Filmowy misz-masz #20

 Filmowy misz-masz #20

“Booksmart”, “Pojedynek”, “Rodzeństwo Willoughbys” i “Sól ziemi”. Oto lista filmów, które tym razem trafiły na przegląd filmowych postów z profilu Kusi na Kulturę.

Booksmart

Reżyserski debiut Olivii Wilde nie miał zbyt dużych szans na dotarcie do polskich widzów. Film ostatecznie nie doczekał się dystrybucji w naszych kinach, a polski tytuł, czyli Szkoła melanżu raczej nie zachęcał do wytężonych poszukiwań innych sposób na jego obejrzenie. Teraz trafił do oferty HBO GO, więc w końcu może trafić do szerszego grona odbiorców. I bardzo fajnie, bo to zaskakująco zabawny oraz ciepły film, który ma do zaoferowania więcej niż mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka.

Booksmart to klasyczna w swoim założeniu high school comedy o dwóch outsiderkach, które w ciągu jednej szalonej nocy odbierają solidną lekcję życia pozwalającą im zrewidować zarówno swoją postawę, jak i wzajemną przyjaźń. Amy i Molly to dwie prymuski, które na początku liceum postanowiły, że poświęcą zabawę i towarzyskie szaleństwa w imię nauki oraz planowania swojej przyszłości. Wszystko zmienia się, kiedy na dzień przed rozdaniem dyplomów Molly odkrywa, że kilku uczniów uznawanych przez nią za bezwartościowych luzaków także dostało się na prestiżowe uczelnia. Sfrustrowana kujonka namawia przyjaciółkę na to, aby skorzystały z ostatniej szansy na udowodnienie reszcie szkoły, że także potrafią się bawić i korzystać z życia. Najłatwiej byłoby określić ten film jako zaktualizowaną o kilkanaście lat wersję Superbad, tym razem z perspektywy nastoletnich dziewczyn. Podobny jest tu schemat historii o próbach dotarcia na “imprezę, która zmieni wszystko” i często dość wulgarny (choć nie tak mocno, jak w filmie z Hillem i Cerą )humor w dużej mierze oparty na młodzieńczych rozmowach o seksie oraz spotykaniu coraz bardziej zakręconych postaci. Jednak ostatecznie Booksmart kładzie trochę większy nacisk na wrażliwość głównych bohaterek i wydaje się mieć w sobie więcej delikatności.

Nie jest to dzieło zbyt oryginalne ani też wybitnie błyskotliwe. To porządna, rzetelnie zrobiona komedia o trudach dorastania, która w dużej mierze opiera się na ekranowej charyzmie ekipy aktorskiej. Oczywiście najwięcej mają tu do pokazania wcielające się w główne role Beanie Feldstein i Kaitlyn Dever, ale także spora część obsady drugoplanowej wykazuje się sporą satyryczną charyzmą. Wydaje mi się, że kilku z nich będziemy mieli jeszcze okazję zobaczyć w innych komediach. To także film bardzo przyjemny dla oka, znalazło się w nim sporo miejsca na zabawę z kamerą, która nie jest do końca kojarzona z tego rodzaju kinem. W kwestiach audio-wizualnych cieszy mnie też to, że filmy o wszelkiego rodzaju freakach w końcu uwolniły się od trochę nieznośnego już ciężaru quirkywave spod znaku Garden State i sięgają mocniej po bardziej współczesną stylistykę (wiecie, alternatywki, heh).

Booksmart to po prosty fajny, podnoszący na duchu film z może dość prostym, ale sprawnie przekazanym morałem mówiącym o tym, że ludzie są trochę bardziej skomplikowani i nie zamykają się tylko w stereotypach ze szkolnego korytarzu, a w życiu trzeba szukać równowagi i własnej drogi. Postaci są tu przesadzone, całość jest naiwnie pocieszająca, ale wszystko to zostało pokazane w tak pełen ciepła i sympatii sposób, że bardzo łatwo się dać tej fali ponieść. Polecam na poprawę humoru, chyba że ktoś jest uczulony na czasami mało wybredne żarty o seksie i nieporadnych próbach wchodzenia w dorosłość. Ale też nie sądzę, aby takie osoby w ogóle miały ochotę po taki film sięgnąć.

Pojedynek

Pojedynek Harvey Keitel

Wydaje mi się, że kiedy mowa o filmowej karierze Ridleya Scotta większość z nas lubi myśleć o jej prawdziwym starcie w kontekście Obcego. W ten sposób zapomina się o jego pełnometrażowym debiucie, który może nie sięga poziomem późniejszym dokonaniom, ale nadal pozostaje filmem wartym uwagi, pokazującym, że jego kinu od zawsze towarzyszyła charakterystyczna atmosfera podniosłości, przywiązanie do wizualnych detali oraz zamiłowanie do snucia opowieści o wojskowych.

Pojedynek film

Pojedynek jest adaptacją opowiadania Josepha Conrada pod tym samym tytułem. To historia serii potyczek toczonych na przestrzeni kilkunastu lat pomiędzy Armandem d’Hubertem (Keith Carradine) i Gabrielem Feraudem (Harvey Keitel) -dwoma oficerami armii napoleońskiej. To, co zaczyna się jako błaha kłótnia zmienia się obsesję stanowiącą oś życia obu bohaterów. Obserwujemy, jak na przestrzeni lat awansują coraz wyżej w wojskowej hierarchii, a świat wokół nich zmienia się nie do poznania. Jedynym stałym punktem pozostaje właśnie wieczna potrzeba pokonania tego jedynego prawdziwego rywala. Finałowym efektem jest moralitet, który w szyderczy sposób pokazuje, do jakiej groteski może doprowadzić posunięte do granic absurdu poczucie własnego honoru.

Pojedynek Keitel Carradine

Film Scotta z początku wydaje się raczej klasycznym, wykonanym “po bożemu” kinem kostiumowym z dużą dawką naturalizmu spowodowanego faktem, że z powodu ograniczonego budżetu całość kręcona była w już rzeczywiście istniejących lokalizacjach. Jednak wystarczy chwila, aby zorientować się, że to produkcja nad wyraz “malarska”. Pełno jest tu kadrów, które ustawione są tak, aby przypominały właśnie obrazy przedstawiające życie w tamtej epoce. Bardzo charakterystyczne jest też to, że aktorzy czasami zwalniają lub wręcz na chwilę zastygają w miejscu, aby spotęgować to wrażenie (przykłady w komentarzu). Ten zabieg i zwiększa jeszcze bardziej i tak już wszechobecną atmosferę podszytej smutkiem nostalgii.

Pojedynek Ridley Scott

Jest to obraz dość staroświecki, ale w tym właśnie tkwi spora część jego uroku. Ujmujące jest dla mnie stanowiąca o jego charakterze mieszanka wypunktowania absurdów i patetyczności romantycznych zachowań z jednoczesną dawką sympatii wobec ich żarliwości i spontaniczności. Tak jakby twórcy sami się nie mogli zdecydować, na ile są one dla nich niedorzeczne, a na ile kuszące. Całkiem interesująca w odbiorze dychotomia.

Rodzeństwo Willoughbys

Rodzeństwo Willoughbys netflix

Bardzo podoba mi się to, jaj w swoich filmach animowanych Netflix ucieka od stylistycznej hegemonii Disney/Pixar/Dreamorks i stawia na dzieła o bardziej oryginalnym charakterze. Tak jest też w dość makabrycznej i groteskowej adaptacji książki autorstwa Louis Lowry.

Rodzeństwo Willoughbys netflix

Mama i Tata Willoughbys to bezgranicznie sobie oddana para, która cieszy się pełnią życia w rodowej posiadłości wciśniętej między drapacze chmur wielkiego miasta. A właściwie cieszyłaby się, gdyby nie fakt, że po ukochanym domu pałętają się namacalne dowody ich miłości, które przybrały formę czwórki dzieci. Tim, Jane i bliźniacy Barnaba (rodzicom nie chciało się wymyślać im dwóch imion) żyją właściwie samopas, w ciągłym strachu przed zakłóceniem spokoju swoich rodziców, którzy tylko wtedy zwracają na nich uwagę, czego konsekwencją są surowe kary (choćby zamieszkanie w sypie na węgiel). W pewnym momencie tytułowe rodzeństwo ma dość i wymyśla plan, na skutek którego ich rodzice wyruszają w podróż do najniebezpieczniejszych miejsc na świecie. Dzieciaki mają nadzieję na to, że w ten sposób zostaną osierocone i w końcu będą mogły ułożyć sobie normalne życie.

Rodzeństwo Willoughbys netflix

Po powyższym opisie chyba łatwo dojść do wniosku, że mamy do czynienia z historią odbiegającą od standardów tego typu produkcji. I tak jest rzeczywiście – w historii rodzeństwa Willouhbys znalazło się sporo miejsca na makabrę i często dość specyficzne wybory moralne małych bohaterów. Jednak ostatecznie to wciąż utrzymana w pozytywnym tonie opowieść o poszukiwaniu miłości i rodzinnego ciepła, choć niekoniecznie tego “narzuconego z góry”. Fabuła jest przepełniona akcją i zwariowanymi wydarzeniami, które serwowane są tak tak intensywnie, że czasami trudno się w tym wszystkim połapać. Scenerie i wątki zmieniają się w jak kalejdoskopie, a całość co chwilę skręca w niespodziewanym kierunku. Z jednej strony to super, bo naprawdę nie można mówić o nudzie, ale z drugiej trudno oprzeć się wrażeniu, że oglądamy sezon serialu upchnięty do jednego filmu. To jakby ciąg osobnych części składających się w długą historię – każda z nich jest na tyle wyraźna, że mogłaby stanowić autonomiczną całość. W czasie seansu daje to uczucie jednoczesnego przesytu (bo dzieje się za dużo) i niedosytu(bo większość tych wątków dałoby się rozszerzyć, niektóre są potraktowane po macoszemu).

Rodzeństwo Willoughbys netflix

Pod względem wizualnym też bywa oszałamiająco, przynajmniej przez znaczną część filmu. Nie mówię tu o samym stylu, bo to w końcu kwestia indywidualna, ale o tym ile na ekranie się dzieje, zarówno w scenografii i ruchu samych postaci. Tutaj jest równie bogato, co w fabule – na ekranie dzieje się tyle, że czasami trudno się w tym wszystkim połapać, postaci są w ciągłym ruchu, a na tłach co chwilę pojawia się jakiś szczegół, który łatwo przegapić (możliwość zatrzymania i spokojnego przyjrzenia się to błogosławieństwo). I ogólnie byłbym zachwycony, gdyby nie fakt, że częsta zmiana otoczenia sprawia iż niektóre z lokacji wydają się o wiele bardziej sterylne i mniej dopieszczone. Ale ponownie – ogólne wrażenia są bardzo dobre. Nawet nie chcę myśleć ile pracy wymagało od animatorów stworzenie tego wszystkiego i jak naładowany musiał być scenariusz/storyboardy. Film trwa niecałe półtorej godziny, ale dzieje się w nim tyle, że starczyłoby tego na obdarowanie kilku innych pełnych metraży. Pod koniec robi się to odrobinę męczące, ale nie zmienia to faktu, że Rodzeństwo Willoughbys to rzecz niezwykle charakterna, przez większość czasu ujmująca swoim nieokrzesaniem i niekonwencjonalnym podejściem do rodzinnej tematyki.

PS. Pewne niektórych zainteresuje fakt, że Ricky Gervais podkłada tu głoś kota-narratora, a Terry Crews wciela się w wielkiego typa w mundurze z cukierków.

Sól ziemi

Sól ziemi Salgado

Przepiękny, ale także wstrząsający dokument przedstawiający historię kariery fotografa Sebastião Salgado, który większość życia spędził w podróży. Poszukiwał w ich trakcie tematów pozwalających mu na uwiecznienie za pomocą zdjęć zarówno piękna świata, jak i ukazania ogromu społecznej nierówności dławiącej naszą planetę. Fotografował między innymi efekty głodu trawiącego Etiopię, jak i niewyobrażalny ogrom okrucieństwa czystek etnicznych w Rwandzie.

Sól ziemi Salgado

Film Wima Wendersa (pojawia się jako narrator w stylu przypominającym Wernera Herzoga) składa się z trzech płaszczyzn. Jest ta współczesna, w której ekipa na bieżąco nagrywa przebieg kolejnej wyprawy (tym razem przyrodniczej) Salgado, pokazując wypowiedzi samego bohatera, jak i jego najbliższych. Są oczywiście też materiały archiwalne. Jednak to, co czyni ten dokument wyjątkowym jest olbrzymia liczba samych zdjęć Salgado, które zostały okraszone jego komentarzem.

Sól ziemi Salgado

Sól ziemi mogłaby składać się z samego ciągu fotografii okraszonych muzyką, a seans i tak byłby przeżyciem niezwykłym. Jednak wypowiedzi autora sprawiają, że możemy przeżywać je na zupełnie innym poziomie. Salgado opowiada o każdym z nich z wielką czułością, przypomina związane z nimi historię oraz fotografowanych ludzi. Słuchając tych komentarzy można uwierzyć, że wszystkie wciąż żyją w jego umyśle i sercu. Jego narracja układa się w historię o człowieku, który wpierw zakochał się w różnorodności i sile ludzkiego charakteru, potem zobaczył tyle okrucieństwa, że stracił wiarę w sens czegokolwiek, a ostatecznie ponownie odkrył piękno świata, tym razem w jego pierwotnej formie. Wyłania się z tego obraz artysty niezwykle wrażliwego, wyczulonego na cierpienie innych, który przez całe życie kierowany był poczuciem myśli pokazania światu tych niemających możliwości, aby ktoś usłyszał ich głos.

Sól ziemi Salgado

Jak już wspomniałem, Sól ziemi to film, w którym piękno i niezwykła poetyckość zdjęć Salgado miesza się z obrazami wstrząsającymi. Przedstawione zostają tu fotografie, które bez znieczulenia pokazują ofiary głody, ludobójstw i świat pozbawiony resztek nadziei. Oczywiście to też świadczy o jego sile, ale warto wiedzieć, że to seans, który może zostawić na oglądającym bardzo silny ślad.

Related post

WP-Backgrounds Lite by InoPlugs Web Design and Juwelier Schönmann 1010 Wien