Skuś się na kulturę w Storytel #1
Czas na opisanie pierwszego miesiąca mojej współpracy ze Storytel. Tym razem wrażenia z odsłuchania “Dobrego Gliny”, “Amerykańskich Bogów”, “Graffiti Girl Blues” i “Shantarama”.
Miesiąc temu rozpoczęła się moja współpraca z serwisem streamingu audiobooków Storytel. W jej ramach raz w tygodniu opisuję jedną z dostępnych tam książek, czego efektem będą takie miesięczne zestawienia. Dodatkowo, jeśli ktoś zostanie zaintrygowany jakąś z opisywanych przeze mnie pozycji, to dzięki rejestracji ze specjalnego linka www.storytel.pl/kusina uzyska 30 dni zupełnie darmowego okresu próbnego, który powinien starczyć na spokojne wysłuchanie kilku tytułów. Serdecznie zachęcam i zapraszam do opisu czterech audiobooków, które towarzyszyły mi w ciągu ostatniego miesiąca.
Dawno tak mocno nie obawiałem się zetknięcia z jakąś książką, jak w przypadku najbardziej znanego dzieła Neila Gaimana. Strach ten brał się z powodu dawnej miłości, którą żywiłem do tego brytyjskiego pisarza i samego omawianego tytułu. Moje nastoletnie lata minęły pod znakiem zauroczenia twórczością tego typu, a “Amerykańscy Bogowie” byli dla mnie objawieniem. Jednak czas mijał i w końcu zrozumiałem, że z Gaimanem jest jak z dziewczyną, w której wszyscy się podkochują w liceum, by potem zrozumieć, że nadawała się tylko na przyjaciółkę. Po latach wydaje się, że kolejne spotkanie będzie tylko zawodem i płaczem nad dawną naiwnością. Jednak na szczęście okazało się, że dawna miłość wciąż ma dużo powabu choć teraz widać sztuczność niektórych jej zachowań.
“Amerykańscy Bogowie” to kwintesencja Gaimana, razem z jego najlepszymi i najgorszymi cechami. To pisarz, który ma niesamowity dar opowiadania i talent do wymyślania krótkich wątków oraz ciekawych dygresji. Jednak jego fabuły ostatecznie nie do końca radzą sobie jako dłuższe formy, po prostu w pewnym momencie się rozpływają. I podobnie jest z historią byłego skazańca o imieniu Cień podróżującym po Stanach Zjednoczonych z tajemniczym panem Wednesdayem w poszukiwaniu dawnych bogów. Tak, jak wiele lat temu, tak i teraz poczułem zawód z powodu dość miałkiego i rozwodnionego zakończenia całej opowieści. Choć tym razem aż tak bardzo mi to nie przeszkadzało, bo zrozumiałem, że siłą Gaimana są właśnie te wszystkie dygresje i małe historyjki, dla których główny wątek jest po prostu nosicielem. To w końcu powieść drogi, a te uczą nas, że ona jest ostatecznie ważniejsza niż sam jej cel.
Gaiman jest erudytą na wskroś znającym mitologię oraz popkulturę. I bardzo, ale to bardzo lubi się tym chwalić. Do swojego popkulturowego miksera wrzuca pełnymi garściami co popadnie i jak mu się podoba. Ma to swój niewątpliwy urok, ale też potrafi zagonić w pewną pułapkę. Jeśli nie znamy jakiegoś motywu lub postaci, to sprawdzamy i doceniamy spryt autora, a jeśli łapiemy nawiązania to myślimy sobie “Ten Neil i ja to jesteśmy jednak mądre chłopaki”. Jednak czasami trudno oprzeć się wrażeniu, że dzieje się to właśnie tylko w imię intelektualnego samozadowolenia i wtedy wkrada się sztuczność. Mógłbym jeszcze trochę narzekać, ale nie ma to sensu, bo są w tej książce fragmenty, które uważam za wybitne. Chodzi mi o niesamowicie nakreśloną atmosferę środkowych Stanów z ich wszystkimi zadupiastymi miasteczkami, dziwnymi atrakcjami turystycznymi i zakurzonymi spelunkami. Obraz świata, który utkany jest z mitów i pragnący tworzyć je ciągle na nowo, ale jednocześnie pozbawiony konkretnej tożsamości. Miejsc trzymających się swoich tradycji, ale w każdej chwili gotowych na kolejną metamorfozę. Gaiman przedstawia Stany jako miejsce gdzie najważniejszą religią są one same, co jest naprawdę fascynujące.
Marcin Popczyśnki to lektor o pięknym, spokojnym i bardzo głębokim głosie, którego słuchania było dla mnie czystą przyjemnością. Przynajmniej w momentach opisowych i kwestiach głównych bohaterów książki – niektóre z jego interpretacji postaci drugoplanowe trochę mnie irytowały. Gdy czasami przeskakuje ze swojego tubalnego tonu w wyższe tonacje, wypada to nienaturalnie. Doceniam, że każdy z bohaterów ma swój własny sposób mówienia, ale nie zawsze się to udało. Na szczęście przez większość czasu słuchanie jego głosu jest jak picie ciepłej czekolady z dodatkiem chilli. Mógłby mi codzienne szeptać dobranoc do snu.
Kryminalno-sensacyjna opowieść o Augustynie Glińskim – człowieku, który swoimi zasługami dla ludności Warszawy doprowadził do tego, że określenie “glina” przez wiele lat stanowiło wyraz szacunku dla policjanta. Rozgrywająca się w Księstwie Warszawskim historia wciąga przede wszystkim za sprawą klimatu tego dość specyficznego okresu w historii naszego kraju. Złudne nadzieje odzyskania państwowości, pozory wolności, polska szlachta oddana francuskim możnowładcom. W Warszawie panuje bieda, a ulicami rządzą tytułowi książęta dziadowscy, stanowiący prawdziwą elitę podziemnego światka. Cała intryga rozpoczyna się od odtrucia dwóch towarzyszek polskiej szlachcianki. Sprawa szybko zaczyna przybierać rumieńców, bo okazuje się, że wciągnięci są w nią chyba wszyscy wpływowi ludzie miasta, łącznie z masonami i francuskimi wojskowymi.
W tym całym galimatiasie odnaleźć musi się Gliński – bohater w stylu klasycznego detektywa, który równie dobrze odnajduje się na szlacheckim dworze, jak i w zakazanych spelunach wypełnionych wszelkiej maści szumowinami. To dobrze napisana i charyzmatyczna postać, z którą sympatyzujemy i rozumiemy jej motywacje. Zresztą większość występujących w książce postaci jest przedstawiona przynajmniej intrygująco. Niestety poza współpracownikami Glińskiego – ci wypadają dość płasko i mało oryginalnie, a szkoda, bo wszyscy odgrywają ważną rolę w tej historii. Za to naprawdę ciekawi są tytułowi przedstawiciele żebraczego fachu – śliscy i przebiegli, ale jednocześnie kierujący się specyficznym kodeksem honorowym.
To bardzo porządnie przygotowane słuchadło. Intryga jest dobrze rozpisana i potrafi wciągnąć, a wszelkie braki fabularne nadrabiane są mało jeszcze wykorzystanym tłem historyczno-społecznym. Całość została napisana dla serii “Storytel Original”, czyli tak, aby sprawdzała się jak najlepiej właśnie w formie audiobooka. Podzielona na godzinne odcinki dobrze spełniają rolę odpowiednika telewizyjnego serialu. Wielką zaletą jest osoba lektora – Andrzej Chyra to jeden z najlepiej brzmiących polskich głosów. Niski i lekko chrypkowaty świetnie nadaje się do czytania kryminalnych opowieści. Czasami może wydać się lekko monotonny, ale ja jestem wdzięczny za brak niepotrzebnych lektorskich szarży, które potrafią wybić z klimatu słuchanej historii.
Kolejna pozycja z serii “Storytel original” przygotowana do słuchania w odcinkach. Tym razem audiobook, którego polecić mogę tylko specyficznemu, choć dość licznemu w naszym kraju, odbiorcy lubującego się w mrocznych aż do przesady kryminałach i thrillerach rodem z ponurej Skandynawii. Książka Emila Strzeszewskiego wypełniona jest nihilizmem i klimatem moralnej degrengolady. Ci, którzy uważają takie opowieści za zbyt pretensjonalne mogą sobie ją odpuścić, ale ich miłośnicy powinni się całkiem wciągnąć. Głównym bohaterem jest Tomasz, pracownik zakładu pogrzebowego zajmujący się przybijaniem miniaturowych Jezusów do krzyża. To alkoholik wychowujący samotnie córkę, która bez przerwy ściąga na siebie kłopoty. Nastolatka wyjątkowo mocno przeżywa okres buntu i radzi sobie z rzeczywistością równie słabo, co jej zapijaczony ojciec. Pewnego dnia znika bez śladu, a jedyną wskazówką są tajemnicze graffiti pojawiające się na mieście. Zrozpaczony ojciec rozpoczyna śledztwo na własną ręką.
Strzeszewski sprytnie korzysta z bogatego zaplecza tropów i motywów dostępnego dla gatunku swojej opowieści. Są tu podrzędne bandziory, patologia gorszych dzielnic miasta, tajemnica sięgająca wielu lat wstecz, cyniczny, ale skuteczny policjant i zgorzkniały, pozbawiony nadziei bohater. I przez większość czasu ta mieszanina sprawdza się całkiem dobrze, nadając historii ciekawy surowy nastrój. Niestety zdarza się, że ta surowość ustępuje rozdmuchanym metaforom dotyczącym religijnego życia głównego bohatera, który ciągle testuje swoją głęboką wiarę. Jak dla mnie za często wchodzą one w zbyt nadęty ton i odbierają tempo akcji wchodząc w dziwne psychologiczne meandry. Wolałbym gdyby autor mniej skupiał się na nich, bo naprawdę lepiej wychodzi mu, gdy mrok przedstawia pomocą prostych opisów codziennej polskiej biedy. To największa wada całej książki, co nie zmienia faktu, że sama historia jest mocno wciągająca i łapałem się na tym, że słuchałem jej z niecierpliwością spowodowaną chęcią rozwiązania zagadki. Choć na to nie mogłem liczyć, bo to dopiero pierwszy sezon tego słuchowiska.
Lektorem jest Filip Kosior, czyli specjalista doświadczony o chrypkowatym, nadającym się do tego typu opowieści głosiei. Jednak do jego występu mam podobne uwagi, co do całego audiobooka. Kosior jest świetny w momentach, w których stara się być w miarę neutralny i nie popada w aktorskie szarże. Kiedy daje się ponieść emocjom, wtedy wkrada się pewna sztuczność. Zarówno sam tekst, jak i on sprawdzają się o wiele lepiej w bardziej surowych momentach.
Jak wspomniałem na wstępie, nie jest to tytuł przeznaczony dla wszystkich. Ludzie wyczuleni na pewną przesadę i patos, pewnie szybko się zirytują. Jednak fani historii rodem z filmów Finchera, znajdą w nim coś dla siebie. Nie jest to z pewnością książka wybitna, ale jako towarzysz w trakcie nocnej podróży powinna spełnić swoją rolę.
Oj, czasami jestem strasznie nieufnym człowiekiem. Szczególnie w wypadku książek uznanych za absolutne czytelnicze hity i chwalonych gdzie się tylko da. Tak było też w przypadku “Shantaram”. Podchodziłem do tego tytułu bardzo nieprzekonany, jak się okazało zupełnie bezpodstawnie, bo w kategorii literatury przygodowej jest absolutnie rewelacyjny. Historia uciekiniera z Australijskiego więzienia, który odnajduje nowy dom w slumsach Bombaju zachwyciła mnie w podobny sposób, co azjatyckie książki Jamesa Clavella. Bije z nich podobna fascynacja obcą kulturą i jej niuansami, które poznajemy razem z bohaterem. Gregory David Roberts ma dar do tworzenia barwnych opisów i wymyślania ciekawych, wyjątkowo żywych postaci. Właśnie wymyślania, bo wbrew krążącej wśród niektórych opinii, nie jest to książka autobiograficzna. Autor tylko inspirował się własną historią (rzeczywiście uciekł z więzienia do Indii). Po pierwszej części jestem bardzo zadowolony z wyprawy do orientalnej krainy. Podobno w drugiej jest więcej akcji i trochę się różni, więc ją opiszę w osobnym poście.
W recenzji “Graffiti Girl Blues” trochę narzekałem na lektorskie szarże Filipa Kosiora, ale tym razem nie mam do niego zarzutów. Jego głos bardzo dobrze wpisuje się w tajemniczą i pełną nowych odkryć atmosferę powieści. Najbardziej przypadło mi do gustu to, że tak dobrze udało mu się oddać zachwyt głównego bohatera, który z każdą stroną coraz bardziej zakochuje się w Bombaju. Śmieszne uczucie – po trzydziestu godzinach spędzonych w ciągu ostatnich dwóch tygodni z tym głosem, jestem do niego przyzwyczajony jak do starego znajomego.