intensywne wtręty. Może czasami jest to użyte zbyt natarczywie, ale ostatecznie ten zabieg mocno uatrakcyjnia śledzenie losów bohaterki i pomaga zrozumieć, z którym porządkiem rzeczy ma właśnie do czynienia.
Pierwszy tom Nomen Omen to typowe wprowadzenie do tego rodzaju historii – poznajemy podstawy świata, dzieje się dużo i nie wiadomo, o co właściwie chodzi. Ale jest to podane na tyle interesująco, że chętnie sięgnę po drugi tom, aby zweryfikować, czy sami twórcy wiedzą, gdzie zmierzają. Wydaje mi się, że fani, szczególnie ci młodsi, konwencji urban fantasy także powinni się tą historią zainteresować.
The Goon Kolekcja tom 2
Początkowo The Goon nie porwał mnie aż tak mocno, jak się spodziewałem. Owszem, humorystyczna, mocno niepoprawna seria o mięśniaku naparzającym się z zombie miała swój urok, ale była dość monotonna. Jednak im dalej w las tym przygody Zbira i jego pomagiera Frank’yego stają się dla mnie bardziej wciągające. Powodów jest kilka. Eric Powell bardzo sprawnie rozbudowuje świat przedstawiony co chwilę dodając do niego elementy i postaci, które zostają w nim na stałe. W tomie drugim mamy do czynienia z całkiem bogatą w wątki historię wypełnioną plejadą dziwnych postaci. Gdyby Tom Waits w swoich piosenkach śpiewał o zombie, szalonych naukowcach i zmutowanych rybach, to The Goon byłby do nich idealną ilustracją. Jednak w drugim tomie dzieje się też coś ciekawszego – przedstawione historie są zróżnicowane pod względem swojego ciężaru. Owszem, większość z nich to nadal wesoła łupanina, ale kilka z nich potrafi zasmucić. Zwłaszcza zamykająca tom, długa opowieść, która pisana jest już całkiem na poważnie. Rzadko się zdarza, aby jakaś seria mogła tak swobodnie zmieniać swój nastrój i ciągle zachowywać swój specyficzny charakter. Czekam na to, co nadejdzie dalej, bo teraz wsiąkłem już na dobre. A rysunki wywracają gacie na drugą stronę i są przykładem czystego, radosnego twórczego wygrzewu (załączone plansze pochodzą z oryginalnego wydania).