Martina Scorsese fabuły wszystkie: lata 1983-1990

 Martina Scorsese fabuły wszystkie: lata 1983-1990

Czas na kolejny odcinek przeglądu wszystkich pełnometrażowych fabuł jednego z najlepszych reżyserów w historii kina. Tym razem spojrzałem na tytuły nakręcone w latach osiemdziesiątych.

 

Znalezione obrazy dla zapytania king of comedy scorsese

Król komedii – kolejny mocno zapomniany film Scorsese, a szkoda, bo to jeden z jego najlepszych obrazów. Bardzo czarna komedia o tym, czym może skończyć się maniakalne parcie na szkło. Grany przez De Niro Rupert Pupkin to smutne beztalencie marzące o sławie komika i nie poddające się mimo kolejnych spektakularnych porażek. Aby przebić się do mediów zaczyna zamęczać telewizyjnego gwiazdora Jerry’ego Langforda (świetny Jerry Lewis). Po jakimś czasie niewinna natarczywość zaczyna zmieniać się w niebezpieczną paranoję. Początkowo obawiałem się, że fabuła pójdzie w banalny finał, ale jest zupełnie odwrotnie. Historia opowiedziana w filmie jest bardzo inteligenta i przewrotna, a jej gorzkie przesłanie wydaje się z roku na rok coraz bardziej aktualne. Bo, jak twierdzi główny bohater “I figured it this way: better to be king for a night than schmuck for a lifetime!”. Jeśli nie widzieliście, to koniecznie nadróbcie.

 

Po godzinach – jak dotąd, chyba najmniej udany film Scorsese, a na pewno najsłabiej zapadający w pamięć. Młody programista przeżywa szaloną noc rozpoczynającą się od niewinnego spotkania tajemniczej dziewczyny. W ciągu kilkunastu godzin pozna pełno dziwnych ludzi i z powodu plejady pomyłek wpadnie w spore tarapaty. Szczerze mówiąc – taki rodzaj czarnej komedii niezbyt pasuje do stylu opowiadania reżysera, prędzej widziałbym go w repertuarze braci Coen. Nie jest to tytuł, którego oglądania sprawiłoby przykrość, ale po prostu nie ma w nim nic, co miałoby mnie kiedykolwiek skłonić do ponownego seansu. Spokojnie można sobie go odpuścić.

Znalezione obrazy dla zapytania colour of money scorsese

Kolor pieniędzy – bardzo dawno temu był sobie rewelacyjny film zatytułowany “Bilardzista”, w którym Paul Newman świetnie odegrał postać drobnego cwaniaczka naciągającego ludzi na pieniądze za pomocą gry w bilard. Dwadzieścia pięć lat później Scorsese postanowił nakręcić kontynuację jego historii i niestety wyszło mu to dość średnio. Początek zapowiada się rewelacyjnie – znużony Fast Eddie Felson poznaje bardzo uzdolnionego Vincenta Laurie (Tom Cruise), którego postanawia wprowadzić w świat wielkiego bilardu. Jednak Lauria jest w gorącej wodzie kąpany i nie chce podporządkować się radom doświadczonego mentora. Mamy więc idealny materiał na dramatyczny konflikt, ale to napięcie gdzieś się ulatnia i film ostatecznie okazuje się zbyt lekki w wymowie. Jednak nadal ogląda się go przyjemnie z powodu świetnych zdjęć, muzyki oraz aktorskich popisów. Newman to ponownie klasa sama w sobie, ale Cruise także pokazuje pazur. Trzeba mu przyznać, że w czasach przed zostaniem gwiazdorem, doskonale radził sobie w rolach postrzelonych młodziaków pragnących zawojować świat.

Ostatnie kuszenie Chrystusa – pamiętam, że w późnej podstawówce na religii ktoś zapytał o ten film. Katechetka odpowiedziała, że to bluźnierstwo i nie wolno go oglądać. Chyba wtedy pierwszy raz dotarło do mnie, że z takim podejściem do wiary jest coś nie tak. Po obejrzeniu filmu rozumiem, że osoby z dogmatycznym stosunkiem mogły być nim oburzone, ale dla mnie to bardzo ciekawy manifest wierzącego reżysera jakim jest Scorsese (sam zrezygnował z seminarium). Pokazanie Jezusa bardziej jako człowieka pełnego zwątpienia niż jako Boga było dla mnie szalenie interesujące. Sam już dawno pożegnałem się z Kościołem, więc nie dotykało mnie bardzo dalekie posunięcie tej sprawy. Film jest może odrobinę za długi, ale z drugiej strony dłużyzny sprzyjają kontemplacyjnemu nastrojowi całości, podobnie jak przepiękna ścieżka dźwiękowa. Aktorsko rewelacja – Willem Dafoe jako Chrystus, ale przede wszystkim zachwycił mnie Harvey Keitel w roli Judasza. Zresztą ich wspólne sceny to najlepsze momenty filmu.

Znalezione obrazy dla zapytania goodfellas scorsese

Chłopcy z ferajny – “Odkąd pamiętam, zawsze chciałem być gangsterem” – to jedno z najbardziej rozpoznawalnych pierwszych zdań w historii kina. W dorobku Scorsese film legenda, który popularnością przebija chyba nawet “Taksówkarza”. Brutalna i brudna opowieść o niskoligowych gangsterach zupełnie pozbawiona mitologizującej otoczki rodem z opowieści o rodzinie Corleone. Tutaj gangsterzy nie mają wyższego celu, robią to co robią, bo zapewnia im to wygodne życie, w którym samemu ustala się zasady. Przynajmniej do czasu, kiedy komuś podpadnie się komuś ważnieszemu. Główni bohaterowie to banda antypatycznych śliskich typów dbających tylko o siebie. Świetny Ray Liotta (ten koszmarny śmiech!), de Niro, ale przede wszystkim Joe Pesci grający jednego z najbardziej nieprzewidywalnych furiatów w filmowych dziejach. Obejrzałem po raz enty i jak zwykle było to świetne przeżycie, choć za każdym razem czuję się trochę brudny. Scorsese w swojej najwyższej formie. Nie wiem czy są ludzie, którzy jeszcze nie oglądali, ale jeśli są, to niech szybko naprawią ten błąd.

Related post

WP-Backgrounds Lite by InoPlugs Web Design and Juwelier Schönmann 1010 Wien