W obronie eunuchów, czyli łapy precz od krytyki

 W obronie eunuchów, czyli łapy precz od krytyki

“Eunuch i krytyk z jednej są parafii- obaj wiedzą jak, żaden nie potrafi.” Fraszka całkiem mądra, ale w dzisiejszych czasach strasznie wypaczona. Czas stanąć w obronie biednych eunuchów.

“O gustach się nie dyskutuje” – mało jest sentencji, które równie mocno wywołują we mnie mentalną agresję. Jest paskudne w swojej olewczości i służy jako wytrych do kończenia jakiejkolwiek dyskusji. To bardziej kulturalny sposób na powiedzenie “odpieprz się”, który często mylony jest z “każdy może mieć swoje zdanie”. Dyskusja o filmach zawsze była dla mnie wielką przyjemnością i ważnym elementem odbioru samego dzieła, zwłaszcza w wypadku zderzenia się z odmienną, ale dobrze uargumentowaną opinią. Możliwość spojrzenia na jakąś rzecz z innej perspektywy to bardzo ubogacające doświadczenie. Dlatego zawsze byłem fanem ciekawych recenzji oraz krytyk i to czytanych już po obcowaniu z jakimś wytworem kultury. Dlatego też strasznie irytują mnie pełne buty komentarze niwelujące samo zjawisko dyskusji w imię strasznego powiedzenia o krytyku i eunuchu. Dlatego postanowiłem rozpocząć małą polemikę z docinkami najczęściej padającymi w internetowych dyskusjach. Tym razem chciałbym pominąć problem jakości samych tekstów, pod którymi pojawiają się takie argumenty, bo to temat na inny tekst. Poza tym opisywana sprawa dotyczy zarówno hobbystycznych recenzji, jak i tych pisanych przez starych wyjadaczy.

“Zrób lepszy” – Mój ulubiony argument będący kulturalnym odpowiednikiem przytoczenia Hitlera w dyskusjach politycznych. Żyjemy w XXI wieku, erze specjalizacji, w której każde większe przedsięwzięcie wymaga pracy setek osób i pochłania milionowe fundusze. I w ten sposób wytwarzany jest towar, który w wypadku filmów kupujesz za pieniądze wydane na bilet. I jak z każdy zakupiony towar, podlega krytyce. Twoje buty rozpadły się po dwóch dniach? To nie odradzaj znajomym ich kupna, tylko zrób sobie lepsze cwaniaku. Kelner w restauracji napluł na twoich oczach do zupy? Nie krytykuj go, tylko sam zostań kelnerem i bądź lepszy. I tak można w nieskończoność. Film, zwłaszcza hollywoodzki blockbuster, to taki sam produkt jak każdy inny. I dlatego od specjalistów odpowiedzialnych za jego powstanie ma się prawo wymagać, aby wykonali swoją robotę dobrze. A jeśli uważa się, że nie podołali zadaniu, to można zwrócić na to uwagę.

“Kto Ci dał prawo? – Wspaniałe pytanie, na które trudno uzyskać satysfakcjonującą odpowiedź. Bo wiecie, to nie jest tak, że ktoś Ci daje papier upoważniający do uprawiania krytyki filmowej. Owszem są specjalizacje na studiach, ale trudno uznać je za jakiś wyznacznik, bo to nie jest nauka ścisła. W takim wypadku liczy się doświadczenie i zaufanie czytelników, bo właśnie w ten sposób zdobywa się status eksperta w tego typu dziedzinach. I jeśli ktoś swoją pisaniną zdobył grono osób, które wierzą jego opinii, to one właśnie dały mu to prawo. Inną kwestią jest jechanie blogerów na zasadzie “bo każdy może sobie założyć”. To prawda, ale nie oszukujmy sięwiększość mniejszych stron i tak nie jest przez nikogo czytana. W tym momencie wracamy do tego, co napisałem wyżej. Przy okazji chciałbym przypomnieć, że w latach 90 w prasie często i gęsto recenzje wcale nie stały na jakimś wysokim poziomie, ale fetysz papieru każe nam pamiętać je jako esencję profesjonalnego dziennikarstwa.

Znalezione obrazy dla zapytania muppets old folks

“Czy Tobie coś w ogóle się podoba?” – Narzekanie na narzekanie krytyków zawsze mnie zastanawiało. W końcu nie ma chyba mniej wzbudzającego zaufanie specjalisty, niż ten któremu podoba się prawie wszystko. Jeśli prawie każdy film ocenia na co najmniej 7/10, to właściwie równie dobrze mógłby dać sobie z tym spokój. Ja wręcz uwielbiam czytać opinie ludzi, którym prawie nic się nie podoba, bo to oznacza, że jeśli coś ocenią naprawdę wysoko, to warto się temu przyjrzeć. Oczywiście nie można popadać w drugą skrajność, ale lepiej zaufać marudom niż przesadnym entuzjastom. Ostatnio widziałem dyskusję pod recenzją, gdzie padło pytanie: “Wam to 95% filmów się nie podoba, więc po co je oglądacie?” Odpowiedź mnie zachwyciła: “właśnie dla tych 5%, dla nich warto się przemęczyć.”

“Bo to opinia jakiegoś snoba” – Koronny argument przy czytaniu krytycznych recenzji filmów ogólnie szufladkowanych jako rozrywkowe. “Idź sobie oglądać swoje slow cinema, bo tutaj ludzie chcą się bawić”. Ok, przyznam, że snobowanie to zjawisko dość częste, ale też nie przesadzajmy. Gro ludzi zajmujących się kinem, nie ma problemu z filmami rozrywkowymi. Jednak od rozrywki też należy wymagać, aby spełniała jakieś standardy i była porządnie wykonaną robotą. Owszem, zjawisko guilty pleasure dotyka każdego, ale warto mieć jego świadomość, bo inaczej popada się w bezmyślnie przyjmowanie każdej papki. Jeśli na to się godzimy, to nie ma problemu, to nasza decyzja. Ale jeśli ktoś zwraca uwagi wobec samej konstrukcji jakiejś produkcji, to nie ma mowy o żadnym snobowaniu.

Znalezione obrazy dla zapytania movie critics

“Nie lepiej samemu obejrzeć?” – Na koniec jeden z moich ulubieńców. W dyskusji pod postem o filmie ktoś pyta prowadzącego stronkę, czy według niego warto ten film obejrzeć. Czyli sprawa jest jasna  zadaje pytanie, bo na tyle ufa autorowi, że może oprzeć swoją decyzję na jego opinii. A pod spodem pojawia się komentarz mądrali “A nie lepiej samemu obejrzeć? Kiedyś tak właśnie się robiło”. Po pierwsze – jak ktoś pyta to znaczy, że  zależy mu na odpowiedzi. Więc spadówa. Po drugie, krytyka istnieje od zawsze. Od kiedy dwóch jaskiniowców waliło patykiem w kamień na dwóch stronach jaskini, od wtedy potrzebne były opinie. Poza tym – premier kinowych są dziesiątki miesięcznie, a przeciętna osoba chodzi do kina raz-dwa razy w miesiącu i raczej nie chce przekonywać się na własnej skórze, że właśnie straciła dwie godziny swojego życia.

Related post

WP-Backgrounds Lite by InoPlugs Web Design and Juwelier Schönmann 1010 Wien