Przegląd filmowy #9 – udawanie samego siebie

 Przegląd filmowy #9 – udawanie samego siebie

Pytanie o to, jak dużo w postaciach celebrytów jest wykreowane przez nich samych to jeden z najciekawszych aspektów showbiznesu. Niektórzy postanowili zabawić się z swoim wizerunkiem i zagrać w filmie samych siebie. Oto cztery tytuły, każdy utrzymany w innej konwencji, będące efektami takich właśnie eksperymentów.

JCVD 

jvcd

Jean Claude Van Damme nie ma lekkiego życia. Jego wielka sława przeminęła, boryka się z brakiem pieniędzy i właśnie przegrał sprawę o opiekę nad swoją córką. Zgorzkniały i zmęczony życiem aktor powraca do rodzinnej Belgii, aby tam przemyśleć parę spraw. Na miejscu zupełnie przypadkiem wchodzi na pocztę, która stała się celem napadu kilku bandytów. JVCD zostaje uwięziony, a opinia publiczna wierzy, że to on stoi za całym skokiem. Po opisie fabuły spodziewałem się raczej humorystycznej opowieści, ale zostałem srogo zaskoczony. To film utrzymany w ponurym nastroju, w którym Van Damme dokonuje gorzkiego rozliczenia z własną karierą i tym, jak widziany jest przez ludzi. To portret przybitego przez życie człowieka nie potrafiącego dać ludziom tego, czego od niego oczekują. Film czasami skręcony jest zbyt nieporadnie, niektóre wolty narracyjne męczą, ale jako całość pozostawia pozytywne wrażenie. Szczególnie warto zobaczyć dla samego Jean Claude’a, który całkiem dobrze sprawdza się w dramatycznej roli.


Być jak Micheal Madsen 

being micheal madsen

Klasyczny przykład na to, że nawet najlepszy żart może zostać zarżnięty przez brak wyczucia twórców. Być jak Micheal Madsen to mockdokument mający na celu zakpienie ze świata celebrytów i paparazzich. Micheal Madsen męczony przez wścibskiego reportera postanawia się zemścić i sam wynajmuje ekipę mającą na celu śledzenie natręta przez dzień i noc. I przez pierwsze pół godziny jest całkiem zabawnie, potem jednak fabuła zaczyna iść w dość dziwną stronę. Ekipa śledząca staje się ulubieńcami Ameryki i otwiera się przed nią wielki świat. Mogłoby to być ciekawe, ale całość jest szyta zbyt grubymi nićmi i nakręcona z niezbyt wielkim polotem. Poza tym film, jak posiadający Micheala Madsena w tytule, jego samego jest o wiele za mało. Niestety, duży zawód.

 

Porwanie Michela Houellebecqa 

Porwanie Michela Houellebecqa 

Po filmie o enfant terrible francuskiej literatury można było spodziewać się obrazu kontrowersyjnego i równie nieprzyjemnego w odbiorze, co książki Houllebecqa. Zamiast tego otrzymujemy ciepłą komedię utrzymaną w dość absurdalnym tonie. Oto kilku porywaczy-amatorów dostaje zadanie pojmania znanego pisarza w celu otrzymania sowitego okupu. Jednak już po dokonaniu porwania okazuje się, że Houellebecq niezbyt przejmuje się całą sytuacją, a po pewnym czasie wręcz zaprzyjaźnia się z swoimi oprawcami, zresztą z wzajemnością. Humor filmu opiera się głównie na kontaktach pisarza z dość prostymi łotrami. Jednak nie spodziewajcie się, że będzie to popis tytana intelektu. Autor “Cząstek elementarnych” bardziej przypomina tutaj dworcowego dziada, którego bardziej interesuje swobodny dostęp do papierosów i alkoholu niż filozoficzne dywagacje, o uzyskaniu wolności nie wspominając. To typowy snuj składający się z ciągu scen, w których postaci głównie rozmawiają, w sumie nie zmierzając do żadnego celu. Widać, że sam Houellebecq doskonale bawił się na planie, co udziela się także widzowi. Jeśli lubicie takie specyficzne poczucie humoru i chcecie zobaczyć jak francuski skandalista uczy się podstaw MMA, to śmiało sięgajcie.

I’m still here 

Im-Still-Here1

W 2009 roku będący na szczycie swojej kariery Joaquin Phoenix ku zaskoczeniu wszystkich stwierdził, że rezygnuje z aktorstwo na rzecz swojej prawdziwej pasji, jaką jest Hip Hop. Przez prawie dwa lata Hollywood obserwowało jego nieporadne próby zrobienia z siebie muzyka i powolne staczanie się na dno. Phoenix nadużywał alkoholu i narkotyków, przytył oraz zaczął mieć wyraźnie problemy z higieną osobistą. Jednym słowem, stał się pośmiewiskiem. Jednak w końcu okazało się, że cała historia była jednym wielkim zgrywem, który aktor wymyślił razem z Caseyem Affleckiem, prywatnie swoim szwagrem. “I’m still here” to wyreżyserowany przez Afflecka dokument z tego dziwnego okresu w życiu Phoenixa. Film jest dość specyficzny, bo bez wcześniejszej wiedzy nie widać po nim, że jest nagraniem wielkiego żartu i szydery ze świata gwiazd. Obserwujemy wszystkie upadki Phoenixa, od jego pokracznych prób rapowania, załamania nerwowe, a nawet imprezy kończące się rzyganiem w toalecie. Produkcja jest kręcona dość siermiężnie, więc ogląda się ją dość ciężko, zwłaszcza, że nie szczędzi momentów, po których pozostaje wyraźny niesmak. Jednak jako część specyficznego eksperymentu, naprawdę daje do myślenia.

Related post

WP-Backgrounds Lite by InoPlugs Web Design and Juwelier Schönmann 1010 Wien