Diabeł odzyskuje godność, czyli zachwyty nad serialowym Daredevilem
Dawno tak mocno nie wyczekiwałem żadnego serialu. “Daredevil” od pierwszych zapowiedzi wydawał się produkcją, która może wnieść nową jakość do ekranizacji komiksów Marvela, ale z tyłu głowy nadal dawały o sobie znać wspomnienia tragicznego film z Benem Affleckiem. Na szczęście okazało się, że warto było czekać, a opowieści o superbohaterach doczekały się nowego króla.
Zanim przejdę do głównego tematu wpisu, muszę podzielić się pewnym moim problemem związanym z serialowymi adaptacjami komiksów. Kilka ostatnich lat to prawdziwy wysyp takich produkcji. Swoich telewizyjnych odpowiedników doczekało się już chyba kilkanaście tytułów opartych na licencjach Marvela, Dc i kilku mniejszych wydawnictw. Oczywiście większość z nich to pozycje superhero, bo to one sprzedają się najlepiej. Osobiście lubię komiksy o trykociarzach i świetnie bawię się na kinowych wersjach ich przygód, nawet jeśli są to produkcje pokroju “Thor: Mroczny świat” lub trzeciej części “Iron Mana” – po prostu idealnie mnie relaksują. Jednak jakoś zupełnie nie grzeje mnie temat komiksowych seriali. Trudno mi dokładnie określić przyczynę tej sytuacji. Może to kwestia tego, że telewizyjnym produkcjom brakuje rozmachu znanego z kina, a może po prostu szkoda mi marnować kilkanaście godzin na oglądanie naparzających się facetów w maskach. Jedynym tego typu serialem, którego obejrzałem cały sezon był “Constantine”, ale to wynikało z czystego fanbojstwa, bo o wysokiej jakości mówić tu nie można. Jednak w całym tym morzu telewizyjnej miernoty pojawił się jeden serial, na który naprawdę czekałem. Mowa oczywiście o produkowanym przez Netflix “Daredevilu”.
“Daredevil” to marka, która miała niezłego pecha, bo ludziom nie czytającym komiksów kojarzyła się jedynie z niesamowitym koszmarkiem, jakim była kinowa ekranizacja z 2003 roku. Film był idealnym przykładem tego, jak nie powinno się robić ekranizacji komiksu i dowodem na to, że Ben Affleck potrafi być naprawdę złym aktorem. Nuda, tragiczne aktorstwo i badziewiaste efekty specjalne, czyli to, co było standardem w filmach superhero zanim Marvel zrobił “Iron Mana” i pokazał światu, że da się zrobić dobry film na podstawie innej postaci niż Batman. Jednak ambicje twórców nie skończyły się na spieprzeniu “Daredevila”, więc postanowili zrobić jeszcze spin off. Tak powstała “Elektra”, o której po prostu się nie mówi. Dzięki tym dwóm filmom postać “Człowieka bez strachu” została zmieciona pod dywan i nic nie wskazywało na to, że ktoś znowu się za nią zabierze.
Dobrze, że tak się nie stało, bo Daredevil to jedna z najciekawszych postaci w dorobku Marvela, a komiksy z nim miały duże szczęście do naprawdę utalentowanych scenarzystów. Pierwszym z nich był nieoceniony (przynajmniej kiedyś, bo teraz to raczej smutny koleżka) Frank Miller, który przejął serię i z biednej podróby Spider-Mana uczynił wielowymiarową postać, której przygody były o wiele mroczniejsze od większości trykociarskich opowieści z tamtych czasów. Uważam, że jego “Born Again” to jedna z najlepszych historii superbohaterskich jakie czytałem, lepsza może nawet od “Powrotu Mrocznego Rycerza”, także autorstwa Millera. To samo mogę powiedzieć, o wydanym w 1993 roku originie zatytułowanym “Daredevil: The man without Fear”. Co sprawiło, że komiksy Millera były tak innowacyjne? Zrozumiał w czym tkwi siła postaci działającej na tak zwanym “street levelu” Marvela. Sprowadza się to do tego, że Daredevil nie powstrzymuje inwazji kosmitów ani nie walczy z potężnymi superłotrami na środku Time Square tylko skupia się na zaprowadzaniu porządku na ulicach Hell’s Kitchen, swojej dzielnicy Nowego Jorku. Dzięki temu problemy, z którymi się mierzy mają o wiele mniejszą skalę, co pozwala na lepsze zrozumienie motywacji zarówno samego bohatera jak i prostych zbirów, z którymi walczy przez większość swojego czasu. Miller zrozumiał także, że w ten sposób może uczynić bohaterem samo miasto i nadać całości dodatkowej głębi. Do tego dodajmy dużo mroku i brutalności, a uzyskamy przepis na świetny komiks dla dojrzałego odbiorcy. To samo zrozumieli w późniejszych latach Brian Micheal Bendis i Ed Brubaker, którzy w zeszłej dekadzie wprowadzili serię w kolejny złoty okres. Na szczęście, zrozumieli to także ludzie pracujący w Netlflixie, dzięki czemu serialowy “Daredevil” jest jedną z najciekawszych produkcji ostatnich lat.
Od pierwszych zapowiedzi było wyraźnie czuć, że twórcy serialu znają siłę tkwiącą w komiksach o Daredevilu i doskonale wiedzą jak dobrze poprowadzić historię o tej postaci. Zaufanie wzbudzał Netflix, który dzięki “House of Cards” wywołał pewną rewolucję i zaczął zagrażać HBO jako nowy pretendent do pozycji najlepszego producenta seriali. Jeszcze bardziej cieszyło to, że “Daredevil” ma być przeznaczony dla dorosłego widza, co z kolei pozwalało mieć nadzieję na mroczny klimat, brak cukierkowatości i wymuszonego happy endu znanego z kinowego uniwersum Marvela. Z każdym zdjęciem, teaserem, a w końcu trailerem nadzieje rosły coraz mocniej i serial szybko stał się jedną z najbardziej oczekiwanych premier tej wiosny. W końcu nadszedł 11 kwietnia i nareszcie mogliśmy spokojnie odetchnąć. Bo okazało się, że “Daredevil” nie tylko sprostał oczekiwaniom, ale z miejsca wdarł się na listę ulubionych seriali dużej części widzów. Ja także zaliczam się do tej grupy, więc pora na trochę bezwstydnego zachwytu.
Nowa produkcja Netflixu jest dopracowana praktycznie pod każdym względem i trudno znaleźć w niej słaby element. Wszystko, począwszy od realizacji, doboru aktorów, ich gry oraz prowadzenia historii wykonane zostało na najwyższym poziomie. Chyba od czasów “Dark Knighta” nie było ekranizacji komiksu o facecie w kostiumie, który mógłbym szczerze polecić ludziom nie trawiącym tego typu produkcji. Zwłaszcza, że sceny obijania mord złym kolesiom stanowią mały element serialu i z całą pewnością nie grają w nim głównej roli. Matta Murdocka o wiele częściej widzimy w cywilu, kiedy to działa zgodnie z literą prawa i próbuje pokonać posiadającego wszystko i wszystkich Wilsona Fiska. To własnie ten motyw jest jednym z najlepiej zrobionych w serialu. “Daredevil” pokazuje jak trudna jest walka z kimś, kto ma za sobą pieniądze i pozycję pozwalające mu na trzymanie całego miasta w garści. Dzięki mrocznej i świetnie rozpisanej fabule, broni się także jako bardzo dobra historia prawniczo-reporterska. Nie będę jednak oszukiwał, że sama część związana w pakowaniem się w kostium i obijaniem pysków też sprawia niesamowicie dużo radości. Zwłaszcza, że i ona jest także całkiem oryginalna. Bohater nie jest niepokonanym mistrzem, który kładzie wszystkich jedną ręką. Oczywiści widać, że jest lepszy od swoich przeciwników, ale to nie znaczy, że walki nie sprawiają mu trudności. Niewidomy mściciel często odnosi rany i wyraźnie kombinuje jak poradzić sobie z przeciwnikami, co sprawia, że każda walka trzyma w napięciu i jest świetnym popisem choreografii.
Jest jednak jeden element, który naprawdę sprawia, że “Daredevil” wybija się ponad przeciętność i mocno wyróżnia go od innych produkcji opowiadających o bohaterze walczącym ze złem. Jest nim postać głównego przeciwnika ślepego herosa, Wilsona Fiska. Widzimy go na ekranie na tyle dużo, ze właściwie możemy go uznać za drugą główną postać w serialu. Dotychczas Marvel nie miał szczęścia do ciekawych “złych” w swoich filmach. Tak naprawdę jedynym wartym zapamiętania jest znany z “Thora” i “Avengersów” Loki, ale to głównie zasługa niezwykle charyzmatycznego Toma Hidlestone’a, bo sama postać jest jednak dość sztampowa. Rewelacyjnie zagrany przez Vincenta D’onofrio Fisk jest charakterem o wiele bardziej złożonym i ciekawszym. Podobnie jak Matt Murdock wierzy, że jego działania mają na celu ulepszenie miasta, ale uważa, że potrzeba do tego siły i braku litości dla postronnych ofiar postępu. Sam jest osobą starająca się powstrzymać wielki gniew jaki nim targa i przekuć go w swoją siłę. To właśnie panujące między postaciami napięcie sprawia, że serial nabiera zupełnie innej głębi i zmienia się w fascynujący pojedynek pomiędzy różnymi wizjami świata.
“Daredevil” pokazuje, że ekranizacje komiksów Marvela nie muszą się ograniczać do efektownej rozpierduchy i mniej lub bardziej udanych żartów. Warto pamiętać, że “Daredevil” to część bardzo ambitnego projektu, na który mają składać się jeszcze trzy inne seriale i miniseria “Defenders”. Oprócz przygód Matta Murdocka tworzone są jeszcze “AKA Jessica Jones”, “Iron Fist” i “Luke Cage”, każdy opowiadający o innych bohaterach czyszczących ulice Nowego Jorku z szumowin. Doskonały pierwszy sezon “Daredevila” pozwala z nadzieją wyczekiwać kolejnych części serialowej układanki, mogącej być czymś naprawdę rewolucyjnym.
Ps. Poniżej zdjęcie z planu “AKA Jessica Jones” przedstawiające Davida Tennanta wcielającego się w Purple Mana, czyli głównego złego w serialu.