Detektyw sezon trzeci – dyskusja aktualizowana
Zapraszam do aktualizowanego co tydzień tekstu o trzecim sezonie Detektywa. Po premierze każdego odcinka znajdzie się tu nowy fragment.
Nie będzie chyba przesadą stwierdzenie, że pierwszy sezon Detektywa pozostaje jednym z najbardziej kultowych seriali tej dekady. Na sukces pierwszej części antologii Nica Pizzolatto złożyło się wiele czynników, które niekoniecznie związane były z samą rozwiązywaną zagadką kryminalną. Powiedzcie szczerze – pamiętacie o co dokładnie w niej chodziło? Bo ja się przyznam, że nie potrafiłbym jej streścić. Jednak w pamięci wciąż mam gęsty jak smoła klimat, sprawne manewrowanie dwoma czasami narracji, nawiązania do mitologii Lovecrafta i przede wszystkim dwie świetnie rozpisane postaci zagrane przez Woody’ego Harrelsona i Matthew Mcconaughey. Szczególnie ten drugi, a konkretnie grana przez niego postać nihilistycznego Rusta Cohle’a, zdobyły serca widzów.
Po tak dobrze przyjętym pierwszym sezonie oczekiwania widzów wobec drugiej odsłony Detektywa były naprawdę wysokie. Niestety, tym razem większość oglądającyh naprawdę srogo się zawiodła (też się do nich zaliczam). Postawienie na cztery postaci (choć świetnie zagrane) sprawiło, że w fabule pojawiło się za dużo wątków, a samo śledztwo zeszło na drugi plan i zupełnie nie zapadało w pamięć. Muszę jednak uczciwie przyznać, że pod względem realizacyjnym nadał była to jedna z lepiej wyglądających i brzmiących produkcji w telewizji. Dlatego, kiedy pojawiły się pierwsze zapowiedzi kolejnego sezonu, byłem w stanie wykrzesać z siebie sporo optymizmu. Miałem nadzieję, że Pizzolatto wyciągnie lekcje ze swojej porażki i wróci na odpowiednie tory. W końcu mamy okazję, aby przekonać się czy rzeczywiście tak się stało.
Wrażenia po odcinkach 1 i 2
W trakcie seansu dwóch odcinków najbardziej rzuca się w oczy powrót do klimatu pierwszego sezonu. Akcja znowu rozgrywa się w sennym amerykańskim nigdzie. Ponownie mamy do czynienia z narracją rozpiętą pomiędzy różnymi punktami w czasie, tym razem aż trzema i to oddalonym od siebie dość mocno. Zastosowano także motyw z początkiem sprawy i “powrotem po latach”. Największą różnicą jest fakt, że tym razem główny bohater jest jeden – Wayne Hays, w którego wciela się Mahershala Ali. Towarzyszy mu owszem partner, ale na razie wydaje się o wiele mniej ważny. Ali to obecnie jeden z ciekawszych aktorów (telewizyjnych, jak i kinowych) i tutaj stanął przed nie lada wyzwaniem, bo musi pokazać trzy interpretacje tej samej postaci. Od młodego byczka bez zobowiązań, poprzez zatroskanego ojca rodziny, aż po czerpiącego na demencję staruszka. I we wszystkich wypada nad wyraz przekonująco. Zresztą sam bohater jest bardzo interesujący i rozwiązanie jego tajemnic wydaje się ciekawsze niż sama zagadka kryminalna. Choć jej trzeba dać szansę na rozwinięcie, bo podobnie jak w poprzednich sezonach, Detektyw stawia na bardzo powolny rozwój akcji. Jestem zaintrygowany i z niecierpliwością czekam na kolejne odcinki.
Odcinek trzeci – The Big Never
To śledztwo rozwija się naprawdę powoli… Choć przyznam, że dalej mi to zupełnie nie przeszkadza. Jedyne, czego się obawiam, to nagłe przyspieszenie akcji w ostatnich odcinkach, tak jak miało to miejsce w pierwszym sezonie. Jednak na razie jestem zachwycony tym, jak duży nacisk został położony na budowanie charakterów wszystkich postaci. Wydaje mi się, że Wayne to pierwszy bohater w historii tego serialu, którego rzeczywiście możemy polubić jako porządnego człowieka. Świetnie rozpisany został wątek jego romansu z przyszłą żoną, wydaje się bardzo naturalny. Jednak chyba największe wrażenie zrobiła scena w supermarkecie – te kilka minut oddało całą traumę nieudanego śledztwa i jego wpływu na życie głównego bohatera. Co do ostatniej sekwencji i rozmowie o alinearności czasu – na początku wydało mi się to trochę nie na miejscu, ale to przecież nawiązuje do rozważań Rusta z pierwszego sezonu. Ciekawe, czy zrobią z tym coś więcej.
Odcinek czwarty i piąty
Przyznam się, że w końcu dotarły do mnie pewne obawy związane ze samym śledztwem. Pozostały nam trzy odcinki, a ono samo jest tak samo senne, jak było na początku. I nie chodzi mi tempo akcji samej w sobie – uważam nawet, że strzelanina z początku piątego odcinka wybijała trochę z klimatu. Irytuje mnie też to ciągłe “wabienie” widza tajemnicą z przeszłości. Postaci chodzą i mówią “o, ale zrobiliśmy złą rzecz, no po prostu najgorszą”, ale nigdy nie powiedzą niczego wprost. Jest o tyle męczące, że jednak ci bohaterowie są dość prostolinijni i raczej nie ukrywają swoich myśli. Choć z drugiej strony, ja naprawdę będę zadowolony nawet w wypadku zawodu związanego z samą detektywistyczną stroną fabuły. Trzeci sezon Detektywa to po prostu świetnie poprowadzona i zagrana opowieść obyczajowa o ludziach nie potrafiących się oderwać od demonów swojej przeszłości. Jeśli dodatkowo okaże się, że tajemnica będzie równie ciekawa, co budowane przez nią napięcie, to wtedy zadowolenie zmieni się w zachwyt. Cierpliwie czekam, w końcu trochę ponad dwa tygodnie to nie jest jakoś niesamowicie długo. Oby tylko twórcy nie przeszarżowali z tymi zagraniami związanymi z przenikaniem się czasów – na razie jest to dawkowane wręcz idealnie i zostawia pewien miły niedosyt.
Odcinek szósty i siódmy
Doszedłem do wniosku, że trzeci sezon Detektywa jest w pewien sposób bardzo bezpieczny i zachowawczy. Może się to wydać dziwnym określeniem względem serialu, którego powolne tempo i wymuszenia skupienia uwagi stoi raczej naprzeciwko standardom dzisiejszej telewizji. Jednak widać, że Pizzolatto bał się trochę ponownie ryzykować i ostatecznie trzeci sezon trochę zbyt przypomina ten pierwszy przez co lekko traci na świeżości. Mnie osobiście drażni też trochę to, że ponownie mamy do czynienia z podobną strukturą snucia samej intrygi: przez 3/4 sezonu poszlaki pojawiają się bardzo powoli, ale w odcinku siódmym wszystko nagle i szybko łączy się ze sobą w logiczną całość. Wiem, że to tylko moje osobiste odczucie, ale przy takim rozegraniu dość szybko zaczynam się gubić. Jeśli przez sześć tygodni oglądam leniwy serial, to trudno mi spamiętać wszystkie puszczane mimochodem wskazówki. Dlatego wydaje mi się, że ta seria jednak lepiej sprawdziłaby się z wszystkimi odcinkami dostępnymi od razu. Wtedy ten przeskok tempa nie byłby aż tak dezorientujący. A muszę dodać także, że wkurza mnie taki rodzaj cliffhangera, jak ten pod koniec szóstego odcinka: jak już pokazali fioletowy pokój, to niech widz nacieszy się czymkolwiek na jego temat w następnym odcinku. Bo inaczej tworzy się wrażenie przedłużanie całej historii na siłę. Za to bardzo doceniam zgrabne połączenie tego śledztwa ze sprawą Cohle’a i Harta.
Finał
Bardzo podoba mi się to, w jaki sposób została rozwiązana tajemnica całego śledztwa. Cało to nadbudowywanie klimatu tajemnicy w postaci rozłożony lalek i dziwnego pokoju, wskazówki na temat działalności siatki pedofilów i handlowania ludźmi, a w końcu uczestnictwo wpływowych osób. Wszystko to okazało się tylko zasłoną dymną mającą służyć zaskoczeniu nas, jak smutne i proste okazała prawdziwa wersja wydarzeń. Podczas oglądania finałowego odcinka naprawdę było mi żal wszystkich postaci zaangażowanych w tę historię (coś podobnego Pizzolatto zafundował w The Killing, gdzie konkluzja też była bardzo gorzka). Poczynając od bezpośrednich ofiar w postaci samej rodziny ofiar, kończąc na Haysie i Weście, którzy zmarnowali życie na śledztwie mającym o wiele prostsze rozwiązanie niż wydawało się im na początku. Zabieg z nagłym zanikiem pamięci podczas odnalezienia Lucy był całkiem zgrabny, choć chyba nikogo nie zaskoczył. Dobrze, że przynajmniej w ten sposób pojawił się jakiś optymistyczny akcent rozświetlający cały ten mrok. Dzięki takiemu rozegraniu fabuły jestem o wiele lepiej nastawiony do całości niż miało to miejsce jeszcze w poprzednim odcinku. Choć struktura trzech linii czasowych pod koniec jednak trochę zaczęła zawodzić, bo tak naprawdę interesowało mnie już to, co wydarzyło się w tej późniejszej.
PS. Na koniec dodam, że nie do końca jestem fanem wciskania we wszystkie sezony tego białego błysku, który zbawia bohaterów. Najpierw widział je Rust (a właściwie o tym opowiadał), potem postać Farrella w drugim sezonie, a teraz wkroczyli w nie Wayne i Amelia. Czyli zbawiła ich miłość? Trochę to tanie.