Mroczna strona mediów społecznościowych – rozmowa z Jakubem Szamałkiem, autorem książki “Kimkolwiek jesteś”
“Kimkolwiek jesteś” to druga część trylogii “Ukryta sieć”, w której Jakub Szamałek próbuje uświadomić czytelnikom niebezpieczeństwa czyhające na nich we współczesnym Internecie. Z autorem porozmawiałem między innymi o tym, czym grozi zbyt swobodne korzystanie z mediów społecznościowych i jak nasze dane używane są do kreowania nowej wizji świata.
Po lekturze Kimkolwiek jesteś informacja o tym, że skasowałeś swoje prywatne konto na Facebooku raczej nie była dla mnie dużym zaskoczeniem. Ta decyzja to przyczyna, czy konsekwencja napisania książki na temat zagrożeń, które niesie ze sobą uczestnictwo w mediach społecznościowych?
To efekt pewnego sprzężenia, bo wpływ na tę decyzję miało kilka rzeczy. Taki bezpośredni impuls przyszedł po tym, jak uczestniczyłem w spotkaniu, które prowadził Bellingcat, czyli grupa dziennikarzy śledczych korzystających w pracy tylko ze źródeł znajdujących się w sieci. Zorganizowali warsztaty, na których pokazywali, jak można wykorzystać dane dostępne w mediach społecznościowych do prowadzenia swoich dochodzeń. Tym, co najbardziej mnie wtedy uderzyło było to, jak łatwo jest takie informacje wyciągnąć. Wcześniej miałem wrażenie, że skoro jestem świadomym użytkownikiem, który uważa na to, co wrzuca do sieci i dba o wszystkie ustawienia prywatności, wszędzie ma te kłódeczki, to mam pewną kontrolę nad tymi danymi. Okazało się, że jeśli ktoś wie co robi, to może te pozornie ukryte wiadomości wyciągnąć w trzydzieści sekund i przeglądać je w lata wstecz. Drugim powodem były wieści na temat tego, co wyrabia sam Facebook. Ta platforma udowodniła, że nie obchodzi jej prywatność użytkowników, choćby przez przeprowadzanie eksperymentów, o których oczywiście nas nie informują. Jednym z ciekawszych był ten polegający na sprawdzeniu, czy mogą wpłynąć na samopoczucie odbiorców. Jednej grupie pokazywali to co zawsze, a innym treści zawierające jakiś pozytywne przekaz. Okazało się, że współczynnik pozytywnych słów używanych w treściach tworzonych przez tych drugich wzrósł o jakąś część procenta. Do tego oczywiście dochodzi możliwość użycia danych użytkowników w celu określenia ich orientacji seksualnej, poglądów i tak dalej. Jeden z bardziej ekstremalnych przykładów – naukowcy ze Stanford są nawet w stanie określić, czy ktoś jest introwertykiem lub ekstrawertykiem za sprawą dziurek od nosa na zamieszczonych zdjęciach – osoby esktrawentryczne mają tendencję do podnoszenia głowy wyżej, więc dziurki są bardziej widoczne.
Coraz więcej ludzi wydaje się rezygnować z mediów społecznościowych, bo nie popada im się to, że kreują w ten sposób sztuczną wersję swojego życia.
Zauważyłem te niepokojące objawy u samego siebie. Dawno, dawno temu używałem Facebooka bardzo bezrefleksyjnie – pisałem akurat to, co miałem na myśli, gadałem ze znajomymi, wrzucałam to i owo. Kiedy uświadomiłem sobie, że nie jest to może medium, na którym trzeba przedstawiać swoje najskrytsze myśli, to złapałem się na tym, że służy mi głównie do chwalenia się. W stylu “Patrzcie, wydałem nową książkę, a tu kolejna recenzja, a to jakieś fajne zdjęcie”. Taka idealizacja samego siebie, która ostatecznie wpływa dołująco na innych.
W poprzedniej książce (Cokolwiek wybierzesz) poruszałeś bardziej ekstremalne problemy, takie jak celowe niszczenie czyjegoś życia i Darknet. Tym razem wziąłeś na warsztat temat, który dotyka większość z nas, ale mam wrażenie, że mało kto się nim przejmuje. Co więcej, spora część ludzi otwarcie mówi, że nie widzi w tym problemu, bo informacje o nich nie mają prawdziwej wartości.
To prawda, wciąż panuje podejście typu “A co ja mam niby do ukrycia, przecież nie robię nic nielegalnego”. Wydaje mi się, że ludzie wciąż mają w głowie model Internetu z lat dziewięćdziesiątych typu “Wchodzę na stronę dla wędkarzy, więc widzę reklamy wędek, to całkiem zrozumiałe”. Problem w tym, że to już od dawna tak nie działa, wszystko zmienia się szybciej niż jesteśmy w stanie za tym nadążyć. Teraz cała sztuczka opiera się na tym, aby nas zmanipulować i dzięki temu coś sprzedać. To granie na naszych cechach, które nieświadomie ujawniamy dzięki naszej działalności na różnego rodzaju fejsikach. Do tego dochodzi manipulacja naszymi emocjami za pomocą skrajnych treści, bo to one najbardziej nas angażują. Im więcej spędzamy za ich sprawą czasu na portalu, wym więcej zarabia on na wyświetlanych reklamach. A jak to wszystko może wpływać na życie “zwykłego szaraczka”? Prosty przykład: Na wspomnianym szkoleniu oprócz dziennikarzy śledczych byli także rekruterzy, którzy korzystają z tych metod podczas sprawdzania kandydatów starających się o jakieś stanowisko.
Tego rodzaju marketingowe zabiegi są niepokojące, ale w Kimkolwiek jesteś pokazujesz problem, którym naprawdę powinniśmy się martwić, czyli mocna i sprawna ingerencja w kreowanie nastrojów politycznych w danym kraju. Choć u nas wydaje się to jeszcze być robione po macoszemu.
Jest taki świetnie pasujący cytat Williama Gibsona “Przyszłość jest już tutaj, ale nie jest równo rozdystrybuowana”. W Polsce może nie jest to tak rozwinięte, ale wystarczy przyjrzeć się temu, co się dzieje w różnych krajach na całym świecie. Oczywiście wszyscy już znamy historie o tym, jak media społecznościowe były wykorzystywane w USA, gdzie sztab Trumpa codziennie pokazywał tysiące szczegółowo sprofilowanych reklamy. To się przebiło w polskich mediach. Natomiast nie przebiło się to, że te strategie były też wykorzystywane na FIlipinach, w Brazylii, Meksyku czy Azerbejdżanie. Gdziekolwiek nie spojrzysz, to widać, że partie polityczne bardzo szybko uczą się korzystać z mediów społecznościowych przy tworzeniu kampanii politycznych. Często to służy do wywoływania gównoburz i kłócenia ludzi ze sobą albo szczucia na ludzi zadających niewygodne pytania. Wydaje mi się, że w Polsce wciąż dominują proste, chałturnicze metody, ale nadal okazują się one skuteczne. Niektórzy to zauważają, ale tu nie chodzi o przekonanie pojedynczych jednostek, a skuteczność w oddziaływaniu na szerszą widownię. Może u nas nie używa się jakiś niesamowicie zaawansowanych algorytmów, tylko sadza się rzeszę ludzi przy komputerach, aby tworzyli nagonki, ale to nie znaczy, że mamy czuć się bezpiecznie.
Sposób, w którym prowadzona jest narracja uświadamiająca wpływ social media na politykę ma jedną lukę: czasami może wydawać się, że korzystają z nich tylko “ci źli”. A to często kwestia tego, że konkretne partie po prostu szybciej opanowały daną technologię.
Oczywiście, wystarczy przypomnieć, że szlaki przecierał tu sztab Obamy w czasie wyborów 2008 i 2012 roku. To oni pierwsi położyli tak duży nacisk na reklamowanie się w sieci, zresztą z dużym wsparciem Googla i innych firm Doliny Krzemowej. Możliwe, że członkowie tych sztabów nie zdawali sobie wtedy sprawy z tego, że zapraszając je do pozornej pomocy w rozwoju demokracji jednocześnie zapewnili korporacjom dostęp do olbrzymich ilości danych. Nie było tak, że Putin usiadł razem z irańskimi mułłami i wymyślił, jak manipulować mediami społecznościowymi. Problemem jest sam sposób działania tych platform. Ten model biznesowy oparty na wyciąganiu z nas danych jest świetnie opisany w The Age of Surveillance Capitalism autorstwa Shoshany Zuboff.
Na początku nowego sezonu Doliny krzemowej jest świetna scena, w której główny bohater, pragnący stworzyć nowy Internet nieoparty na śledzeniu użytkowników, porównuje nowoczesne korporacje do imperiów o niewyobrażalnych wcześniej możliwościach i zasięgach.
My wciąż lubimy sobie wyobrażać Marka Zuckerberga jako niepokornego studenciaka w klapkach, który staje naprzeciwko salonowi. Ale przecież on sam od dawna do niego należy, a do tego ma niesamowitą swobodę w swoich działaniach. Nie ma odpowiednich regulacji prawnych, które byłyby w stanie nadać temu wszystkiemu jakiś kształt i zasady, większość zasad ustalana jest wewnątrz firmy, przez co to one same ustalają, według jakich reguł toczą się dyskusje w sieci. I w ten sposób w dużej mierze sami nadają ramy dzisiejszemu światu.
W Kimkolwiek jesteś piszesz dużo o algorytmach, czarodziejach sieci i międzynarodowej intrydze. Jednak poświęcasz też czas, za sprawą postaci Olega, na poruszenie problemu ludzi pracujących przy moderacji treści, które trafiają na media społecznościowe. To najczęściej niezbyt dobrze opłacani ludzie, którzy narażeni są na codzienny kontakt z naprawdę ekstremalnymi materiałami.
To kolejna ciemna strona Facebooka, o której mało kto myśli. Spora większość ludzi wrzuca tam zdjęcia psów, wspomnienia z wakacji czy co tam smacznego zjadł na kolację. Jednak jest też pełno użytkowników, którzy próbują umieszczać tam rzeczy przerażające. I do ich wykrywania nie wystarczą algorytmy, potrzebni są normalni ludzie. Tego jakby się nie da obejść, to nawet nie wina portalu, że ludzie mają tendencje do wywlekania najgorszego szamba. Problem w tym, że nad tymi pracownikami, najczęściej pracującymi dla podwykonawców, mało kto się pochyla. A przecież to niesamowicie obciążające – ja po zobaczeniu jednego zdjęcia przedstawiającego zbrodnie wojenne nie mogłem normalnie zasnąć przez tydzień. A oni z takimi rzeczami mają do czynienia wielokrotnie każdego dnia.
Czytając o tym wszystkim można dojść do wniosku, że w naszym oczekiwaniu na rozwój technologii zapomnieliśmy o tym, że może on prowadzić prosto do dystopii.
Może, ale wcale nie musi. Przykładem mogą być badania nad tym, do czego można wykorzystać rozwój sztucznej inteligencji. Wszelkie poszukiwania korelacji i zależności, których człowiek nie jest w stanie wychwycić. Algorytmy są w stanie wykryć kto ma większą szansę na zawał serca lub na podstawie bzyczenia konkretnego komara wyliczyć, czy roznosi on malarię. Możliwości są niesamowite, pozostaje tylko pytanie, kto na tym wszystkim będzie zarabiać.
Czy uważasz, że ludzie są skłonni uwierzyć w to, co przeczytają w książce, która jest thrillerem? Czy, pomimo poparcia jej dużym researchem, nadal mogą uznać, że to opowieść kogoś, kto nosi na głowie foliową czapeczkę?
Jeśli chcemy, aby te informacje dotarły do szerszego odbiorcy, to muszą one wyjść poza fachową literaturę i profesjonalne analizy. Obiekt popkulturowy pozwala przekazać je czytelnikowi, który normalnie się nimi nie interesuje albo uważa, że może ich nie zrozumieć. Mam za sobą już ładnych parę spotkań wokół tej książki i, oczywiście nie jest to reprezentatywna próbka, wypowiadają się na nich ludzie mówiący, że lektura uczuliła ich na temat bezpieczeństwa w sieci i nakłoniła do pewnych przemyśleń w tej kwestii. Książka sensacyjna może dawać rozrywkę, ale jednocześnie być jednym z kamyczków w budowie społecznej świadomości. Wyzwanie leży w tym, aby znaleźć odpowiedni język, który na to pozwala. Oczywiście nie należy traktować Kimkolwiek jesteś jako podręcznika bezpieczeństwa w sieci, bo ja też nie jestem żadnym specjalistą.
Twoja książka sprawia wrażenie wyjątkowo aktualnej, zamieszczasz w niej opisy wydarzeń, które miały miejsce w tym roku. Czy nie obawiasz się, że za dwa lata może okazać się już przestarzała, bo nastąpią kolejne zmiany w sposobie działania sieci?
To jest podstawowy problem w pisaniu książki o rozwoju nowych technologii. Jej zdezaktualizowanie może nastąpić bardzo szybko. To jest nie do przeskoczenia. Pozostaje mi mieć tylko nadzieję, że Kimkolwiek jesteś broni się w swojej warstwie fabularnej i jest też ciekawą historią z fajnymi bohaterami.
A możesz powiedzieć coś na temat kolejnej części tej trylogii? Na jakim aspekcie sieci będziesz chciał skupić się najmocniej?
W następnej książce, nad którą już pracuję, będę chciał się skupić na dwóch tematach. Jednym z nich jest właśnie rozwój sztucznej inteligencji i jej możliwości oraz zagrożenia. Drugi to tak zwany wojna cybernetyczna, która polega na czynieniu realnych szkód w infrastrukturze przeciwnika za sprawą ataków informatycznych. To kolejne zjawisko, które brzmi jak wyciągnięte z opowieści science-fiction, a jest czymś jak najbardziej realnym.
Paragraph
Wywiad powstał w ramach współpracy z Wydawnictwem W.A.B