The Umbrella Academy, czyli o pułapkach własnego gustu
The Umbrella Academy to przykład serialu, który idealnie wpisuje się w moje gusta, ale przyćmiewa przez to racjonalny osąd. To produkcja na tyle dziwne i niepozbawiona wad, że mam obawy przed poleceniem jej każdemu widzowi.
Pewnie każdemu z Was od czasu do czasu zdarza się trafić na produkcję, wobec której pozostajecie zupełnie bezsilni. Taką, co sprawia wrażenie, jakby została skrojona idealnie pod Wasz gust i daje Wam dokładnie to, co lubicie. Zapewne wiecie też, że w takich przypadkach naprawdę trudno przychodzi człowiekowi przyznanie, że dany wytwór popkultury nie jest pozbawiony wad, a on sam ocenia go przez okulary z nałożonym filtrem uwielbienia dla danego gatunku/stylistyki/artysty. Przywary, wytykane w innych tytułach, nagle przestają mieć znaczenie, a każdy pozytywny aspekt wychwalany jest pod niebiosa. W takim momencie warto się zatrzymać i zastanowić: czy ja na pewno jestem dobrą osobą do polecenia tej produkcji szerszemu gronu odbiorców? Czy przez moje hurraoptymistyczne podejście nie sprawię, że kogoś innego spotka zawód? Może warto być wobec niej bardziej surowym niż zazwyczaj? Właśnie takie pytania chodziły po moje głowie, kiedy zastanawiałem się nad tekstem o serialowej adaptacji The Umbrella Academy.
The Umbrella Academy to twór dziwny
Zacznijmy najpierw od tego, czym nowy serial od Netflixa ujął mnie najbardziej, czyli konwencji, którą chyba najlepiej określa termin “weird fiction”. Wiecie, to takie połączenie różnych odmian fantastyki, w których łączą się mistycyzm, nadprzyrodzone zdolności i dziwne technologie. Wśród bardziej rozpoznawalnych przedstawicieli można wymienić choćby Hellboya i Ligę niezwykłych dżentelmenów. Padło na komiksowe przykłady, bo w końcu i oryginalne The Umbrella Academy ukazało się właśnie w tej formie. Scenarzystą serii jest Gerard Way (wokalista My Chemical Romance), prywatnie przyjaciel Granta Morrisona, czyli jednego z najbardziej wykręconych komiksowych pismaków w historii (The Invinsibles, Doom Patrol). Skupmy się już jedna na przedstawieniu fabuły samego serialu. Cała historia rozpoczyna się pierwszego grudnia 1989 roku, kiedy dochodzi do niezwykłego wydarzenia – w tym samym momencie, czterdzieści trzy kobiety rozsiane po całym świecie rodzą dzieci. Nie byłoby pewnie w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że żadna z nich nie była wcześniej w ciąży. Siódemka z noworodków zostaje odnaleziona i adoptowana przez Sir Reginalda Hargreevesa – ekscentrycznego miliardera, który postanawia stworzyć z nich swoją własną drużynę superbohaterów trenując ich w tytułowej Umbrella Academy.
Nie spodziewajcie się jednak. że to kolejna historię o drużynie trykociarzy walczącymi z coraz to nowymi wrogami. Właściwa akcja rozgrywa się już na wiele lat po zakończeniu działalności Akademii i jej bohaterskich przygód. Z siódemki rodzeństwa obecnie żyje tylko piątka. Są to po kolei: Numer Jeden – super silny, stacjonujący na księżycowej bazie Luther. Numer Dwa – wyspecjalizowany w walce nożami Diego, który jako jedyny czynnie walczy z przestępcami. Numer Trzy – celebrytka Allison potrafiąca wpływać na zachowanie innych ludzi. Numer Cztery – uzależniony od haju, rozmawiający ze zmarłymi Klaus. Jest też Numer Siódmy – nie posiadająca żadnych mocy, stojąca zawsze na uboczu Vanya. Bracia i siostry nie utrzymują ze sobą kontaktu, ale zostają wezwani do posiadłości ze względu na śmierć ojca. W czasie przymusowego rodzinnego spędu wprost z przyszłości przybywa dawno zaginiony Numer Pięć – potrafiący podróżować w czasie starzec w ciele nastoletniego chłopca. Niespodziewany gość niesie ze sobą dość niepokojącą wiadomość – za parę dni nastąpi Apokalipsa i nikt nie ma pojęcia, jak ją powstrzymać.
Czy już w tym momencie brzmi to dość skomplikowanie? A to dopiero początek, do tej układanki należy dodać między innymi podróżujących w czasie zabójców, sekrety samego seniora rodu oraz niezbadane do końca moce głównych bohaterów. To jedna z tych serii, w których może wydarzyć się dosłownie wszystko. Ja taką konwencję uwielbiam, bo to piękny festiwal popisu wyobraźni twórców, ale jestem świadomy pewnej pułapki, jaka w niej tkwi – skoro można wszystko, to istnieje ryzyko wprowadzenia chaosu oraz pewnych skrótów fabularnych dających się wytłumaczyć wprowadzeniem wcześniej nieznanego elementu, który i tak będzie do wszystkiego pasował. I niestety, zwłaszcza w drugiej części sezonu, doskonale widać, że autorzy The Umbrella Academu skorzystali z takiego ułatwienia przynajmniej kilkukrotnie. Nie da się też ukryć, że serial parokrotnie traci odpowiednie tempo, a niektóre wątki głównych bohaterów nie wybrzmiewają odpowiednio – choć to akurat wynika raczej z ich natężenia.
Podobnie ma się sprawa z warstwą wizualno-dźwiękową. The Umbrella Academy jest wytworem bardzo pstrokatym i krzykliwym, a twórcom zdecydowanie zabrakło trochę umiarkowania. Każdy odcinek wypełniony jest scenami mającymi na celu tylko i wyłącznie dostarczenie widzom wrażeń natury estetycznej. Dużo tutaj scen, w których (na przykład) postaci nagle zaczynają tańczyć, kamera dzieli ekran dziwnymi liniami, a wszystko zaczyna przypominać narkotyczny sen jednego z bohaterów. Czyli cały pakiet związany z dziedzictwem quirky-wave z Wesem Andersonem na czele. I ponownie – ja bardzo lubię, kiedy na ekranie zaczynają się dziać jakieś dziwy i cuda, a moje zmysły muszą trochę mocniej się wytężyć, aby wyłapać wszystkie bądźcie. Tylko nawet dla mnie tego wszystkiego jest tu po prostu za dużo. Czasami miałem wrażenie, że twórcy krzyczą jak małe dzieci “ej widzieliście, niezłe z nas wariaty, co nie?”. I nie mam wątpliwości, że osoby nie przepadające za takimi zabiegami będą miały ich w tym wypadku serdecznie dość. Warto zwrócić uwagę także na mocno nierówną grę aktorską szóstki głównych bohaterów. Ellen Page (tu mała aktualizacja: rozumiem, że gra podobnie jak zawsze, ale w tym wypadku idealnie pasuje to do postaci), Robert Sheehan i nastoletni Aidan Gallagher stworzyli naprawdę wyraziste kreacje, kiedy Emmy Raver-Lampman i Tom Hopper wypadają raczej drewnianie.
The Umbrella Academy może odrzucić swoim przejaskrawieniem
Jak łatwo się domyślić, mam z Umbrella Academy pewien problem, bo sam wciągnąłem się w ten serial bardzo mocno i z niecierpliwością będę oczekiwał pojawienia się drugiego sezonu. Jednocześnie wydaje mi się, że dla wielu widzów może okazać się dość chaotycznym tworem, który wcale nie jest tak sprytny i cool, jak wydaje się to jego twórcom. Tu pozostaje chyba tylko zaproponować test trzech odcinków – jeśli zupełnie nie kupicie tej konwencji, to możecie sobie spokojnie darować oglądanie reszty. Bo im dalej w las, tym całość się intensyfikuje i jeszcze bardziej uderza w tę stronę. The Umbrella Academy to taka serialowa diwa – jedni uwielbiają je oglądać, ale są tacy, którzy nie potrafią znieść takiej ilości pozerstwa i skupiania uwagi na sobie.