Sprzątaczka – czy serial o ubóstwie i przemocy powinien być “ładny”?
Sprzątaczka udowodniła, że w zalewie netliksowych uprzyjemniaczy czasu znajduje się też miejsce na produkcje poruszające trudniejsze tematy społeczne. Jednak nadal muszą robić to w sposób “przyjemny” i atrakcyjny dla widza.
Przeglądając listy najczęściej oglądanych produkcji na Netfliksie szybko można zauważyć, że królują nich tytuły zapewniające ucieczkę od trudów i smutków codzienności. Fantastyka, komedie romantyczne, sensacje i obyczajówki o ludziach, których codzienność jest obiektem westchnień większości z nas. Nawet jeśli pojawiają się wśród nich treści dokumentalne, to zazwyczaj przedstawiają historię tak wykręcone, że aż trudne do uwierzenia (idealnym przykładem jest tu Król Tygrysów). Dlatego Sprzątaczka tak bardzo wyróżnia się na ich tle, a jej popularność jest sporym zaskoczeniem. Nie ma się co czarować, kameralny miniserial opowiadający o młodej matce próbującej wyrwać się z kręgu systemowego ubóstwa oraz przemocy nie brzmi jak coś powinno zażreć. Nawet jeśli został oparty na bestsellerowej książce (Sprzątaczka. Jak przeżyć w Ameryce, będąc samotną matką pracującą za groszę Stephanie Land). A jednak zażarło i to bardzo dobrze — Sprzątaczka stała się jednym z hitów tegorocznej jesieni oraz zdobyła przychylne opinie zarówno krytyków, jak i widowni. Wydaje mi się, że jednym z powodów jej sukcesu jest znalezienie złotego środka pomiędzy chęcią poruszenia istotnych społecznie tematów, a dogadzaniu gustom widzów preferujących “gładkie” produkcje.
Mógłbym zgrywać snoba, który wyłapał istotny serial przed innymi, ale było odwrotnie, początkowo zupełnie go olałem. W sumie nawet to jest określeniem na wyrost, bo Sprzątaczka najzwyczajniej na świecie ominęła moje popkulturowe radary. Powodów dałoby się znaleźć wiele — w tym czasie moja internetowa bańka była masowo atakowana tekstami na temat Squid Games (nadal nie obejrzałem), a moja rosnąca obojętność na produkowane masowo seriale z logiem wielkiego N sprawiła, że niezbyt chciało mi się rozgrzebywać ichniejsze nowości. Do tego można dodać zalew jesiennych premier (i to we wszystkich formach, także książek i gier), zwyczajowo wprowadzający już chaos w podejmowaniu decyzji, za co właściwie warto byłoby zabrać. Oczywiście moja niewiedza nie trwała długo, ale wtedy w mojej głowie pojawiły się nowe argumenty — jest jesień, czwarta fala atakuje, psychika jest pod ciągłym oblężeniem i naprawdę brakuje mi siły, aby dobijać się czymś, co przytyra mnie jeszcze mocniej. Może nie jest to powód do dumy, ale po prostu nie miałem na to ochoty. W końcu zostałem przekonany przez znajomą, która stwierdziła, że “jak na serial o przemocy i traumach jest to przekazane w bardzo przystępny sposób”. Poczułem się zaintrygowany. Sam chyba potrzebowałem zapewnienia, że pomimo ciężkiej tematyki nadal pozostanę w strefie swojego komfortu.
Dla nieznających serialu, małe streszczenie: Główną bohaterkę, Alex, poznajemy w momencie, kiedy w środku nocy postanawia uciec od swojego partnera. Pośpiesznie pakuje rzeczy, zabiera ze sobą małą córeczkę i szybko odjeżdża w nieznanym kierunku. Pozbawiona pieniędzy, miejsca noclegu i pomocy od bliskich musi błyskawicznie znaleźć sposób przetrwanie. Zapisuje się do programu pomocy ofiarom przemocy domowej oraz rozpoczyna pracę w firmie pośredniczącej w wynajmowaniu osób sprzątających w domach należących do tych raczej lepiej sytuowanych. Bohaterka rozpoczyna walkę, w której musi się zmierzyć z bezlitosną biurokracją, wyrwać się z wydającego się niemożliwym do przerwania kręgu biedy, ale przede wszystkim zdać sobie sprawę z tego, że jest ofiarą przemocowych mechanizmów, w które zaplątane są wszystkie osoby z jej najbliższego otoczenia. Wśród najważniejszych należy wymienić wiecznie uciekającą od jakiejkolwiek odpowiedzialności (co też jest mechanizmem obronnym) uduchowioną matkę, borykającego się z alkoholizmem partnera i nieobecnego przez lata ojca, który zdaje się nie pamiętać swoich grzechów sprzed lat.
Tematykę poruszaną w Sprzątaczce podzieliłbym na dwie kategorię, roboczo nazwane “systemową” i “psychologiczną”. Ta pierwsza dotyczy tego, co z roku na rok jest nam uświadamiane coraz dosadniej — jeśli nie jesteś osobą dobrze sytuowaną. to USA doby późnego kapitalizmu naprawdę nie są za fajnym miejscem do życia. Alex zderza się z tym z pełną mocą, co najlepiej widać oczywiście po wykonywanej przez nią pracy — jej zarobki nie starczą jej na zapewnienie podstawowych potrzeb, a jednocześnie jest uzależniona od bezdusznej szefowej bezczelnie korzystającej ze swojej władzy, świadomej tego, że jej podwładne i tak nie mają wyboru. Nie pojawisz się na każde wezwanie? Wylatujesz. Kolejnym utrapieniem są przeprawy związane z koszmarnie rozbudowaną biurokracją wszelakich instytucji społecznych, które sprawiają, że bohaterka jest stawiana w sytuacji właściwie bez wyjścia. Sprzątaczka bardzo dobrze pokazuje, jak zaprojektowane są mechanizmy sprawiające, że wyrwanie się z tego zaklętego kręgu jest czasami wręcz niemożliwe. Wątki z kategorii “systemowej” przytłaczają, ale serial pokazuje swoją prawdziwą moc, kiedy skupia się na przedstawieniu toksycznych relacji Alex z jej najbliższymi.
“Przemoc niejedno ma imię” — to jedna z najważniejszych lekcji, jakie można wyciągnąć z tego serialu. Twórcy Sprzątaczki kładą duży nacisk na rozprawienie się z przekonaniem, że przemoc jest równoznaczna z fizycznym aktem agresji. Wiecie, to wszechobecne przeświadczenie, że “jeśli nie dostała pasem, to nie ma o czym mówić”. Sama Alex początkowo nie jest tego świadoma, w końcu jej partner nigdy jej nie uderzył, więc ona sama nie może nazywać się ofiarą przemocy. Jednak z czasem odkrywa, jak wiele jej odmian doświadczyła, chociażby w formie emocjonalnej i finansowej. Uświadamia sobie, że toksyczność jest wokół niej wszechobecna, czasami przybierając bardzo niepozorne postaci – najlepszym przykładem jest tu ewidentnie zakochany w Alex Nate. To typowy “good guy”, który wspiera ją w wielu sytuacjach ciągle zaznaczając, że nic za to nie chce, a ostatecznie nie może znieść faktu, że jednak to wszystko nie pozwala mu zdobyć upragnionej nagrody. Przykłady można mnożyć, przemoc pod wieloma formami jest tu wszechobecna i nie dotyczy tylko Alex, ale też jej bliskich. Jednocześnie ta wszechobecność sprawia, że nikt nie traktuje jej jak prawdziwego problemu. “Przecież to tylko zwykła kłótnia. Alex to zaczyna widzieć, ale to nadal nie wystarczy, aby była w stanie wyrwać się od razu. Tutaj twórcy wychodzą naprzeciw kolejnemu z koronnych argumentów pojawiających się w dyskusjach na temat przemocowych związków, czyli “Czemu ona od niego nie odejdzie skoro jest jej tak źle?”. To chyba jeden z najtrudniejszych (ja też mam z tym zawsze problem) aspektów tego zjawiska, co w Sprzątacze jest przypominane z dużą regularnością. Wspaniałe jest to, jak dużo miejsca poświęcone zostało tu na próbę wytłumaczenia, jak bardzo trudne dla ofiar przemocowych partnerów jest ucieczka spod ich wpływu. Albo inaczej — uświadomienie, że kto nigdy nie doświadczył takiej sytuacji, ten nie ma prawa wydawać wyroków na takie osoby, bo to coś, czego nie jest w stanie zrozumieć. To nie jest coś co powinniśmy oceniać, tylko zdobyć się na współczucie i akceptację faktu, że bez systemowej pomocy dla wielu jest to walka z góry skazana na porażkę.
No dobra, czas w końcu na chwilę zająć się tematem poruszonym na samym początku, czyli tym, jak Sprzątaczka została zrealizowana. Chyba w każdym odcinku mamy do czynienia z jakimiś ciekawymi zabiegami formalnymi (choćby przebitki krótkich chwil-emocji w pierwszym odcinku, pojawiające się z boku zapiski finansów Alex, czy różne fragmenty urzędniczej rzeczywistości widziane jej oczami.), zdjęcia są przyjazne dla oko i raczej czyste — nie ma tu mowy o typowym “poverty porn”, czyli cynicznym epatowaniem “ogólnie pojętą patologią”. Aktorsko to też raczej wyższa półka. W tych kategoriach to serial naprawdę “przyjemny” (czuję się naprawdę dziwnie używającego tego słowa). I właśnie tego dotyczy jedno częściej pojawiających się pytań związanych ze Sprzątaczce — czy serial przypadkiem nie jest zbyt “ładny” i atrakcyjny? Towarzyszą mu opinie, że brakuje tu odpowiednio dużo brudu, warunki mieszkaniowe bohaterów nie są wcale takie tragiczne (w porównaniu np. do Polski), a sama Alex nawet po sprzątaniu najbardziej zasyfionych domów wciąż wygląda całkiem schludnie. Z jednej strony rozumiem argumenty za tym, że “to takie ubóstwo z instagrama”, ale czy nie jest to pewien kompromis, na który twórcy musieli pójść, aby zainteresować tą tematyką szerszą widownię? Brzmi to cynicznie i mówi dużo o nas samych, ale szczerze — czy w innym wypadku serial miałby szansę na takie zainteresowanie? Nie sądzę. Osobiście widzę w tych wypowiedziach widzę jeszcze inny problem, mianowicie kojarzenie ubóstwa tylko z obrazem “typowej patoli” spod szyldu wódy, przetyranych przez życie twarzy i mieszkania w ruinach. To pewnego rodzaju sposób na odcięcie się od tego problemu, oszukiwanie się, że należy on do zupełnie innego świata. A może wartością Sprzątaczki jest właśnie uświadomienie, że nie jest to coś, co bohater koniecznie musi mieć wypisane na czole. Rozumiem, że pomiędzy stylistyką ala Wojtek Smarzowski a wizją z serialu jest jeszcze sporo przestrzeni, ale sprawa i tak wydaje mi się o wiele bardziej wielowymiarowa.
Jeśli miałbym wskazać prawdziwy problem, który mam ze Sprzątaczką byłby nim fałsz wybrzmiewający w kwestii nagrody i kary. Alex od samego początku kreowana jest jako postać, która nie zasłużyła na sytuację, w jakiej się znalazła. Od razu chcemy jej kibicować — to kobieta bystra, pracowita i wytrwała, a także na swój sposób lepsza od dużej części postaci z jakimi się spotyka. Jest bardziej odpowiedzialna od swojej matki i Seana, uczciwsza od innych sprzątaczek i jako jedyna jest w stanie trzeźwo ocenić piekło, jakim jest jej najbliższe otoczenie. Owszem popełnia straszne błędy, ale ma w sobie na tyle wewnętrznej siły, aby zasłużyć na poprawę swojego losu. Mogę to srogo nadinterpretować, ale oglądając serial nie mogłem się czasami pozbyć wrażenia, że muszę sympatyzować z Alex nie tyle z powodu piekła w jakim się znalazła, ale właśnie dlatego, że postanowiła się z niego wydostać. Patrząc w ten sposób, to utrzymujemy w ten sposób dziwną wariację propagandy sukcesu, według której nawet na współczucie trzeba sobie zapracować. Choć możliwe jest także inne spojrzenie — pomimo całej swojej determinacji i predyspozycji Alex wychodzi na prostą w dużej mierze dzięki pomocy osób spoza jej kręgu, co ostatecznie prowadzi do dość bajkowego zakończenia, w którym magiczny dar losu pozwala odmienić cała sytuację. Może uczciwsze byłoby założenie, że morałem jest tu to, że nawet ktoś taki jak Alex nie jest w stanie uwolnić się od tych wszystkich zależności samodzielnie?
Chciałbym się dowiedzieć, jak podejście prezentowane przez Sprzątaczkę sprawdziłoby się w polskich warunkach. Czy taka “atrakcyjna” forma byłaby się w stanie przebić do masowej świadomości znieczulonej przez ostatnie dwadzieścia lat filmów o “brudzie i wódzie”? Może to czas, aby zastanowić się czy “walenie prosto między oczu” nie spełnia swojej roli, a potrzebne jest trochę sprytniejsze podejście. Jest w tej postawie sporo wyrachowania, ale jeśli cel jest szlachetny, to może warto spróbować?
Jeśli podobają Ci się moje teksty i chciałbyś Wesprzeć ich powstawanie za sprawą postawienia symbolicznej (5zł) kawy na portalu buycofee.to to kliknij poniżej?