Euforia, czyli miłość i smutek w czasach dickpiców
“Euforia” bardzo szybko zdobyła łatkę serialu o ćpających i ruchających się nastolatkach. Jest to bardzo krzywdzące, bo to przede wszystkim przejmująca opowieść o zagubieniu w coraz trudniejszym do zrozumienia świecie.
Euforia została okrzyknięta jedną z najbardziej kontrowersyjnych produkcji tego roku jeszcze przed powszechną emisją pierwszego odcinka. Straszono seksualnym wyuzdaniem, narkotykami i popapranymi relacjami międzyludzkimi. A to wszystko takie przerażające, bo dziejące się wśród nastolatków – jak wiadomo, dopiero po dwudziestym roku życia można nad tymi sprawami przejść do porządku dziennego. Oczywiście pojawiają się też głosy się oburzenia w imię zasady “za moich czasów to takich rzeczy się nie działy i wszyscy byli święci” Od razu zacząłem się zastanawiać, co w tym nowego, bo przecież w ciągu tej dekady telewizja miała już kilkakrotnie pokazać nam losy zdeprawowanych nastolatków. Wystarczy wspomnieć bohaterów Skins czy młodsze postaci z początkowych sezonów Shameless – tam nikt nie krygował się z poruszaniem tematu seksu i dragów. Co prawda Euforia rzeczywiście wydaje się odważniejsza w kwestii ukazywania nagości (bardzo dużo penisów) i braku kompromisów w poruszaniu pewnych tematów, ale jednocześnie nie przełamuje żadnego tabu ani nie przekracza pewnych granic. Zwłaszcza jeśli mowa o produkcjach, które oferuje u siebie HBO.
Euforia to przede wszystkim serial o zagubieniu
Euforia od samego początku omawiania jest właśnie przez pryzmat opisany w powyższym akapicie, co trochę mnie drażni, bo “ćpanie and seks” wcale nie stanowi głównego tematu tego serialu. Te wszystkie bezeceństwa stanowią przecież tylko tło dla opisania takich problemów jak kompletne zagubienie, depresja, stany lękowe, brak akceptacji samego siebie czy wieczna presja ze strony otoczenia. Każda z bohaterek (i w sumie jednego głównego bohatera) zmaga się zarówno z problemami znanymi od zawsze (na przykład czy toksyczne związki), ale także z rzeczami nieznanymi wcześniej, choćby udostępnienianiem całego swojego życia, łącznie z nagimi fotkami i seksem, w sieci czy banalizacją problemów kiedyś uznawane za poważne. Wydaje mi się, że dlatego dla wielu widzów nastoletni bohaterowie mogą się wydawać przybyszami z innej planety – oni funkcjonują już w zupełnie innym świecie, a ich problemu dotyczą spraw, z którymi dzisiejsi czterdziestolatkowie nie mieli szans się spotkać. Dlatego komentarze “olaboga, co za patola” najlepiej oddają problem wyrwy pokoleniowej i braku możliwości zrozumienia. Takie wypowiedzi idealnie wpasowują się w przesłanie Euphorii. Jednak twórcy wyciągają też dłoń i oferują pomoc w zrozumieniu swoich bohaterów. Dzieje się to za sprawą bardzo udanego zabiegu jakim jest przedstawienie krótkiej historii, od dzieciństwa do nastoletniości, poszczególnych postaci w ramach intro do każdego odcinka. W ten sposób nawet osoby zachowujące się na pierwszy rzut oka irracjonalnie nabierają sporej wiarygodności.
Euforia zachwyca także swoją stroną wizualną, oczywiście jeśli ktoś lubi pewien rodzaj estetycznej szarży przeprowadzonej na zmysły widza. Tu nikt nawet nie stara się ukrywać, że efekciarstwo i przerysowanie jest wpisane w samo założenie podstaw serialu. To jedna z tych produkcji, w czasie oglądania których można odnieść wrażenie, że postaci mogłyby w ogóle nic nie mówić, a fabuła składać się z zupełnie losowych ujęć, a nadal oglądałoby się to wyśmienicie. Na mnie szczególne wrażenie zrobiło, jak twórcy operują tutaj światłem i barwami, które odzwierciedlają stan emocjonalny głównych postaci. A skoro są to głównie smutek, gniew i beznadzieja, to najczęściej widzimy tu różnorakie wariacje niebieskiego, granatowego i pokrewnych kolorów. Jeśli wydawało się Wam, że fioletowy powiedział o sobie wszystko w 2017 roku, to przekonacie się, że jego czas w kinie jeszcze nie przeminął. Dla wielu widzów ten wizualny szał, często balansujący na granicy kiczu, może okazać się zupełnie niestrawny. Na szczęście dla nich wystarczy piętnaście minut, aby przekonać się, czy Euforia wpasowuje się w nasze gusta. Potem wszystko jest jeszcze “bardziej”.
Osobny akapit pochwał należy się doborowej obsadzie aktorskiej, dzięki której Euphoria jest serialem tak żywym i przejmującym. Wiadomym jest, że najbardziej lśni na ekranie wcielająca się w główną bohaterkę Zendaya, która co chwilę udowadnia, że błyskawicznie wyrosła z roli “gwiazdki Disneya” i jest jedną z najciekawszych aktorek młodego pokolenia. Jej ekranowa charyzma jest lekko paradoksalna, bo w niesamowicie przyciągający sposób odgrywa postaci wypełnione zblazowaniem i dystansem do otaczającego ją świata. Jednak stawianie jej na świeczniku byłoby bardzo nieuczciwe wobec reszty jej koleżanek i kolegów z planu. Rewelacyjnie wypada Hunter Schafer w roli Jules (zdziwiłem się, kiedy dowiedziałem się, że to osoba transseksualna), oddając w pełni dość eteryczny charakter tej postaci. Największym pozytywnym zaskoczeniem jest natomiast Jacob Elordi, który na początku może zmylić swoją urodą typowego sportowca z koledżu. Potem jest trochę głupio, bo okazuje się, że facet odgrywa gniew i frustracje swojego bohatera w taki sposób, że naprawdę można się go przestraszyć.
Euforia będzie symbolem swojej epoki
Euforia to jedna z tych produkcji, które doskonale wpasowują się w ducha swojej epoki i nie boją się ukazywania zamiatanych gdzie indziej problemów. Prawdopodobnie za paręnaście lat będzie stanowiła dla niektórych esencje przełomu lat dwudziestych obecnego stulecia. Możliwe też, że będzie miała wkład w to, jak wizualnie i estetycznie będzie kreowało się następne parę lat w kinie i telewizji. Mogę też trochę przesadzać w tych przewidywaniach, ale z całą pewnością nie jest to serial, który da się sprowadzić tylko do hasła “patologiczne nastolatki”.