Diabeł nie dla każdego – co może się nie spodobać w drugim sezonie Daredevila
Drugi sezon Daredevila przypadł mi do gustu i utwierdził w przekonaniu, że seriale Netflixa są właśnie tym, czego oczekuję od produkcji spod znaku superhero. Nie zmienia to jednak faktu, że znalazło się w nim parę elementów, które nie wszystkim mogą się spodobać.
Fanem serialowego Daredevila stałem się już od pierwszych konkretnych informacji o serialu, które wskazywały, że twórcy doskonale czują klimat najlepszych komiksowych opowieści o strażniku Hell’s Kitchen. Od razu wiadomo było, że czeka nas o wiele mroczniejsza i poważniejsza odsłona Marvela niż ta znana z filmów kinowych. Czekałem z niecierpliwością i nie zawiodłem się, a nawet dostałem więcej niż oczekiwałem o czym pisałem tutaj. Swoim serialem Netflix pokazał, że da się zrobić ambitną i niesztampową opowieść o superbohaterach, co potem potwierdził wypuszczając równie ciekawą Jessicę Jones. Nic dziwnego, że oczekiwania wobec drugiego sezonu były jeszcze większe, zwłaszcza po tym jak pojawiły się oficjalne zapowiedzi wystąpienia Punishera i Elektry. Intrygowała zwłaszcza postać Franka Castle’a, który doczekał się już wcześniej trzech ekranowych wcieleń, ale o żadnym z nich nie można było powiedzieć niczego dobrego. Czy nadzieje pokładane w tym sezonie spełniły się i serial nadal trzyma wysoki poziom? Jak dla mnie tak, szczególnie za sprawą wprowadzenia wcześniej wymienionych postaci, które zupełnie wywracają świat Matta Murdocka. Wchłonąłem całość właściwie na trzy posiedzenia i ani przez chwilę nie czułem znudzenia. Jednak jestem w stanie zauważyć parę elementów, które rzeczywiście nie do końca się udały, a dla niektórych mogą okazać się wręcz irytujące.
Brak charyzmatycznego przeciwnika
Jednym z największych atutów pierwszego sezonu Daredevila był z całą pewnością główny czarny charakter, Wilson Fisk. Bardzo dobrze rozpisany i świetnie zagrany przez Vincenta D’onofrio intrygował widza i dodawał fabule pewnego niepokojącego pazura. Jego motywacje były inne od typowej “żądzy władzy”, a niektóre jego argumenty dotyczące zbrodniczej działalności wydawały się wręcz przekonujące. Dzięki temu jego konflikt z głównym bohaterem był czymś więcej niż tylko kolejnym pojedynkiem tego dobrego z tym złym. Niestety, w drugim sezonie wyraźnie brakuje tego typu postaci. Żaden z pojawiających się mafiozów nie dorasta wielkiemu łysolowi do pięt, a członkowie mistycznego Hand są po prostu źli i niegodziwi. Zdecydowanie brakuje w tym wszystkim jakiś odcieni szarości. Na siłę można było podciągnąć pod kategorię przeciwnika Punishera, ale on jednak, mimo wątpliwych moralnie działań, stoi po stronie Śmiałka.
Za mało przemyślanych i ciekawych walk
To element, który wielu przeszkadzał już w pierwszym sezonie. Owszem znalazło się miejsce dla kilku doskonale zrealizowanych potyczek (kultowa już scena rozgrywająca się na wąskim korytarzu), ale za często pojawiały się też bijatykowe zapchaj dziury, w którym Daredevil zupełnie bez polotu obijał pyski jakimś nic nie znaczącym kolesiom. W drugim sezonie sprawa ma się podobnie. Kilka scen skręconych jest wręcz rewelacyjnie. Nie można nie wymienić trwającego kilka minut ujęcia, w czasie którego Murdock zbiega po klatce schodowej krzywdząc na najróżniejsze sposobu członków gangu motocyklowego. Tak zrealizowany mastershot robi naprawdę duże wrażenie. Dużo dobrego też mogę powiedzieć o absurdalnie wręcz brutalnych sekwencjach z udziałem Punishera, które idealnie pasują do charakteru tej postaci. Jednak gdzieś w okolicach siódmego odcinka walk zaczyna pojawiać się naprawdę dużo i często są one po prostu nudne i za długie. Spodziewałem się, że potyczki Daredevila z ninja należącymi do Hand będą ciekawsze, ale nie różnią się one zbytnio od siebie. A im dalej w las tym ich natężenie jest większe i czasami bójki pojawiają się zupełnie niepotrzebnie. Nie za dobrze też wypadał stosunek siły między głównym bohaterem, a szeregowym przeciwnikiem. Raz okazują się oni “jednostzałowcami”, innym razem Murdock męczy się z nimi zdecydowanie za długo. To jednak w dużej mierze kwestia konwencji serialu i aspekt, który trudno byłoby pominąć lub rozwiązać w inny sposób.
Foggy
Foggy Nelson to naprawdę sympatyczny koleś. Wygadany, inteligentny i potrafiący postawić na swoje. Problem w tym, że tym razem scenarzyści nie do końca mieli na niego pomysł i ponownie ogrywają postać niepozornego pierdoły będącego ostoją dla swojego najlepszego przyjaciela. Tylko niespecjalnie ma to wpływ na cokolwiek. Owszem znajduje się parę scen, w których Foggy pcha fabułę do przodu, ale przez większość czasu jest tym zabawnym albo tym jęczącym typem. Obija się między Mattem i Karen próbując przemówić do rozsądku to jednemu, to drugiemu, ale oni najzwyczajniej na świecie go ignorują. Nelson to nadal ciekawa postać, ale w czasie tego sezonu jakoś traci na znaczeniu, przez co liczne sceny z jego udziałem zaczynają robić się po prostu nudne.
Odskocznia w bardziej fantastyczną stronę
To element serialu, który większości oglądających pewnie nie będzie przeszkadzał, ale przeciwnicy fantastyki pewnie będą niezadowoleni. Daredevila lubiłem reklamować jako serial, który jest całkiem jak na opowieść o niewidomym facecie walczącym z gangsterami jest całkiem realistyczny. I rzeczywiście wiele osób, nawet tych nieprzepadających za trykociarzami, przyznawało mi rację. No cóż, w tym sezonie będzie im już trochę ciężej, bo serial skręca w bardziej oderwane od rzeczywistości rejony. Osobie nie przepadającej za fantastycznymi rozwiązaniami trudno będzie znieść wątek mistycznego zakonu ninja próbującego wypełnić starą przepowiednie. Rzeczywiście odstaje trochę od tego, co pokazał nam pierwszy sezon, ale w połączeniu z twardo stąpającym po ziemi Punisherem, daje serii dość unikatowy charakter.