Pokemon GO – nerdowski sen mojego pokolenia
Wielu ludzi ze zdziwieniem reaguje na szał związany z Pokemon GO i pyta się “skąd wzięła się ta nagła miłość do tych stworków?”. Nie rozumieją chyba, że to efekt miłości zasadzonej paręnaście lat temu.
Gdy się mocniej zastanowię nad popkulturowymi fenomenami, przy których wyrastała moja generacja to Pokemony na pewno plasują się na bardzo wysokim miejscu. Mając te paręnaście lat w pierwszej połowie zeszłej dekady naprawdę trudno było obronić się przed tym szałem. Razem z kultowym wtedy Dragon Ballem, kieszonkowa stworki stanowiły drugą falę ataku japońskiej animacji ma nasz kraj. Jednak w Pokemonach było coś innego i świeżego. Po pierwsze – sama kreskówka była dość nowa i – w porównaniu do paskudnych staroci z RTL 7 i Poloni 1 – ładna i kolorowa. Do tego dołączył zmasowany atak kampanii marketingowej, której mogły równać się chyba tylko zagrania związane z Gwiezdnymi Wojnami. Ja pamiętam głównie dwa: album z naklejkami (czy dzieciaki nadal takie zbierają?) i oczywiście królewskie osiągnięcie w wyciąganiu kasy z najmłodszych, czyli Lay’s z tazosami. To dopiero było szaleństwo – panie ze sklepików szkolnych musiały płakać z radości na widok młodocianych maniaków kupujących czipsy tylko po to, aby wyciągnąć z nich pożądany krążek i wyrzucić resztę do kosza.
Już powyższe przypadki sprawiły, że sentyment do Pokemonów zagnieździł się w większości ówczesnej dzieciarni, ale dla niektórych był to tylko wstęp do najlepszej części pokeświata, czyli gier. Oczywiście mało kto w tamtych czasach posiadał gameboya pozwalającego bawić mu się w oryginalne gry – większość uciekała się do klasyki w postaci romów i emulatorów. Ile trzeba było się wtedy naszukać, by w ogóle odkryć taką możliwość, dodatkowo działając pod modemową presją czasu. Jednak wszystkie starania warte były nagrody, bo o ile wyżej opisane zjawiska były raczej tatałajstwem, to gra rządziła – z pełną świadomością stwierdzam to także z dzisiejszej perspektywy. Gdy odjąć tę całą słodko-kiczowatą otoczkę, to cyfrowe Pokemony były bardzo rozbudowanym bitewnym rpg, który potrafił wciągnąć na dziesiątki godzin. Sam zaliczyłem wersję Yellow i Silver i uważam, że je za jedne z najlepszych japońskich rpgów, jakie miałem w rękach. I u wielu graczy, to właśnie te niezliczone godziny spędzone na trenowaniu kieszonkowych stworków zagnieździły ten niesamowity sentyment, który miał szansę wybuchnąć ze zwielokrotnią siłą wraz z premierą Pokemon Go.
Oczywiście sentyment do dziecięcej miłości to nie jedyny czynnik wpływający na popularność tej aplikacji, ale w moim wypadku jest on chyba najsilniejszy. To w pewien sposób spełnienie naiwnych wyobrażeń o świecie, gdzie naprawdę można przekręcić czapkę do tyłu i wyruszyć w swoją wielką podróż. Oczywiście teraz mocno przesadzam, ale coś w tym jednak jest. Trudno też wytłumaczyć dziwną moc tej nowej zabawy – zwłaszcza, że sama aplikacja jest wyjątkowo kaszaniasta. Nie zmienia to faktu, że zbieranie stworków jest po prostu wyjątkowo przyjemne i satysfakcjonujące w taki najprostszy sposób. To naprawdę fajna zabawa, która niesie ze sobą sporo nieoczekiwanych reakcji socjologicznych. Samo przejście się do jednego z większych parków w mieście i obserwacji dziesiątek ludzi zbierających nieistniejące potwory jest już ciekawym doświadczeniem.
Oczywiście znalazła się już grupa smutasów, która wszędzie musi jęczeć o tym, jak bezsensowna jest ta rozrywka dla dzieci – trudno kłócić się z taką argumentacją, bo to zwykłe zgredziarstwo. Tak, to niezbyt sensowna rozrywka, ale nikt nie udaje, że tak nie jest. Znam dużo gorszych form spędzania czasu na przykład za śmiertelnie nudne uważam oglądanie sportu, co nie znaczy, że komuś to się nie może spodobać. Potraktujmy to jako inną formę naszego narodowego hobby, czyli grzybiarsta. Tak samo jest z argumentem o tym, że ludzie potrzebują apki, aby wyjść na świeże powietrze – większość z nich i tak to robi, nie wpadajmy w paranoję. Najbardziej mnie śmieszy narzekanie, że wszyscy siedzą i chodzą wpatrzeni w swoje telefony, jakby wcześniej też tego nie robili. Najbardziej zaś irytują mnie śmieszki piszące o pomysłach typu “Ludzie Go” albo apka świat – to samo mogą im powiedzieć przeciwnicy czytania książek lub oglądanie filmów. Nie chcę nikogo obrażać, ale narzekanie na to, że ktoś świetnie bawi się przy czymś, czego nie rozumiesz to pierwsza oznaka szybko następującego zgredziarstwa. Dajcie się ludziom pobawić, bo rzadko mamy okazję obserwować tak masową zajawkę głupiutką zabawką do łapania wymyślonych stworków – dla niektórych to pewnie żałosne, ale dla mnie właśnie ten masowy szał jest czymś cudownym. A teraz idę odbić pobliski gym z rąk niebieskiej drużyny. Team Valor!