Król tygrysów, czyli zwodniczy urok szaleństwa
Król tygrysów to nie tylko opowieść o zdarzeniach tak szalonych, że musiały zdarzyć się naprawdę. To także świetna lekcja na temat tego,
jak łatwo za pomocą blichtru i fajerwerków odsunąć naszą uwagę od głównego problemu.
Po co współczesny widz ogląda dokumenty? Możemy się oszukiwać i stwierdzić, że głównym celem jest chęć dowiedzenia się czegoś o otaczającym go świecie. I pewnie jest w tym trochę prawdy, ale to bardzo romantyczne podejście. Teraz taka produkcja musi najpierw podniecić odbiorcę zaproszeniem do czegoś niezwykłego, obietnicą pokazania, że świat jest o wiele bardziej niesamowitym miejscem niż mu się to wydaje. W czasach ciągłego dostępu do informacji i zatracaniu umiejętności dziwienia się nie jest to zadanie łatwe. Jednak co jakiś czas pojawia się produkcja, której twórcy wręcz krzyczą “Myślałeś, że widziałeś już wszystko? To się srogo pomyliłeś przyjemniaczku, patrz na to”. Tworząc współczesny dokument trzeba znaleźć naprawdę mocny materiał, a potem włożyć dużo wysiłku, aby trzymać widza w ciągłym zainteresowaniu, jednocześnie nie gubiąc w tym wszystkim celu, jaki przyświeca opowiadaniu danej historii. Taką godną podziwu sprawnością wykazali się twórcy Króla tygrysów, czyli kolejnego udanego przedstawiciela bardzo ciekawej kolekcji dokumentów wyprodukowanych na potrzeby Netflixa.
Próbuję znaleźć słowa, aby jakoś opisać głównego bohatera tego serialu, ale zadanie nie należy do najłatwiejszych, bo Joe Exotic to postać z kategorii “Bigger than life”. Właściciel prywatnego zoo z egzotycznymi kotami w Oklahomie, który wypowiedział prywatną wojnę obrońcom praw zwierząt – to już samo w sobie brzmi dość dziwnie, a to dopiero wierzchołek góry lodowej. Już na samym początku jedna z postaci określa go w ten sposób “To świrnięty, paradujący z bronią, uzależniony od prochów, fanatyczny gej”, z ust następnego bohatera możemy usłyszeć, że “Nie był prawdziwy. Był jak mityczny bohater mieszkający na zadupiu w Oklahomie”. Oglądając dokument mamy okazję dowiedzieć się, że to wszystko prawda (a właściwie tylko jej kawalątek), a życie Joe Exotica to jeden wielki chaos, który on sam potrafił przez lata przypudrować za pomocą niesamowitej charyzmy, pewności siebie oraz dość luźnego podejścia do klasycznej sztuki sadzenia ściemy. Oczywiście, wszystko to było jak rozpędzony pociąg zmierzający prosto w stronę katastrofy. I właśnie historia tego wielkiego upadku jest główną osią fabularną Króla tygrysów.
Król tygrysów to galeria paskudnych postaci
W momencie rozpoczęcia serialu dowiadujemy się, że jego główny bohater jest obecnie osadzony w więzieniu za zlecenie zabójstwa swojej długoletniej przeciwniczki, wielkiej bojowniczki o prawa zwierząt, Carole Baskin. Ich trwająca od lat potyczka, przy której obie strony sięgały po wszystkie możliwe metody upokorzenia przeciwnika, rzuciła Joe Exotica w otchlań szaleństwa (choć już wcześniej się w niej taplał) i do bankructwa – to z kolei zmusiło go do podejmowania coraz to gorszych decyzji. Z początku wydawać się by mogło, że to Carole jest tutaj bohaterką stojącą po “dobrej” stronie. Jednak szybko dowiadujemy się, że ona także ma sporo za uszami (nie będę spoilował, ale jest naprawdę srogo). Zresztą, większość postaci (poza nielicznymi wyjątkami) związanych z tą historią to naprawdę niepokojące indywidua. Poznajemy między innymi Doca Antle’a – innego hodowcę dzikich zwierząt, który prowadzi swoje przedsiębiorstwo wraz z kolekcją, bo trudno to inaczej nazwać, swoich żon, żyjących z nim jak członkinie sekty (to bardzo uduchowiony koleżka). Do tego można dorzucić byłego narkotykowego barona, kilku oszustów i śliskich biznesmenów. Naprawdę, zadziwiające okazuje się to, jak bardzo szemrane jest towarzystwo ludzi zajmujących się nie do końca legalną hodowlą wielkich kotów. Co powinno dać nam od razu do myślenia na temat tego, że ich zapewnienia o stawianiu dobra zwierząt na pierwszym miejscu, powinny od razu trafić między bajki.
Duże wrażenie robi ogrom materiału zebranego przez twórców na potrzeby stworzenia tych siedmiu odcinków. Olbrzymia liczba archiwalnych nagrań, zdjęć, materiałów telewizyjnych i prasowych, ale przede wszystkim wypowiedzi samych bohaterów tej historii. Wszystkie najważniejsze persony pojawiają się tu we własnej osobie i przedstawiają swój punkt widzenia całej tygrysowej afery. Oczywiście, często są to relacje sprzeczne, a każdy z bohaterów oskarża o ten bajzel kogoś innego, próbując stawiać siebie w pozytywnym świetle. Mogłoby to wywołać duży dysonans poznawczy, ale “na szczęście” od początku można założyć, że większość z wypowiadających się, jest tak samo fałszywa. Jak gdzieś przeczytałem “jeśli jedną z najbardziej godnych zaufania osób wydaje się uzależniony od metamfetaminy facet bez połowy zębów, to coś jest nie tak”.
Król tygrysów mami widza niczym sam Joe Exotic
Król tygrysów zaimponował mi tym, jak dobrze została ta historia przedstawiona w kontekście samej postaci Joe Exotica. Od samego początku jesteśmy informowani o tym, że mamy do czynienia z niepoczytalnym mitomanem, ale kiedy on sam wchodzi na scenę, to wszystko schodzi na drugi plan, liczy się tylko jego show i aura niezwykłości, którą roztacza wokół siebie. Jednak z każdym kolejnym odcinkiem zaczynamy rozumieć, jak bardzo daliśmy się omotać jego sztuczkom i zostaliśmy oślepieni kreowaną przez niego rzeczywistością. Kiedy aura niezwykłości opada, wtedy dociera do nas to, w jaki sposób ktoś taki był w stanie oszukać i przekonać do siebie całą rzeszę ludzi. Twórcy wykorzystują ten fakt (przynajmniej ja to tak odbieram) także do tego, aby uświadomić nam, jak łatwo za pomocą blichtru i fajerwerków odsunąć naszą uwagę od głównego problemu. Bo ostatecznie okazuje się, że z zachwytem oglądaliśmy historię o ludziach, którzy wykorzystują zagrożone zwierzęta do własnych celów, sprytnie przy tym kreując egzotyczną otoczkę służącą do uatrakcyjnienia swojego wizerunku. A kiedy zostaje nam to dobitnie przypomniane, trudno choć przez chwilę nie poczuć się głupio.
Król tygrysów to nie tylko jeden wielki, niekończący się freakshow, którego głównym celem jest podtrzymanie podniecenia widzów złaknionych coraz to dziwniejszych doznań. Owszem, ten warunek jest spełniony tu perfekcyjnie, ale wydaje mi się, że ostatecznie twórcom udaje się rzeczywiście opowiedzieć coś o absurdach amerykańskiego “umiłowania wolności”, nie tylko tego związanego z prawami zwierząt. Joe Exotic i jego kompania wydaje się idealnym symbolem wypaczenia idei wolnościowego podejścia do życia, które ostatecznie sprowadza się do tego, że każdą ideę można nagiąć do zaspokojenia swoich potrzeb. Warto o tym wszystkim pamiętać, kiedy wybierzecie się na tę niezwykłą i wstydliwie rozrywkową przejażdżkę.