Przegląd komiksowy #19

Kolejne przegląd komiksowy, a w nim albumy z najróżniejszych beczek. Wśród opisywanych tytułów “Czarny Młot. Tajna Geneza”, “Punisher MAX tom 2”, “Original Sin”, “Tam, gdzie rosły mirabelki” oraz “Zakładnik. Historia Ucieczki”.
Czarny Młot. Tajna Geneza
Czasami wydaje się, że superhero to taki gatunek, w którym powiedziano już wszystko i trudno natknąć się na coś oryginalnego. A potem człowiek dostaje w łapy taki tytuł, jak ten i rozumie, że był w błędzie. Jeff Lemire przedstawia historię grupy bohaterów utrzymanych w stylu złotej ery, którzy od dziesięciu lat tkwią na tajemniczej farmie w miasteczku nie mogą opuścić jego terenu. Mamy tutaj klasycznego supersiłacza, dziewczynkę o mistycznej sile, kobietę-robota, wojownika z Marsa, szaleńca podróżującego poza czasem i potężną wiedźmę – każda z tych postaci jest świetnie rozpisana, ma zaskakujące cechy osobowości i dostaje swoje krótkie originy. Pierwszy tom emanuje miłością do opowieści o trykociarzach, jednocześnie przedstawiając intrygującą i wypełnioną tajemnicami historię – po zakończeniu czytania od razu chciałbym dowiedzieć się więcej. Do tego czadowe rysunki i świetne kolory – niektóre grafiki mógłbym powiesić sobie na ścianie. Absolutnie pozytywne zaskoczenie, które polecam każdemu, kto myśli, że superhero już go zupełnie znudziło.
Punisher MAX Tom 2
Ta seria stanowi dla mnie komiksowy odpowiednik udanych filmów Rodrigueza, w których króluje przepiękny przerost formy nad treścią. Przesadnie brutalna i krwawa, że aż śmieszna, wypełniona akcją i stanowiąca piękny przerost formy nad treścią. W zawartych w tomie historiach Frank Castle najpierw lądują w tajnym rosyjskim silosie, a potem ponownie wraca do “sprzątania” ulic Nowego Jorku. Nie ma co się oszukiwać, że seria ma jakieś większe ambicje od bycia kawałkiem naprawdę krwistej rozrywki, ale to w niczym nie przeszkadza, bo przez album pędzi się z prędkością pocisku wystrzelonego ze snajperki. Śledzenie coraz bardziej przegiętych pomysłów Ennisa to sama przyjemność. Obok “Hawkeye’a” to najlepsza obecnie wydawana u nas seria Marvela. Choć nieco wrażliwsi mogą poczuć się obrzydzeni.
Original Sin
Ten komiks to idealny przykład jak Marvel szkodzi samemu sobie wrzucając co pół roku wielkie eventy, po których już nic nie będzie takie same. Sama bazowa ma swój kampowy urok i odwołuje się do jednej z klasycznych postaci marvelowskiego kosmosu – obserwatora Uatu. Wielki łysol, który obserwuje naszą część kosmosu jest postacią w uroczym stylu lat sześćdziesiątych. Stało się coś strasznego – ktoś go zamordował i ukradł mu jego oko znające nieskończoną ilość sekretów. Wśród głównych podejrzanych jest Orb, koleś z wielkim okiem zamiast głowy, a centralną postać tej miniserii stanowi Nick Fury. Brzmi wesoło oraz kiczowato, a Jason Aaron lubuje się w takich dziwnych akcjach, więc tkwił w tym naprawdę spory potencjał.. Problem jest taki, że skoro to wielki event, po którym nic nie będzie takie same, to musi się w nim pojawić milion postaci, aby wątek mógł być ciągnięty w ich solowych seriach. A samo powiązanie ich z sekretami Watchera jest rozwiązane wyjątkowo leniwie – oko wybucha energią i każdy kto był w jego zasięgu odkrywa straszne tajemnice związane ze swoją przeszłością – sami przyznajcie, że brzmi to wyjątkowo naciąganie. Najgorzej jednak jest w finale, w którym udział bierze pełno bohaterów niemających do roboty za dużo poza staniem i wygłaszaniem dialogów napisanych chyba tylko po to, że inaczej głupio by wyglądali. Klasyk eventów Marvela, czyli fajny pomysł wyjściowy zmarnowany przez nadmierne rozdmuchanie.
Tam, gdzie rosły mirabelki
Oj, wiele osób może się na ten komiks obrazić, jeśli spodziewa się głównie heheszków z osiedlowych dresów (co też może sugerować opis). Na początku trochę tak to wygląda, ale Mazur szybko serwuje swoim bohaterom dramę rozbijającą specyficzną bańkę, w której żyją. Specyficzną, bo wypełnioną marazmem, ale jednocześnie dającą im oparcie w świecie, który zupełnie ich nie potrzebuje ani nie ma nic specjalnego do zaoferowania. Mają swoje jedno miejsce piwkowania, wokół którego ich życia kręcą się od zawsze, a każde odchylenie od normy wywołują paniczną reakcję. To pewien dziwny rodzaj smutku znany każdemu, kto kiedykolwiek mieszkał na blokowisku. Wydaje mi się, że Mazur pochyla się nad swoimi bohaterami z dużą czułością wynikającą z żalu za kolejnym straconym pokoleniem. Minimalistyczna kreska autora bardzo dobrze oddaje nastrój scenariusza – zarówno pozornie komediowy charakter, jak i brak urozmaicenia w życiu bohaterów. Jedyne do czego mogę się przyczepić to fakt, że komiksowi brakuje jakiegoś mocnego uderzenia na sam koniec – coś tam symbolicznego się dzieje, ale czułem pewien niedosyt – spokojnie przyjąłbym jeszcze pięćdziesiąt stron tej historii.
Zakładnik. Historia Ucieczki
Najnudniejszy komiks tego roku! I paradoksalnie, jest to jego wielka zaleta. Przyzwyczailiśmy się do tego, że historie o porwaniach pełne są akcji i napięcia. Tortury, psychologiczna walka między porwanym a oprawcami i miejsca do socjologicznych przemyśleń. Guy Delisle spisując opowieść Christophera André przedstawia nam jednak zupełnie inny obraz. Bohater – pracownik pozarządowej placówki medycznej na Kaukazie – został uprowadzony pod koniec lat dziewięćdziesiątych i spędził w niewoli kilka miesięcy, które okazały się prawdziwym koszmarem, głównie z powodu bezczynności. Przez większość czasu przykuty do kaloryfera, leżał na materacu nie robiąc zupełnie nic. Nie wiedział po co został porwany, porywacze nie mówili w żadnym znajomym mu języku, a on sam nie miał żadnego kontaktu ze światem zewnętrznym. Dni zlewające się w jedno, wieczna obawa i brak jakiegokolwiek zajęcia – to właśnie obserwujemy przez większość tego komiksu. Delisle oddaje ten klimat w sposób mistrzowski – większość jego opasłego dzieła (ponad 400 stron) składa się z prawie identycznych kadrów przedstawiających Christophera w jednej pozycji. Czytanie jest męczące i sami czujemy, że wszystkie opisywane dni trudno odróżnić od siebie. Potem jednak przychodzi myśl – skoro ja odczuwam monotonnie, to jaki koszmar musiał przeżywać ten człowiek? Bardzo ważny komiks, który (tak czuję) zostanie mi w głowie na długo.